sobota, 28 czerwca 2014

Moje ciemne strony

Całkiem niedawno (hmmm... ależ ten czas leci)  zaczęłam wyplatać coś, co miało być torebką. Taką  torebką, którą chciałam nosić do pracy i w pracy. Taką niedużą, żeby pomieściła klucze, kalkulator, notes, lusterko, nożyk, długopis i identyfikator.  Wyplotłam dwa boki, po czym doszłam do wniosku, że okrągła może być niepraktyczna zbytnio.  Postanowiłam zatem, że wyplotę kwadratową. Ale od tej pory nie miałam natchnienia. Ciągle chyba kusi mnie ta okrągła.  Ot, pokrętna natura.....
Widziałam na jednym fajnym blogu takie paski postępu prac autorki i zastanawiam się, czy sobie takich nie zainstalować? Z drugiej jednak strony, jeśli to zrobię będę zmuszona do ukończenia pracy, a przymusu nie lubię. Nie lubię robić czegoś bez pasji, z niedużą pasją, dla samego zrobienia, tzw. odfajkowania. Muszę czuć podniecenie tworzenia :) Ale te moje zastoje twórcze trwają czasem chyba zbyt długo i zaczynam myśleć, że jestem taki słomiany ogień. Siedzę na Pintereście, znajduję masę pięknych rzeczy, zachwycających, cudownych. Tylko działać. I co? Klops, na tym kończy się moja inicjatywa twórcza. Trzeba coś z tym zrobić.....chyba. Nie mam marudnej natury, ujawniam tylko przed Wami moje "ciemne strony" :)
Pisałam ostatnio o lampionach. Pociągnę temat w jednym zdaniu. Lampki o których pisałam, wyglądają tak:

Wymagają czyszczenia i malowania zdecydowanie.Chciałabym wkrótce pokazać je wiszące w progu mojego domu. Mam nadzieję zrealizować zadanie szybko :) hmm.


Ale przynajmniej możecie na mnie polegać w odsłonach książkowych, bo na to mój  ogień pali się równym płomieniem.   (Zawsze trzeba się pocieszać).








"Związane z erotyką słownictwo mieliśmy bardzo ubogie. A ja to już całkiem byłam do tyłu w tych sprawach. Koleżanka, taka bardziej do przodu, próbowała mnie nauczyć nowego, występnego słowa.
Wyszeptała mi je konspiracyjnie do ucha na szkolnym korytarzu, w czasie przerwy, a ja nie zrozumiałam
- Nie bać się? - ze zdziwieniem powtórzyłam to, co usłyszałam, ale nijak mi się to nie kojarzyła z erotyką.
Koleżanka wywróciła oczami i znów nachyliła się do mojego ucha. Ponownie usłyszałam "Nie-bać-się".
- Jak to : "Nie-bać-się" -wciąż nie rozumiałam, co występnego może być w tym, że ktoś się nie boi. - Czego się nie bać?
Ona ciągle przewracała oczami  i wytrwale szeptała mi do ucha, a ja wciąż słyszałam : "Nie bać się, nie bać się, nie bać się"... W końcu zniecierpliwiona koleżanka zrezygnowała z szeptania i na całe gardło wykrzyczała wreszcie wyrażnie : "Jebać się!". Krzyk spotęgowała cisza i nie wiedzieć czemu wszyscy nagle zamilkli. Ja dalej nic nie kapowałam, bo "jebać się" usłyszałam po raz pierwszy i z niczym mi się nie kojarzyło.
Za to kojarzyło się nauczycielce, która po chwili szoku i zesztywnienia złapała koleżankę za fartuch i zawlokła do dyrektora. Wydawało się, że koleżanka jakoś się wyłgała, bo była w tych sprawach specjalistką. Że niby gdzieś usłyszała, że nie wie, co to znaczy i tak dalej. Na wszelki wypadek wezwano jej rodziców. Jak się okazało, też nie znali tego słowa. Na wszelki wypadek jednak koleżanka dostała lanie. Potem chwaliła się pręgami na tyłku i pokazywała zainteresowanym w toalecie. Ja natomiast od tej pory dobrze pamiętałam to słowo. Na wszelki wypadek jednak zapisałam je na kartce i szeptałam innym nieobytym do ucha. Bo ja już byłam do przodu."

"Obrazki z Nebraski"  Grażyna Trela

środa, 25 czerwca 2014

Lifting na szybko

Wolny od pracy dzień zachęca do zrobienia czegoś pożytecznego, albo chociaż zrobienia czegoś... w przypływie takiej chęci wyciągnęłam z szafki farbę i poprawiłam nieco wygląd starego lampionu. Pierwotnie miał kolor fioletowy, smutny bardzo. Nie zajęło mi to wiele czasu. Lampion przeszedł szybki lifting.
 Szybko znalazł miejsce obok przemalowanego w zeszłym roku innego lampionu kupionego w sklepie ze starociami.

 Tak się rozpędziłam z tym malowaniem, że odświeżyłam jeszcze jedną ogrodową ozdobę. Nie zrobiłam zdjęcia "przed i po" naprawię ten błąd w przyszłości.
i w miejscu docelowym gdzie jeszcze schnie

a na koniec nie mogę się powstrzymać żeby nie dać Wam porcji humoru....

"Moja złota siódemka czeskiej literatury wychodkowej wygląda tak:

1.>> Alkohol nie da wam odpowiedzi, ale pozwoli zapomnieć pytanie<<
 (toaleta męska w barze praskim).

2. >> Największą życiową mądrością jest zawczasu rozeznać : na kogo się wys...,
a przed kim się pos..!>> (na ścianie klozetu te słowa też były wykropkowane).

3. >>Nie wrzucajcie petów do pisuaru. Tą ręką, którą je wyciągam, nakładam wam także jedzenie>>
   (toaleta męska w knajpie U Vystreleneno Oka na Żiżkovie, ale także w innych Krajach Republiki      Czeskiej).

4. >>Nie wierz we wszystko, co myślisz<< (dworzec w Brnie).

5. >>Nie wrzucajcie do pisuarów gum do żucia!<< dopisek,: >> w ten sposób tracą na smaku<<

6. >>Wiecie, dlaczego Bóg stworzył jako pierwszego mężczyznę? Bo wszystko zaczyna się od  zera<<   (toaleta w gimnazjum w Czeskiej Lipie).

I napis Nr 7. Przypominam go sobie zawsze, kiedy trzeba mi szybkiej dawki śmiechu- z toalety w restauracji nad stawem rybnym w Czeskich Budziejowicach-Borszowie:

>>Szanowne Panie, nie wyrzucajcie tamponów przez okna, nasze kaczki się nimi dławią<<.

sobota, 21 czerwca 2014

Piękny film i kwiatki pomidorów

Od dawna, aż od lutego, miałam chrapkę na obejrzenie filmu "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego. W recenzjach same superlatywy, ale mnie nie zafascynowała jakoś historia Ryszarda Kuklińskiego, ciekawa więc byłam, czy reżyser dotrze do takich jak ja sceptyków, takich nie całkiem przekonanych. Dotarł.
Od samego początku budowane jest napięcie i utrzymuje się ono do końcowych napisów.
A film zaczyna się od wrzucenia do pieca hutniczego (chyba to piec hutniczy) radzieckiego szpiega, który pracował dla USA i został złapany przez swoich. Ryszard Kukliński przedstawiony jest jako bohater narodowy, który w tajemnicy przed rodziną utrzymuje podwójną tożsamość, jest zarazem oficerem Ludowego Wojska Polskiego i agentem CIA. Na pytanie, czy nie żałuje tamtej decyzji, odpowiada że nie żałuje. Do końca bohater, który w imię ideałów postawił na szali swoje życie i życie swojej rodziny. Film świetny.
A Dorociński... Teraz, gdy przypadkowo go widzę, a czasem mignie w reklamie telewizyjnej, widzę Ryszarda Kuklińskiego (który akurat przebrał się za Dorocińskiego).  No, ale uczciwie napiszę, że krytycy wytykają Dorocińskiemu, że  zagrał tu tylko poprawnie. Jak dla mnie rewelacyjnie.
Zresztą tak samo Maja Ostaszewska, grająca jego żonę.
Faktem jest, że rola rodziny nie robi takiego wrażenia, jakby się według mnie należało z tytułu przedstawionej historii, ale Maja i tak jest super, tak jak wszędzie, gdzie ją widziałam - była super. Bardzo mi się film podobał, polecam każdemu.
W gatunku szpiegowskich filmów nie ma dla niego konkurencji w polskim kinie. Tak mi się wydaje. Chyba, że coś mi się potem przypomni, ale czy ja w ogóle widziałam jakiś polski szpiegowski film? kładzie się tutaj wątpliwość dużym cieniem :)




Muszę się jeszcze pochwalić, że zakwitły mi pomidory, kilka krzaczków, ale nieskromnie wspomnę, że wyhodowałam je z ziarenek, a teraz o, jakie są :)  
Pryskam je co dziesięć dni mlekiem półprocentowym, podobno to chroni  przed pleśnią, takich rewelacji się nasłuchałam. Czy ktoś z Was wie coś na ten temat? W każdym razie zapach jest cudowny. Mlecznopomidorowy, wyobraźcie sobie taką słodycz.


Najpierw poszłam podlać i popryskać swoje pomidory, a potem zasiedliśmy do filmu. Więc tytuł postu miał być właśnie taki : pomidory i film. Przez półtorej godziny przestawiłam się emocjonalnie i zmieniłam kolejność na : film i pomidory, tak, film górą. (sory pomidory :))

Czarno-białe życie...

"Kolega ojca przyszedł kiedyś z wiadomością, że austriacka księżna Lónya poszukuje szlachcica do tresury psa. Czesiek, jesteś szlachcicem, umiesz układać psy. To wymarzona dla ciebie okazja. U księżnej możesz przeczekać tę idiotyczną wojnę.
- Zaraz, zaraz - odpowiedział dziadek - czy ta arystokracja nie przesadza trochę chcąc, żeby nawet treser ich psa był szlachcicem ?
Ale oferta była kusząca, więc dziadek odpowiedział na nią,  został zaangażowany i pojechał do księżnej, Tu muszę ci powiedzieć, że twój dziadek kochał psy i miał kilka dobermanów-pinczerów, rasy podówczas nowej i bardzo modnej. Były to ostre psy i dziadek chcąc nie chcąc nauczył się tresować je, to znaczy układać, aby były mu posłuszne.
Księżna była panią na pięknym zamku położonym niezbyt daleko Wiednia, po drugiej stronie Dunaju. Szlachcic jak się okazało, był jej potrzebny do tego, by dał szlacheckie słowo honoru, że nie będzie bić psa!
Księżna miała swego ukochanego Rexa, owczarka alzackiego, który zawsze i wszędzie jej towarzyszył. Gdy ten rzucił się na nuncjusza papieskiego uznała, że trzeba jednak oddać psa do "tresera".  Pies był grożny, bardzo agresywny i nie pozwalał się nikomu do siebie zbliżać. Ojciec zamieszkał w oddalonym od pałacu pawilonie zwanym domkiem ogrodnika. Kazał sprowadzić tam Rexa i przywiązać do drzewa. Przez kilka dni pies rzucał się na ojca, gdy ten tylko zbliżał się. Ojciec stawiał przed nim jedzenie, a gdy pies warczał, zabierał mu je. Trzeciego dnia pies już nie warczał, a czwartego jadł mu z ręki. Wtedy ojciec zobaczył, że "bestia" ma chore zęby i dlatego jest taki zły. Księżna przekarmiała go słodyczami. Porozmawiał więc o tym z księżną i w efekcie pojechał z psem do Wiednia, gdzie nadworny dentysta cesarza Franciszka Józefa uśpił Rexa i zaplombował mu zepsute zęby. Ponoć kosztowało to majątek, ale księżna zapłaciła. Po wyleczeniu zębów pies przestał być agresywny i ojciec zaczął go układać. Wszystko poszło jak z płatka., problem był tylko w tym, że księżna nie nauczyła się komend i zamiast powiedzieć do psa np. "platz" (siad),  gdy był niegrzeczny wołała "Jezus Maria" !  Ojciec musiał więc nauczyć ją tych komend, Jak moja Mama mówiła nieco złośliwie, nauczanie trwało długo, bardzo długo. Księżna była młoda, nudziła się w zamku na prowincji, a "treser" był pociągającym młodzieńcem."
"Czarno-białe życie" Anna Winner

czwartek, 19 czerwca 2014

Przyjaźń? kochanie?

Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta jak pisałam, że Matys pognał za swoją wielką miłością w nieznane...( znaczy kilka domów dalej) Matys pojawia się od czasu do czasu, dzisiaj przyszedł tylko raz, ale starczyło go na sto lat , przekroczył wszelkie granice. Zaprezentował nam swój nowy zapach starej ryby ("zapach starej ryby" to niedomówienie roku), a na szyi tę śmierdzącą rybę miał przyklejoną prawie w całości. Już teraz konkurenci do serca Suni nie mają po co tracić czasu pod jej furtką. Matys z jego powalającymi perfumami zdobędzie łapkę tej panny, to pewne jak cholera w średniowieczu. I się należy, bo żaden inny absztyfikant nie miał (nie miał, po prostu niemożliwe żeby miał) dostawy tak wybitnego smrodu, ale skąd Matys miał tę dostawę? Taki sierota, a tu proszę. Może nie taki z niego fujara jak wszyscy myśleliśmy. Nie zrobiłam Matysowi zdjęcia, bo... to było ostatnie, co miałam ochotę zrobić. Ale minę miał dumną jak jakiś ważniejszy minister. Minister spał dziś w budzie.No a teraz ...tadammm.



Nie pisałam wcześniej, bo myślałam, że to staropanieńska fanaberia Aszy, ale te fanaberia trwa już kilka dni. Asza zaadoptowała Mi i Bobka.
Jest przy nich na okrągło, zagarnia je żeby nie odchodziły daleko ani się nie rozbiegały, a jak dzieci śpią, to ona cichutko rozpacza. Chyba myśli, że poumierały. I przybiega do nas żebyśmy ratowali dzieci. Zawsze tłumaczymy jej, żeby spokojnie poczekała, niech się zajmie w tym czasie swoimi sprawami, a jak dzieci wstaną, znowu będzie je niańczyć. No, beczka śmiechu :)))
Bez sensu trochę to pytanie w tytule. W Matysa przypadku to dzika namiętność, a w Aszy dzieci obudziły instynkt macierzyński. Wcześniejsza obecność Matysa chyba nie dała temu instynktowi dojść do głosu.

wtorek, 17 czerwca 2014

Prosta instrukcja

Jeżeli ktoś ma ochotę zmienić swój codzienny styl na styl vintage, a będzie to na pewno styl niecodzienny, to znalazłam instrukcję, jak krok po kroku poradzić sobie z taką zmianą:
"1. Wyjmij z szafy wszystkie ciuchy i rozrzuć na podłodze.
2. Jeżeli mieszkasz z babcią i w tej chwili nie ma jej w domu, zrób to samo z jej szafą.
3. Sprawdż, czy w piwnicy i na strychu nie masz pudła z ubrankami z dzieciństwa, mogą okazać się bardzo przydatne.
Czas na rewizję
1. Znajdż wszystkie białe bluzki i czarne garniturowe spodnie - odrzuć
2. To samo zrób z małą czarną i żakietami.
3. Pozbądź się bliżniaków,czyli rozpinanych sweterków i bluzeczek, które da się zestawiać w jednobarwną całość.
4. Pozbądz się wszystkiego , co ma podobny kolor.
5. Wyrzuć na śmietnik spodnice, które wydają ci się choć trochę eleganckie.
6. Ostrożnie z bielizną! Nie wyrzucaj halek - teraz to będą twoje spódnice.
7. Cieliste rajstopy odpadają, czarne możesz zostawić, ale tylko pod warunkiem, że podrzesz je na strzępy (... posłużą jako ochraniacze na buty).
8. Obetnij rękawy w swetrach - reszta nie będzie ci potrzebna.
9. Pomocna uwaga : z szafy babci niewiele trzeba będzie usunąć, no, może powstańczy mundur dziadka (ale nie wyrzucaj, tylko w tym sezonie jest niemodny ! Za to już medale są hitem). Ubranka z dzieciństwa przechodzą w całości do drugiej rundy.
Teraz uważnie przypatrz się temu, co masz.
1. Każdy ciuch powinien mieć inny kolor, chyba ze ma deseń. Desenie są w cenie. Im bardziej pstrokato, tym lepiej.
2. Nic nie powinno wyglądać na nowe. Będziesz starała się wyglądać jak kobieta, która ubiera się markowo, a każda z twoich koleżanek wie, że markowe ubrania kupuje się tylko z drugiej ręki - nowe są tak drogie, że nikogo na nie nie stać.
3. Sprawdż, czy gdzieś nie zaplatały się jakieś klasyczne dżinsy - też trzeba wyrzucić. Z klasycznych rzeczy dopuszczalne są tylko siatkowe podkoszulki ojca, ale tego możesz nie mieć teraz pod ręką.
OK, gotowa do pierwszej przymiarki?
1. Zamknij oczy i weż pięć dowolnych ciuchów (możesz korzystać z szafy babci).
2. Na razie nie przejmuj się dodatkami. Dodatki dobiera się do całości, najlepiej z puli dziecięcej.
3. Stań przed lustrem i zobacz, jak wyglądasz. Masz na sobie jedwabną halkę w kolorze brudnego różu (jak to bywa czasem z ubraniami babci), na nogach grube wełniane rajstopy w odcieniu butelkowej zieleni w białe prążki (poziome) - świetnie. Na górę wybrałaś musztardowy golfik non-iron (oj,będzie gorąco!), a na to koronkowa bluzka z bufkami - w łączkę. Nie wiesz, co zrobić z czerwonymi rękawami swetra? A co się robi z rękawami? To nic, że swetra już nie ma - są ochraniacze na łokcie.
4. Pora na dodatki. To one są najważniejsze, określają całość, podkreślają twój gust i smak. Dobrze dobranymi dodatkami możesz zmienić strój nie do poznania. No właśnie. Jeśli założysz zwykłe szpilki, etolę z lisa i koronkowe mitenki, będziesz wyglądała szykownie. Ale jeśli zastąpisz je sandałami, a na głowę założysz tyle kolorowych spinek, ile tylko się zmieści, to będzie ciut bardziej na luzie.
5. W wolnej chwili zrób na plecach aplikację ze śpiochów, w których chodziłaś, a właściwie leżałaś 30 lat temu. Na szyi zawieś zamiast naszyjnika dziecinny bucik, wybierz taki, żeby zmieściła się komórka.
No i co, zaskoczona? Nie rycz, głupia, jesteś fashion, to się nazywa styl vintage."
Mam ochotę powtórzyć za bohaterką : No i co, zaskoczona? A instrukcja pochodzi z książki Katarzyny Gryniewicz pt. "Truskawki z szamponem".
Po przeczytaniu komentarza Klimju stwierdziłam, że najlepiej wychodzi mi ostatnio styl vintage, i to zanim przeczytałam sposób na ten styl.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Nie mogę się powstrzymać

Dzisiaj w nocy (tak bujne lato dookoła, aż szkoda iść spać) czytałam książkę, z której przepisuję :
"Landrynki dla dziewczynki, czyli Forum uczy, forum radzi, forum nigdy cię nie zdradzi
Wątek : Ciąża pozamaciczna
A.: Ostatnio współżyłam z moim chłopakiem bez odpowiedniego zabezpieczenia. Teraz (po 4 miesiącach od tego zdarzenia) zauważyłam małego guza pod kolanem. Czy może to być ciąża pozamaciczna??!! Proszę pomóżcie!!!
B. : Obawiam się, że tak, medycyna zna takie przypadki, udaj się do lekarza, niech skieruje cię na amputację nogi, wtedy będziesz mieć pewność, że to nie ciąża pozamaciczna.
C. : Mózg ci po prostu opadł.
D. : A jak dzidziuś dojrzeje, to ci wyjdzie nosem, życzę zdrowego malucha.
E. : Pewnie siedziałaś pod drzewem i kleszcz cię zapłodnił.
F. : Słuchaj, ty sprawdź teraz pod drugim kolanem, bo jak tam też jest guz, to jak nic bliźniaki będą... Jarek i Lech albo Marcin i Rafał."
"Napisz na priv" Agnieszki Krawczyk. Zabawna lektura, śmiech do rozpuku i ...nocka zleciała.

sobota, 14 czerwca 2014

Nadrabianie zaległości....

Zaczęłam wczoraj wyplatać. Po sporej przerwie. Strasznie mnie kręci wyplatanie, że tak szybko widać efekty, że nie można odmówić wyplatankom funkcjonalności. Ta będzie bardzo funkcjonalna. Oby tylko wyszło mi to co zaplanowałam. Jest to projekt z wyplatania i szycia. Zobaczymy.
Wczoraj też ukończyłam przerabianie koszuli dżinsowej.




 Zamiar był z lekka inny, ale w międzyczasie przypomniało mi się, że widziałam u kogoś taką fajną koszulę z przeszyciami zygzakiem kontrastową nitką. Zrobiłam więć tak.
Nie jestem dumna z tej lamówki, chyba skos był nie do końca skosem. Wyszło jak wyszło, mogłam troszkę ten dekolt zaokrąglić. Teraz to już musztarda po obiedzie. Musi zostać taki, na żadnej gali nie planuję w niej wystąpić, a do lasku z psem to może być.

czwartek, 12 czerwca 2014

Life is brutal and full of zasadzkas

Z przykrością informuję, że na słońcu też są plamy. Ktoś, kto wydawał się ideałem, aniołem w psiej skórze - nie sprostał zadaniu. Matys postanowił się ożenić, okrutnie się zakochał, jęczał z tęsknoty, nie mógł sobie miejsca w domu znależć. Panna o imieniu Sonia (albo Sunia?) wywołała taki pożar namiętności,że wyższe uczucia (do kociątek) poszły w niepamięć. Aktualnie nie ma go w domu, wybył po południu i obozuje pod domem ukochanej, prawdopodobnie z innymi zalotnikami. Próbowaliśmy go nie wypuszczać za drzwi, ale jego testosteron urządził takie pandemonium,że trzeba to było widzieć. Bo napisane nie znaczy chyba nic. Kotki póki co nie zauważyły braku niańki, słodko śpią niebożęta.
Acha, dziewczę ma na imię MałaMi, a chłopię - Bobek. Gdzie się bawiły, tam padły. "Ojca nie ma, mama w Kopenhadze", opiekunka zrejterowała. No i zostaw tu dzieciaki na łasce i niełasce SPRAWDZONEJ niani :)

wtorek, 10 czerwca 2014

Zaczytana...

Jeżeli niektórzy są zainteresowani, a może nawet już zwątpili w to, czy mata samogojąca dotarła z allegro do nowej właścicielki, czyli mnie, to odpowiedź brzmi TAK. Dotarła w całości. Przebierałam do niej nogami prawie jak Matys do koteczków. Prawie, bo Matysa zachowanie jest nieporównywalne z niczym, w skali 1 do 10 wskazuje 15. Inna sprawa, że poprzednio jako opiekunka miał pieczę nad 4 sztukami, a teraz jest ich tylko dwoje, więc ma podwojoną uwagę na jednego berbecia. Tak czekałam, tak wypatrywałam kuriera z przesyłką, w głowie tworzyłam wizje cudeniek, które powstaną dzięki takiemu rekwizytowi, a teraz mata czeka odpakowana,
a ja nie mogę przestać czytać. Zaczęłam i wsiąkłam.
Wspomnienia Anny Cholewy-Selo pt. "Oswoić los". Autorką jest Polka, dziennikarka, która mieszka w Wielkiej Brytanii, wyszła tam za mąż i urodziła bliźnięta. Jedno z nich okazało się chore, guz mózgu. Książka jest historią matki walczącej o zdrowie i życie syna. Wzruszająca, i zdarzyła się naprawdę. Tu chcę się podzielić swoim zdziwieniem, bo dopiero teraz dowiedziałam się, że nie jesteśmy jedyni z fatalną służbą zdrowia. Anglia to nie Polska, a tymczasem tam sprawy leczenia mają się nie lepiej. A wydawać by się mogło, że jeszcze wciąż dzielą nasze kraje całe światy! (ale nie w tej dziedzinie jak widzę) '' Angielscy pacjenci nie mają prawa wglądu do własnych badań lekarskich, bo wyniki prześwietlenia płuc, analizy krwi, czy moczu stanowią tajemnicę lekarską. Chorych uważa się za ignorantów, niczego się im nie tłumaczy, bo wiedza medyczna uchodzi na wiedzę tajemną, dostępną tylko świętym krowom zawodu lekarskiego. Wyniki są albo "w normie", albo nie, a niewinne pytania o wysokość hemoglobiny czy ciśnienia diastolicznego spotykają się z podejrzliwym pytaniem : "Pani ma wykształcenie medyczne?" Wiktoriańska Scheda lekarskiej izby rzemieślniczej w Anglii, stanowiącej uprzywilejowaną grupę społeczną, na wzór loży masońskiej, mocno strzeże tajemnic zawodowych, unikając publicznej odpowiedzialności, pławiąc się w niepodważalności swych szamańskich diagnoz, arogancka we własnej pysze i mocy. Tak jak w kawale ukutym przez pospólstwo "Czym różni się angielski lekarz od Boga?" "Bóg nie udaje, że jest lekarzem'. '' To był fragment książki, akurat taki przepisałam, o zadufanych w sobie lekarzach, ale ich niekompetencja włosy jeży na głowie, wierzcie, którzy jeszcze książki nie czytaliście. No, tak, wracam do czytania, bo przestałam tylko na jedną chwileczkę. :-/

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Wieczorek...

W sobotę byłam uczestniczką wieczoru panieńskiego. Przygotowania były takie,jak do lądowania w Normandii. Miały być niespodzianki dla przyszłej oblubienicy ! gry, zabawy ! smaczne dania i napitki ! Pierwsza niespodzianka dotknęła najpierw mnie, gdy koleżanki zdecydowały, że w moim domostwie urządzi się "garden party dla lejdi Marty". Które, mimo że nie zaczynało się o czwartej, to jednak ja byłam w pracy aż do 20tej. Koleżankom taki drobiazg nie przeszkadzał. Miało to też swoje plusy, bo wpadłam już w wir rozkręconej zabawy. Dało się zauważyć dwie nawzajem zwalczające się frakcje : jedna łamała ręce nad ciężką do zrozumienia decyzją oddania się dobrowolnie w kajdany. Wszak w małżeństwie mają zastosowanie normalne reguły totolotka, naiwni wierzą w wielką wygraną. Dla zilustrowania głębi problemu padały gęsto ze strony tej frakcji głupie dowcipy typu : "- Dlaczego w małżeństwie wina rozkłada się na dwie strony? - Bo połowa po stronie żony, a połowa po stronie teściowej". Czyli zawsze winna biedna żona. Ta frakcja w swoim regulaminie miała zapis o nieustępliwym zwalczaniu rodzaju męskiego. Dobrze chociaż, że zaakceptowały obecność czworonożnych co prawda, ale chłopaków, bo dwunożnym powiedziano won. Druga frakcja (trzeba rzetelnie dodać - niezamężna) śpiewała rzewnie ludowe przyśpiewki z wzruszającą frazą : "Moje serce płace, mało nie zamiro, że się moja krasa darmo poniwiro". I coś jakby "Nie wróci już miłość ze szkolnych lat" w wykonaniu sąsiadki, która dyskretnie przyszła w środku nocy dzierżąc w dłoni pół litra. Jej goście poszli, a ona samotna postanowiła się przyłączyć do nas. Każdego drinka określała jako oranżada i z wielkim gestem dolewała więcej wody ognistej. Tej frakcji należy się dozgonna wdzięczność narzeczonego Marty, bo jak słyszałam, nie zerwała zaręczyn, co było już bliskie ! (Pierwsza frakcja zwarła szeregi tuż przed 6,oo, kiedy to wzmiankowany narzeczony pojawił się osobiście po odbiór nabuntowanego skarbu).
Wieczór panieński udał się w 100 procentach. Było kilka incydentów żołądkowych, ale po prostu wieprzowina na słodko powinna być zapisywana przez lekarzy jako silny środek wymiotny. Teraz już o tym wiemy, ale mądry Polak po szkodzie. Z całą pewnością coś było w jedzeniu, bo nic innego przecież, tym bardziej że jeszcze przed północą skończyły się procenty i jedyną radą był zakup od samego producenta, który słynie z dobrej jakości wyrobu. W tzw. międzyczasie działo się, oj działo. Miałam nawet okazję przejechać się wozem strażackim, jedna z pań pożądnie wlała jednemu panu, który był niekulturalny zbytnio....i mówię Wam, będzie co wspominać dłuuugooo. To już drugi panieński wieczór na tej ziemi. Pierwsza para jest szczęśliwa, więc i drugiej wróżymy pomyślność :)))

czwartek, 5 czerwca 2014

Uwielbiam truskawki

Kupiłam po kilogramie marchwi i truskawek. Jakie ciasto upiec: warzywne czy owocowe? Marchewkowe czy truskawkowe? Po krótkiej wymianie zdań zwyciężył pogląd, że truskawki zjadamy już, a z marchewką rób, co tam chcesz.
Zdjęciem marchewki nie dysponuję, co nie znaczy że była mniej atrakcyjna. No to wyciągnęłam (wyciąganie trwało około pół dnia, bo jak wkładałam, to pamiętałam gdzie, a jak chciałam wyjąć, to już skleroza galopująca) przepis na ciasto marchewkowe, co już swoje odleżał w szufladzie (przepis, nie ciasto). Wydrukowałam go kiedyś w przypływie ochoty na eksperymenty, gdy okazało się, że cała Polska zajada się takim ciastem, a ja nie wiem, czy to się... wiadrem nosi czy łyżką nalewa. Zanim znalazłam przepis,w swojej niecierpliwości starłam marchew, zmiksowałam składniki i wsadziłam do piekarnika, po truskawkach został ślad już tylko w postaci szypułek. Trochę mnie to zezłościło, ale złość piękności szkodzi, a ja nie mam czym szarżować. A gdy już się okazało, że nie ma po co się śpieszyć, bo do pustego talerzyka i Salomon nie nasypie (truskawek), stwierdziłam, że zapomniałam dodać do ciasta tłuszczu: 1 szkl. oleju.
Nikomu nic nie powiedziałam, że eksperyment być może się nie powiedzie, tylko dyskretnie odkroiłam porcyjkę dla zaznajomienia się ze smakiem.
No cóż, ciasta już nie lukrowałam, nie warto :) Smak nie najgorszy, ale szału nie ma :) Jednak kiedyś upiekę, i znowu to kiedyś...,ale zgodnie z wszystkimi szykanami i bez zamienników (cóż, były zamienniki -brak cukru brązowego, ananasa, a orzechów zaledwie z dna torebki). Za to wszyscy w domu mają teraz smaczek na placek z truskawkami, no to proszę bardzo, tylko dajcie mi truskawki,ale większą ilość!!! Potem zaznajomiłam się z ciastem jeszcze raz.
Od czasu, gdy Tofik przywlekł do nas kocięta, nie ma jednej spokojnej nocy. Matys zrywa się jak oszalały przeciętnie co godzinę i biegnie sprawdzić, czy kotki są u nas naprawdę czy to tylko rozkoszne omamy? Budzi przy tym cały dom, bo wbrew posturze straszne z niego słoniątko. Dziewczynkę chcieliśmy nazwać Lucia. Słodkie imię dla słodkiej niuni. Ale niunia w między czasie przestała byś słodka, cały charakterek Tofika (buntownika bez powodu) się u niej objawia.
Widzicie ten obłęd w oczach, przy unicestwianiu paska od szlafroka.... Chłopczyk za to jest słodki, ale go przecież nie nazwiemy Lucia !!!

niedziela, 1 czerwca 2014

Laurka dla Matysa

Tofik tylko raz zajrzał do domu, żeby sprawdzić, jak dzieci się mają . Ale żeby jakiś prezent na "dzień dziecka" przyniósł, to już nie. Przedwczoraj na nas scedował ojcowskie obowiązki, bo co trzeba to on już zrobił, czyż nie? Na dzieciaczki spojrzał i zadowolony (a zresztą, kto to wie?) poszedł, znów szuka piękniejszych krajobrazów. :)) Najlepszym prezentem dla maleństw jest wujek Matys. Zdjęcie kiepskiej jakiści, ale widać "co poeta miał na myśli"
Idealna niańka dla małych kociąt. Z całym poświęceniem wychowała już czterech urwisów.
Podcierała tyłeczki, pilnowała, żeby nie wychylały się z kojca. Czasami niańce oczy same się zamykały, głowa opadała, ale na ruch w kojcu prędko przytomniała i heja do obowiązków. Efekt był taki, że kotki uznały Matysa za rodzoną mamuśkę, a jeden to myślał, że ciągle jest przywiązany do niej pępowiną, bo nie umiał kroku zrobić bez Matysa, spał w objęciach psa, a przed zaśnięciem ssał mu ucho. No, żenada. No i teraz znowu są w domu małe kotki ! Matys oszalał ze szczęścia ! Aż się trzęsie z podniecenia na ich widok, jeszcze troszkę z dystansem, ale coraz odważniej myśli o podjęciu całoetatowej roli mamki dla kociąt. Na niedzielę zaplanowałam akcję likwidacyjną chwastów w ogrodzie. Dzień taki słoneczny i trochę wietrzny, przyjemnie się pracowało przed obiadkiem. Chwasty powyrywane, a ja się delektuję pieknem kwiatów. Zapraszam do mojego ogrodu.