czwartek, 30 października 2014

Nowe życie lampiona (i co lampion na takie życie?)

Te lampiony już pokazywałam, dawno to było. Pewnie nikt już ich nie pamięta. Nie miałam jakoś okazji o nich napisać, ale teraz kiedy wcześnie robi się ciemno, to sobie o nich przypomniałam, że są.
Tak wyglądały kiedy je kupiłam,  były po przejściach.

Znalazłam je w sklepie ze starociami. Zawsze mam radochę z odnawiania, a w przypadku tych lampionów było czyszczenie, drobne naprawy i malowanie.
Lampy już  gdzieś pracowały na pełny etat, a może i ciągnęły nadgodziny,  widać po spracowanym wyglądzie. O tak, pełnia życia zawodowego już dawno minęła, pozostała rdza i sfajczenie.  Za nimi sukcesy zawodowe, niesienie kaganka oświaty dla ludu pracującego miast i wsi...
A przecież nie wiadomo, z jakimi problemami się borykały. To że nie było kiedyś terminów jakich jak mobbing, stalking itp., to nie znaczy, że nie było agresji i dyskryminacji, albo jakiegoś molestowania.
Molestowanie bardzo mi tu pasuje, jakież tu ognie się paliły...
 A teraz ogólna poprawa wizerunku i niewielka zmiana koloru, tym razem w odcieniu "błękit królewski"

Szkoda, że nie zdobędą dzięki temu królewskiej posady....
                                                        Trochę liflingu...
jedni mówią, że najlepsze życie zaczyna się po pięćdziesiątce, inni mówią, że dopiero po setce. haha.
Trudno wiszenie na płocie określić wysokim stanowiskiem, całkiem niskim szczeblem to jednak nie jest...:)
Lampy zamontowane na ogrodzeniu cieszą oko ciepłym światłem świec.  A papuga pod lampionem, pewnie wyrywa się na zimę w swoje rodzinne strony...

(rys. z sieci)
Te lampy dzięki mojemu udziałowi w ich reanimacji mogłyby w jakimś klubie gogo tańczyć na rurze. Po prostu elegancja - Francja, niunie wymiatają... Jestem pewna, że żaden klient nie zauważyłby, że tancerki młodość przetańczyły najpewniej  w jakimś dziewiętnastowiecznym kabarecie, a że kabaret narodził się w Paryżu, więc prawdopodobnie moje lampy są Paryżankami!
(W związku z tym zmieniam koncepcję, nie były żadnymi  instruktorkami w PGR-owskiej świetlicy, a już prawie w to uwierzyłam... tylko girlaskami, płomienie namiętności, ognie żywiołów, taką miały aktywność zawodową!)
Nie wiem jak sobie dadzą radę z degradacją, którą im zafundowałam.  A to mi dopiero nowe życie!.... praca fizyczna, i prawie że na ulicy, psiakość...
(Najpierw  uważałam je za hoże  siedemdziesięciolatki,  ale jednak wolę drugą wersję, stare ale jare studwudziestolatki, bo z Paryża, a co mi tam....No i następna sprawa. Lampiony czy lampy? raz mówię o ich jak o chłopakach, raz jak o dziewczynach......Ee, nie szkodzi, w tym wypadku gender nie zaważy na ich pozycji zawodowej. Obiecuję jako pracodawca :))

wtorek, 28 października 2014

220 okrążeń bez zadyszki

Działo się to mniej więcej miesiąc temu. Rozmawiałam z koleżankami i nagle w wyniku tej rozmowy okazało się, że będę jednej z nich plotła kosz, a prawidłowo mówiąc miał to być kufer.
Domyślacie się, o czym mogła być ta rozmowa? O mojej wygranej u Oli. Bardzo często moje rozmowy tam skręcają. "A'propos twojej wygranej u Oli to mówiłaś, że upleciesz koszyk, którego kunszt będzie nie do odróżnienia od oryginału?" Mówiłam, mówiłam, i do pewnego momentu się udawało, ale zawsze potem jakiś feler się znalazł. Jak im pokazywałam którąś swoją produkcję, słyszałam : Nawet ładnie, a w domyśle było: jak na ciebie. Ogólnie stwierdziły, że chyba słabo się staram.
I pouczyły mnie, że najważniejsze to ćwiczyć. (A tym to już odkryły Amerykę w konserwach!...). Bo inaczej moja wygrana pójdzie na marne. Wygrana miała być dla mnie impulsem... przecież chcę dążyć do lepszego,  a nie tkwić na początku drogi? Chcę! Koleżanka powiedziała, że ma świetny pomysł. Ja muszę dużo pleść, a ona potrzebuje dużego kosza do łazienki, gdzie właśnie zwolniło się miejsce i należy je zagospodarować. Już nawet wie czym, takim kufrokoszem, który ma mieć pokrywę. Każdy będzie dobry byleby pasował we wnękę. A za chwilę miałam już wymiary, jaki duży ma on być.
Szeroki na 35 cm, wysoki na 55cm i długi na 80 cm.
Ciemny brąz z pomarańczową przecierką.
Wzięłam się do pracy ochoczo podśpiewując:
"...nie mamy nic, nie mamy nic, oooo, do stracenia...
możemy przenosić góry i biec pod wiatr..." (Mrozu)


Kufer uplotłam splotem ósemkowym. A pokrywę zrobiłam takimi podwójnymi przekładańcami.
Środek kosza za pomocą wikolu zmieszanego z wodą i farbą akrylową okleiłam  ręcznikami kuchennymi,  żeby był sztywny. Kosz miał przeznaczenie do łazienki, więc dokleiłam mu sześć
nóżek z listewki, zabezpieczając przed ewentualną mokrą podłogą.




Pomarańczowe mazgaje, mam nadzieję, że je widać.... zostały zrobione celowo, zlecone, uzgodnione, zaakceptowane. Uszyłam wyściółkę do środka, żeby rozweselić ten ciemny brąz. 


 (Jeżeli któregoś razu okaże się, że ten blog przestał istnieć, to będzie znaczyło, że  blogger zablokował moje posty, najpoważniejszą przyczyną będzie zła  jakość zdjęć. Bo zamieszczanie ich tu to jest wybitne obniżanie poziomu).

Tak oto wygląda w miejscu przeznaczenia.





Mam już ochotniczki na podobny, zgodziły się poświęcić(!) dla wyższych celów, żebym mogła wyplatać w ramach ćwiczeń. Bo dziewczyny powiedziały, że widzą postępy, ale to jeszcze nie to. I że ten kosz to zrobiłam na rozgrzewkę, bardzo ładny, ale chyba na nim nie poprzestaję?
Jak jaka głupia pokazałam im wcześniej różne kosze-arcydzieła, które zrobiła Ola, żeby sobie zobaczyły, jakie wspaniałości powstają, gdy artystyczna dusza ma zręczne ręce. I że właśnie ja aspiruję do tego olimpu....tak górnolotnie powiedziałam....(dobre mam koleżanki, bo mnie śmiechem nie zabiły za ten pomysł, ale przecież  rozsądny człowiek sam wie, że ideał pozostanie ideałem...).  Dowiedziałam się też, że po takiej wyplotce mogę się poczuć rękodzielnikiem, skoro tak mi na tym zależy;  jeżeli im to przeszło przez krytyczne usta, to już coś znaczy:)
Oczywiście  mam nadzieję, że teraz będzie już łatwiej z następnym, bo przyznam się, że wyzwanie było ogromne i stres ogromny, czy dam radę.
Może i 220 okrążeń bez zadyszki (policzyłam), ale pod koniec wyplatania  z lekkim odruchem wymiotnym i wręcz mnie odrzucało od tego kosza, a wtedy koleżanki przybyły na ratunek. Jedne zawstydzały: "i jak byś się wszystkim wytłumaczyła, że zrezygnowałaś z tego kosza?", "każdy sobie pomyśli- ale słomiany ogień" (bo tak), a właścicielka kosza kategorycznie nie zgadzała się na negocjacje opóźniające termin skończenia i jeszcze wymyśliła durny powód, że musi mieć kosz przed wyjazdem z domu na kilka dni. Co ma wyjazd do kufra? Odpowiedziała, że właśnie ma i już.
(Tyle ma, co g... do zielonych spodni ....)
Mogła najwyżej myśleć, że  po powrocie, gdy zapyta o kufer to usłyszy: kufer? jaki kufer? :))

sobota, 25 października 2014

Dzień Kundelka

Dzisiaj jest Dzień Kundelka. Powiedziałam Kubusiowi, że ten dzień uczcimy przedstawiając wszystkim jego osobę.
Bo Kubuś podobno jest kundlem, ale wydaje mi się, że przewyższa mądrością każdego rasowego psa.  A może mądrość nie ma nic wspólnego ze szlachetnym urodzeniem?
Oprócz swojej psiej mądrości jest przepiękny i wygrywałby konkursy na mistera kundli, gdyby zechciał. I żaden festiwal muzyczny by mu nie poskąpił głównej nagrody, jakby oczywiście wziął w takim udział. A tak to tylko my podziwiamy długowłosego rudzielca,  z mocnym głosem jakiegoś metalowca (ten tembr taki metalowy).

Ten pies był osiedlowym włóczęgą. Któryś z sąsiadów opowiedział mi historię życia Kubusia, bo okazało się, że tak ma na imię; miał on kiedyś  swojego pana,  pijaka, z pijakiem coś  się stało, spalił się, wyjechał, umarł, zapił na śmierć, nie wiadomo. (Przeważały domysły, że się spalił... taki smutny kres).
Pies został sam.

Patrolował osiedle jak sumienny szeryf, dokarmiali go ludzie, bo był uroczy, przyjazny, mądry, nie ganiał kotów, nie wdawał się w bójki z psami. A kiedyś w czasie deszczu schronił się pod ławką w moim ogrodzie. Znalazłam go  rano,  gdy śpieszyłam się do pracy, a on poszedł na patrol.
Od wtedy zaczęłam myśleć o Kubusiu, co się z nim stanie, gdy lato się kiedyś skończy.
Tu wyżej nie jest uwieczniona moja ulica i mój ogród, żeby pokazać, czego ten szeryf musiał pilnować! Przejeżdżałam obok i spodobał mi się jego klimat pasujący do tej smutnej opowieści. Zaraz za tym zmurszałym ogrodzeniem  jest park, średnio ładny, ale nie najgorszy. Szkoda, że nie jakiś tajemniczy ogród, ach... takich zaczarowanych emocji niestety tu nie doznamy.
To nie jest ławka w moim ogrodzie, gdzie Kubuś spał w czasie deszczu. Tu też mi się spodobało  otoczenie z ławeczką i dlatego pstryknęłam zdjęcie z parkingu.
Klimat jesienny i złowróżbny, deszcz, wiatr, a w dole spienione rzeczne fale, brrr. (Zdjęcie ma robić atmosferę do mojej opowieści).

 Na tym myśleniu o losie Kubusia lato przeleciało, przyszły słoty. Kategorycznie odrzucaliśmy możliwość przygarnięcia jeszcze jednego psa, już były w domu dwa. Aż któregoś dnia zobaczyłam go na końcu ulicy jak szedł, a nie biegł jak zwykle, bo powłóczył łapką.

 
Wtedy już przestałam się zastanawiać, bo nie było nad czym, ten pies potrzebował pomocy.
W rezultacie wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy szukać Kubusia. Udało się, lecz nie bez problemów. W końcu poszliśmy luknąć nad rzekę. Szedł szuwarami w stronę wody. Będzie się topił,  pomyślałam.
A on pewnie  tylko słyszał o krioterapii (lodowatą wodą) i poszedł zastosować ją jako kurację na kaszel. Bo był zaziębiony. Kubuś jest tak pogodny i zdrowy psychicznie,  że takiego psa jeszcze nie widziałam w swoim życiu, i na pewno nie miał żadnej depresji, i ochoty na zakończenie swojego pieskiego życia..

A nawet wszystkich dookoła potrafi wydostać ze stanów depresyjnych swoją radością.  Taki pies to terapeuta na wszystkie psychiczne jednostki chorobowe, nawet te nie mające nazwy. (Tylko kocie psychiczne odpały są oporne na działanie tej terapii, ale przecież koty to przybysze znikąd, inaczej się je rozpracowuje. A może ktoś wie jak i pilnie poratuje potrzebujących?).
Ostatecznie Kubuś skończył z patrolowaniem ulic, bo dostał świadczenie socjalne. Dał sobie wmówić, że miska i kanapa, to wszystko na co może liczyć. Miał trochę pecha, że trafił na nas, bo niby doceniamy Kubusia, ale nie honorujemy tak jakby się  należało. Co prawda kiedyś przysłuchiwał się wiadomościom, gdy strajkowały służby mundurowe, bo on jako szeryf też jest mundurowy, ale mu powiedzieliśmy, że  jako emeryt  słabe ma karty przetargowe.  Poprzeklinał  i poszedł spać :))
A że dzisiaj święto kundelka, to zrobiłam ciasto, żeby kundle miały czym podjąć swoich gości (czyli nas).
Migdałowiec bez pieczenia. Milion kalorii i ani jednej mniej, ale raz w roku jest 25 października.....:)) Co prawda Kubuś jeszcze mógłby obchodzić imieniny, Jakuba, co za pies... nawet imię ma piękne...
Za to z urodzinami nie poszalejemy.

środa, 22 października 2014

Wychowałam nieletnich przestępców

Chciałam dzisiaj rozwinąć zupełnie inny temat, ale wynikła ważniejsza sprawa.
To, co teraz napiszę zupełnie nie nadaje się do czytania przez osoby o słabych nerwach.
Uczciwie o tym uprzedzam i jeżeli będziecie mieli w nocy koszmary, to sami jesteście temu winni!
Najlepiej przejedźcie wzrokiem po przekątnej i zatrzymajcie go na wytłuszczonym druku : "dzień 760", i od tego miejsca można bezpiecznie czytać.
Zwykła uspokajająca herbatka z melisy nie załatwi nikomu uspokojenia po tej strasznej opowieści; nie, na pewno nie. Potrzebne są stalowe nerwy.
Można zacząć w ten sposób: Wyobraźcie sobie taką poranną scenkę, w której uczestniczycie: wstajecie z łóżka,  ledwo widzicie na oczy, ale coś tam widzicie... zapalacie światło, bo jeszcze jest ciemno. Idziecie wypuścić psy na dwór i zakręcacie do łazienki, nagle majaczy coś bardzo dziwnego na podłodze pod waszymi nogami. Mrugacie powiekami i gorączkowo myślicie: jakie mam potworne omamy! muszę zmienić dilera!
 ...No dobrze, myślicie: Podłe bachory, teraz miarka się przebrała !!!
Cóż to takiego widzicie pod nogami? widzicie cztery dorodne szczury, na szczęście nieżywe!
A w każdej z trzech psich misek po jednym dorodnym szczurze! 

Dorosłe koty spały z nami i chrapały całą noc jak organy Hammonda, więc mają niepodważalne alibi.
Sprawcami tej jatki  jest krwiożercze rodzeństwo : Mi i Bobek!!!
To Mała Mi  namówiła brata na tę mokrą robotę, bo Bobek najwyżej coś stłuc, obgryźć, zniszczyć, ale na większy kaliber zbrodni nie byłoby go stać...
Jestem wstrząśnięta, a nad dalszym losem kotów i ich ofiar litościwie opuszczę zasłonę milczenia.
Nie zamieszczę też zdjęć kotków, bo musiałabym im nałożyć czarne opaski na oczy, tak jak groźnym przestępcom. A ich słodkie minki by Was wprowadziły niepotrzebnie w błogi nastrój, a tu potrzebuję surowej rady, co zrobić z tymi potworami w kocich futrach??? Na pewno zamknę tajemne przejście z dworu do domu, a jest to małe okienko delikatnie otwarte.....Mogło takie być, bo nigdy nasze koty nie realizowały szczurobójstwa w skali makro. Trzeba by Mi zajrzeć do łebka i sprawdzić, co jej tam grzechocze, czego się należy dalej spodziewać...
Wcale nas nie cieszy, że kociątka zafundowały nam i psom świeże sznycelki na śniadanko (psy dostały po jednym szczurze, a my po dwa na głowę), bo może myślą, że za mało białka mięsnego stosujemy w naszej diecie. Ja uważam odwrotnie, chętnie bym skończyła z mięsem raz na zawsze (zwierząt nie odzwyczaję,  szkoda), a teraz to już całkiem mam do niego wstręt!
Ten tu fragment kociego pamiętnika (z sieci) pokazuje, że koci ród wciąż knuje (jak nie morduje), a przy tym sprawia wrażenie, że jest samą skrzywdzoną niewinnością.

"Dzień 760
Moi więziciele ciągle dokuczają mi jakimiś dziwnymi kołyszącymi się na sznurku przedmiotami. Sami rozrzutni w jedzeniu świeżego mięsa, mnie każą wcinać jakieś suche płatki. Tylko nadzieja ucieczki trzyma mnie przy życiu, a zniszczenie jakiegoś mebla daje mi troszeczkę satysfakcji. Możliwe, że jutro zjem im jakiegoś kwiatka.

Dzień 761
Dzisiaj biegałem pod nogami moich więzicieli z myślą o ich morderstwie. Prawie mi się to udało. Muszę spróbować na szczycie schodów. W celu obrzydzenia i zniechęcenia tych niemoralnych oprawców, zmusiłem się raz do zwymiotowania na ich ulubiony fotel. Muszę spróbować to powtórzyć im na łóżko.

Dzień 762
Spałem cały dzień tylko po to, aby drażnić tych więzicieli w późnych godzinach nocnych niekończącymi się prośbami o strawę.

Dzień 765
Urwałem myszy głowę i przyniosłem im samo jej ciało w celu wzbudzenia strachu w ich sercach. Niech wiedzą do czego jestem zdolny. Oni szczebiotali tylko radośnie jaki to ze mnie dobry kot. Hmmm. Plan zawiódł.

Dzień 768
W końcu zdałem sobie sprawę co z nich za sadyści. Bez żadnej podstawy wybrali mnie do wodnych tortur. Tym razem jednakże do tortur został włączony palący i pieniący środek chemiczny zwany `szamponem`. Jaki chory umysł mógł wynaleźć taki płyn? Moim jedynym sposobem na zapomnienie o żalu jest kawałek kciuka, który dalej siedzi mi między zębami.

Dzień 771
Odbyło się jakieś spotkanie ich wspólników. Zamknęli mnie samego na ten czas. Jednak mogłem słyszeć odgłosy i odory tych szklanych rurek, które oni nazywają "piwo". Usłyszałem także, że moje zamknięcie spowodowane było moją siłą "uczulenia". Muszę się dowiedzieć, co to takiego i jak to użyć na swoją korzyść.

Dzień 774
Jestem przekonany, że inni uwięzieni są ich oddanymi służącymi, a może nawet kapusiami. Pies jest rutynowo wypuszczany na dwór, a jak wraca to wygląda na więcej niż uradowanego. On musi być stuknięty. Natomiast ptak na pewno jest donosicielem. Opanował ich straszny język do perfekcji (podobny do mowy kretów) i gada z nimi nieustannie. Jestem pewny, że zdaje on raport z każdego mojego kroku. Ponieważ jest on umieszczony w metalowym pomieszczeniu, jego bezpieczeństwo jest zapewnione. Poczekamy, zobaczymy - to tylko sprawa czasu."

Specjalnie pokazuję teraz tego rozkosznego zwierzaczka, żebyście poczuli grozę mojej wcześnieszej opowieści.

Ci, którzy nie czuli się na siłach, żeby tę makabreskę przeczytać, dobrze zrobili i teraz przed oczami mają tylko zwierzaczka, który mówi wszystkim dzień dobry i przesyła całuska  i dla Was to koniec zdania

a ci odważni mają przed oczami siedem !!!!!!! odrażających trupów:///

poniedziałek, 20 października 2014

Jesienne kreacje...

Jestem teraz bardzo zajęta wyplataniem, ale napiszę chociaż marne (sic) słowo co parę dni;)
A wyplatanie trwa....:)
Dzisiaj przypomniałam sobie, że w ubiegłym roku zrobiłam przepiękny bukiet róż i dlatego zachęcam teraz do zrobienia podobnego, bo właśnie nadszedł czas przeistaczania się zielonych liści w ... róże herbaciane, pąsowe, łososiowe czy jakie kto sobie wymarzy, a paleta kolorów ogromna.
Wczoraj widziałam u Klimju urzekający jesienny wianek na drzwi do domu, i też mam coś fajnego, właśnie  róże, które mogą ozdobić te miejsca, które potrzebują ozdoby.
Barwy jesieni to dla nas rekompensata za mżawki, mgły, szarości i dolegliwości reumatopodobne. W ramach tej rekompensaty zróbmy różany bukiet z liści klonu (sama taki właśnie miałam). W tym roku jeszcze nie wzięłam się za bukiet, ale już prawie, prawie... Zaraz dostanę "letni" urlop. Mam na niego tyle planów, pomysłów, że tych dwóch tygodni może mi nie starczyć. Pomysł na bukiet nie jest mój,  wykopałam z pinterestu,  wypróbowałam, a zrobiłam dokładnie tak jak pokazuje historyjka obrazkowa.
Taki był mój bukiet, tylko więcej było różanych główek. Pączek najlepiej zacząć od małych listów, potem coraz większe, a na koniec wszystkie róże pomalowałam lakierem. Stał potem długo i cieszył nas swoją  krasą.


Chyba dopiero w grudniu mu podziękowałam za miły wkład w wygląd pokoju. Muszę przyznać z satysfakcją, że każdy, kto go zobaczył był nim zauroczony. Tylko szkoda, że w ubiegłym roku nie miałam potrzeby udokumentowania tego dzieła. Byłoby teraz jak znalazł. Pstryknęłam jakieś zdjęcie, ale nie hołubiłam go i teraz mimo poszukiwań nie znalazłam nic do wklejenia.
Tymczasem werwę dekoratorską "na szybko" wykazuję w tym, co akurat jest na wyciągnięcie ręki. Obrodziły dynie, więc są w sporej ilości, do tego wrzosy.... i tak jakby weselej przed domem....
 

Kosze są tradycyjne ogrodnicze z gałązek. Jeszcze sprzed ery mojego zafascynowania papierową wikliną. Trudno mi uwierzyć, że były takie czasy, ale faktycznie były:)

Dynie w końcu wylądują w słoiczkach, a przyrządzę je w occie. Będę miała urlop, więc wszystko, co tylko zaległego a potrzebnego wrzucam w niego jak w worek bez dna...  zaprawienie dyniek też tam wrzuciłam.
A teraz żart (z cyklu: z czego się śmiejecie? z samych siebie się śmiejecie!...a to jest o mnie; tu zaznaczam, że swoim urlopem naprawdę jestem zachwycona! dwa tygodnie w raju własnego świata,  tylko z odskokiem do nieodzownych obowiązków).
Pracownik prosi o urlop.
- Wy Nowak lubicie ciepłą wódkę?
- Nie, panie dyrektorze.
- A spocone baby?
- Też nie.
- To dobrze, dostaliście urlop w listopadzie.

piątek, 17 października 2014

Oceniamy swojego szefa

Jeżeli się nie zastanawiałaś, jakiego masz szefa,  to zrób to teraz, a ten podział pomoże Ci ulokować go w którejś z grup.

Podział szefów
Szefów dzielimy na 5 grup:
1. Pedałów.
2. Superpedałów.
3. Antypedałów.
4. Pedałów-magików.
5. Pedałów-pirotechników.

Dlaczego?
1.Szef pedał mówi: "Ja Cię Kowalski wypierdolę..."
2.Szef superpedał mówi: "Ja Was wszystkich wypierdolę".
3.Szef antypedał mówi: "Ja się Kowalski z Tobą pierdolić nie będę!"
4.Szef pedał-magik mówi: "Ja Cię Kowalski tak wypierdolę, że ty nawet nie
zauważysz kiedy"
5.Szef pedał-pirotechnik mówi: "Ja Cię Kowalski wypierdolę z hukiem".
P.S.
Jest jeszcze Szef pedał-McGyver: "Ja Was Kowalski wypierdolę! W kosmos gołymi rękami..."

Ja mam szefową, więc trzeba trochę inaczej pokombinować;)

Już nie udało mi się wstrzelić  czasowo w Tydzień Pisania Listów  (9 do 15 paźdz.).
Akurat w tej książce jest list, którym by można uświęcić TPL, no szkoda...
Ale .... co my tu mamy?
(nie mogę po prostu tego nie wpisać....)

"Do Szerokiego Ogółu,
Ostatnio zostałam gorzko doświadczona, za co w dodatku musiałam słono zapłacić, o czym chcę wszystkich powiadomić ku przestrodze. Nie pozwólcie w miarę możliwości, by wzywano do was karetkę. Możecie mi wierzyć, że mogłabym dwukrotnie wybrać się do Europy za te pieniądze, jakie wydałam za przewiezienie mnie karetką sześć ulic dalej w godzinach szczytu, czego w ogóle nie brali pod uwagę. Owszem, byli bardzo mili, ja zresztą też byłam dla nich miła, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie mnie to kosztować majątek. Nadal zresztą spłacam tę należność, a moja składka ubezpieczeniowa skoczyła do góry jak szalona. Miałam tylko skaleczoną nogę, ale oni założyli mi kołnierz usztywniający kark, a w drodze do szpitala podali mi przez nos tlen, zupełnie niepotrzebnie, i co dwie minuty mierzyli mi gorączkę i sprawdzali ciśnienie. Na dobitkę mieli praktykanta, który na mnie uczył się, jak to robić, za co jednak nie udzielili mi zniżki. Ale nie to było najgorsze. Ja już znajdziecie się na pogotowiu, strzeżcie się. Ci wszyscy lekarze z pogotowia są okropnie drodzy, a płatni są chyba od minuty. Prześwietlili mnie od stóp do głów, potem zrobili tomografię, ciągali mnie od jednego miejsca do drugiego, cały czas w arktycznej temperaturze. Zimno tam jak na biegunie. W końcu zostałam odesłana do gabinetu zabiegowego na usunięcie ryby (nie dacie wiary, ile mnie to kosztowało). Tam dali mi znieczulenie miejscowe, po którym nie mogłam chodzić, więc zatrzymali mnie na noc. Jakbym wam powiedziała, ile mi policzyli za łóżko, kilka pastylek aspiryny i środek  uspokajający, włos by  się wam zjeżył na głowie. Nie myślcie sobie, że wam to pokryje ubezpieczenie. Nic z tego. Więc moja rada : jeśli jesteście w stanie chodzić, lub jechać, zawołajcie taksówkę albo pojedzcie sami autobusem na pogotowie. W żadnym razie nie dzwońcie pod 911, chyba że leżycie bez ducha.
Zatroskana obywatelka
Tot Whooten
PS. Wystrzegajcie się latających ryb."


"Dogonić tęczę " Fannie Flagg
(Może coś Was urzeknie, może spodoba Wam się klimat książki i może skusicie się na jej przejrzenie....).

A na koniec chciałam przedstawić Wam zajawkę z tego, co teraz robię i mam nadzieję, że skończę szybko i będzie się czym pochwalić. :))
Zaczęłam od przygotowania rurek, dość pokaźnej ilości...
I zaczęłam pracę od podstawy...
Inspektor nadzoru Pan Szczurek sprawdza czy fundament jest dobry i czy będzie wytrzymała ta konstrukcja..., a ta robota jest taka nudna, że każdy inny kot od razu by zasnął, ale nie nasz inspektor; on dzielnie się trzyma i ma bystre otwarte oczyska;))
Te oczy za chwilę się zamkną i będą takie aż do rana. Cóż, nie będę kotu przeszkadzać, zajmę się czym innym:))
Inspektor nadzoru to prawie mój szef, a na pewno uważa się za takiego. Nie wiem doprawdy jak tego szefa należy ocenić, może pkt 4 były odpowiedni?...

wtorek, 14 października 2014

Chciałem ocenę poprawić

Tą pyszną herbatą wznoszę toast za zdrowie mojej pani nauczycielki.
 
 
Herbatka jest naprawdę wyśmienita i samym smakiem sobie zasłużyła, żeby uczcić nią dzisiejsze święto....
Dla nauczycieli jest dziś taki dzień, że począwszy od  prymusów, a skończywszy na głąbach kapuścianych, wszyscy uczniowie chcą podziękować za serwowane im każdego dnia tłuste pulpety wiedzy.
 
A ja życzenia składam swojej profesor, żeby była już zdrowa i pokazała jak najszybciej nowe koszyki, bo się bez niej dłuży. Koszyczek stoi, czaruje i namawia mnie do ćwiczenia w wyplataniu takich samych prościutkich i równiutkich rządków, jakie on ma.  Ale jak to zrobić? Zapatrzenie nie pomaga, a może wypróbować hipnotajzing? jakby powiedziała Dżoana Krupa.  Wtedy byłby na pewno szybszy efekt w mojej twórczości koszykowej. Trochę długo to już trwa, ta moja nauka.
"[autentyk] Wykładowca:  
- Opowiem wam teraz anegdotę, którą opowiadam prawie wszystkim grupom. Otóż w czasach PRL, wiecie, ścisła cenzura, w pewnej wsi koncert chciał dać zespół o pięknej nazwie "Przejebane". Niestety, źle by to wyglądało na plakatach, więc sprytny sołtys tejże wsi postanowił zmienić nazwę na "Nie Jest Dobrze". Historyjka kończy się happy endem, zespół się zgodził, koncert był udany. A teraz przechodzimy do głównego powodu, dla którego to słyszycie. Moi drodzy, sprawdziłem wasze prace.
         -  Nie jest dobrze."

(Dementuję koncepcję, że ten żart jest ilustracją moich wyplatanek(!), jest on ilustracją dobrych, wrażliwych profesorskich serc, które potrafią wyrazić i nie urazić.
A i jeszcze zażartować:
" Ale nie płaczmy, bo nie o to chodzi, by złowić króliczka,
ale by gonić go
ale by gonić go
ale by gonić go!" )
 

sobota, 11 października 2014

Jej miłość go zmęczyła

Znacie taki kawał ?
"Wychodzi baca przed chałupę, przeciąga się i woła:
- Jaki piękny dzionek
A echo z przyzwyczajenia:
- ....mać,mać,mać..."

Otóż Aszy nikt nie przygotował, że dzieci kiedyś dorastają i wyfruwają z gniazda, i że normalne matki nie histeryzują, lecz godzą się z faktem. Asza nie może uwierzyć, że Bobek już trzecią noc z rzędu nie przyszedł się przytulić do matczynej piersi. Chodzi ponura jak chmura gradowa, a w nocy popłakuje i zawodzi. A Bobek nauczył się uciekać przed Aszą i przed jej miłością. Ta go śledzi, emocjonuje się, desperuje, ale najbardziej to nie może przeżyć tego, że Bobek znalazł sobie idola w Szczurku.

A gdy już go zagarnęła i próbowała wychlastać jęzorem,  on jako zwinny chłopak umknął i wskoczył na kanapę, już teraz sam się będzie mył. A zobaczcie jak porządnie to robi. Chyba zrobię im konkurs na czystość łapek i spróbuję się z kimś założyć, czyje będą najdokładniej wyszorowane. Nie tak dawno  zostało udowodnione, że mam szczęście (1. września w candy u Oli) i mogę sobie teraz działać w hazardzie bez ryzyka;)


Prawda w oczy kole, że z myciem u Aszy nie najlepiej. Nawet najsłodsze  pocałunki to nie łaźnia. Cóż, nie każda matka wie, co dla dziecka najlepsze.
Zupełnie tak samo jak z tym kotem na obrazku, i nasz Bobek też zaczyna już stawiać się matce....
 
Czy wiedzieliście, że  od 9 do 15 października jest obchodzony Tydzień Pisania Listów?

W świątecznym nastroju "Tygodnia Pisania Listów" kilka listów przepisanych z gazety: "szczecin nasze miasto" :
 
„Kochani rodzice! Dziękuję Wam za długi list. Odpiszę, jak go przeczytam”...

Syn pisze do rodziców:
„Mam dla was dwie wiadomości dobrą i złą. Zacznę od złej: Złamałem nogę. A teraz dobra wiadomość: To nie była moja noga”.

Syn pisze z obozu harcerskiego:
„Tu jest byczo! Uczymy się boksu. Ten aparacik do prostowania zębów już nie będzie mi potrzebny”...

Z kolonii córka pisze do rodziców:
„Kochani!
Jest bardzo fajnie. Prócz słońca niczego mi nie brakuje. Bądźcie więc spokojni i nie martwcie się o mnie. Całuję.
PS. Co to takiego epidemia?”

 Mąż pojechał na wczasy i po tygodniu pisze:
„Sprzedaj trochę akcji i przyślij mi z pięćset złotych”.
Po powrocie męża żona pojechała na wczasy i po tygodniu pisze:
„Przesyłam ci 10 tysięcy. Kup obligacje”...

Więzień pisze do żony:
„Droga żono! Przynieś mi jeszcze kilka pilników. Po obiedzie zbieramy się codziennie z kolegami i wspólnie robimy sobie manicure”...

W kawiarni facet pisze liścik do dziewczyny siedzącej kilka stolików dalej:
„Zakochałem się w pani od pierwszego wejrzenia. Błagam o spotkanie jutro wieczorem.
PS. Gdyby jednak nie miała pani czasu, proszę ten liścik przekazać blondynce, która siedzi obok pani pod oknem”.

List do redakcji magazynu kobiecego
„Kochana Redakcjo! Na imię mam Krystyna i niedawno wyszłam za mąż. Mój mąż okazał się maniakiem seksualnym. Wykorzystuje mnie bez przerwy: gdy zmywam podłogę, gotuję obiad, czytam książkę czy wkładam buty. Pomóżcie! Z poważaniem – Krystyna.
PS. Przepraszam za chybotliwe pismo”...

Tyle listów w jednym miejscu.... czuję, że uczciliśmy należycie to święto, (które nie wiedziałam do tej pory, że istnieje:))

czwartek, 9 października 2014

Wspomnienia i aktualności

Stwierdzam i potwierdzam fakt, że dzieci przez lato szybko rosną. Mała Mi przestała nagle być mała i niedługo będziemy na nią wołać Duża Mi. Pogoda nie jest jeszcze taka zła, bo zwierzęta się pałętają po dworze, i nawet ucinają sobie drzemkę poza domem - na przykład Mała Mi zasnęła pod płotem, widać to na obrazku. Mi w byle jakim miejscu potrafi znienacka zasnąć. Może tym razem nie aż tak znienacka, bo jednak nie padła na nos, tylko się ułożyła do spania. Często w połowie zabawy energia wysiada i już nie ma czasu na wejście do domu i dopadnięcie swojej poduchy ...każde miejsce może być poduchą Mi, ale najlepsze jest tam, gdzie śpi jej tatuś, jeżeli akurat nie przebywa on poza miejscem zamieszkania w ważnych sprawach osobistych (...chyba że o czymś nie wiem i Tofik złapał fuchę. Ulala, to by dopiero była sensacja. Pierwszy amant na osiedlu pokalany pracą! Dotychczasowa jego "praca" to samcza nawijka i mącenie w łebkach naiwnym dżagom).
 
 Jeżeli będziecie mieć ochotę  na pyszną  sałatkę, to zróbcie taką z kurczaka i avocado. 

A tak serio, to pyszna i zdrowa (bo avocado jest bombą witaminową : A,B,C,E,K, ryboflawina, kwas foliowy, potas i tłuszcze wybitnie zdrowe)  jest sałatka z avocado. Jak zrobię, to pokaże efekt na talerzu. A teraz tylko składniki, żeby zacząć kompletować, bo zrobienie to naprawdę chwila.
Mix sałat
mała pierś kurczaka (można ugotować, ja podsmażam)
avocado
papryka
pomidor (w grubą kostkę, bo mała się rozleci)
orzechy włoskie
czarne oliwki
oliwa z oliwek
sól, pieprz, cukier, bazylia, sok z cytryny(do pokropienia avocado, bo ciemnieje)
 
Zdjęcie z kotem w misce przybyło z sieci. Jest takie fajne, że aż naszedł mnie smaczek na sałatkę. Co to jednak znaczy dobra reklama, a zresztą to mój target...z kotem w roli głównej, a sałatką jako produktem ubocznym. Też ważnym oczywiście!
 
A teraz kieruję reflektor na tę różę, naprawdę tak wyglądała jeszcze niedawno.
 
Aktualnego zdjęcia nie będę publikować, bo jest  kwintesencją przemijania, a ostatnie czego nam potrzeba, to przykrych wrażeń w tym depresjogennym czasie. Jednak w tym roku nie powinniśmy narzekać, bo lato dogadzało nam piękną pogodą. Tak było ... Rankami sobie wstawałam lekko jak pasikonik, wieczorami zegar zamiatał upływające godziny, a spać się nie chciało. Tylko najchętniej siedzieć w oknie i oddychać bzami, jaśminami, różami. Eh, wspomnienia... 
 
Z tej perspektywy żart:
Lipiec. Na londyńskiej ulicy, w czasie ulewnego deszczu, do Anglika podchodzi zagraniczny turysta i pyta:
- Proszę mi powiedzieć, kiedy u was, w Londynie, jest lato?
- Różnie. Na przykład w zeszłym roku było w piątek.
(haha, biedni, oj biedni ci Anglicy...  a my nie będziemy przecież teraz sobie opowiadać  o krajach, gdzie lato jest dłuższe niż u nas, a są niestety takie kraje, karamba!)

poniedziałek, 6 października 2014

Proste zasady uszczęśliwienia kobiety

Najpierw dla chłopaków informacja, która będzie bardzo przydatna, jeżeli marzą o uszczęśliwieniu kobiety.
"Panowie, uszczęśliwienie kobiety jest bardzo proste, podaję zasady...

A. Należy tylko być:
1. przyjacielem
2. partnerem
3. kochankiem
4. bratem
5. ojcem
6. nauczycielem
7. wychowawcą
8. spowiednikiem
9. powiernikiem
10. kucharzem
11. mechanikiem
12. monterem
13. elektrykiem
14. szoferem
15. tragarzem
16. sprzątaczką
17. stewardem
18. hydraulikiem
19. stolarzem
20. modelem
21. architektem wnętrz
22. seksuologiem
23. psychologiem
24. psychiatrą
25. psychoterapeutą.

B. Ważne też są inne cechy. Należy być:
1. sympatycznym
2. wysportowanym ale
3. inteligentnym ale
4. silnym
5. kulturalnym ale
6. twardym ale
7. łagodnym
8. czułym ale
9. zdecydowanym ale
10. romantycznym ale
11. męskim
12. dowcipnym i
13. wesołym ale
14. poważnym i
15. dystyngowanym
16. odważnym ale
17. misiem ale
18. energicznym
19. zapobiegawczym
20. kreatywnym
21. pomysłowym
22. zdolnym ale
23. skromnym i
24. wyrozumiałym
25. eleganckim ale
26. stanowczym
27. ciepłym ale
28. zimnym ale
29. namiętnym
30. tolerancyjnym ale
31. zasadniczym i
32. honorowym i
33. szlachetnym ale
34. praktycznym i
35. pragmatycznym
36. praworządnym ale
37. gotowym zrobić dla niej wszystko (np. skok na bank), czyli
38. zdesperowanym (z miłości), ale
39. opanowanym
40. szarmanckim ale
41. stałym i
42. wiernym
43. uważnym ale
44. rozmarzonym ale
45. ambitnym
46. godnym zaufania i
47. szacunku
48. gotowym do poświęceń i, przede wszystkim,
49. wypłacalnym.

C. Jednocześnie musi mężczyzna uważać na to, aby:
a) nie był zazdrosny, a jednak zainteresowany
b) dobrze rozumiał się ze swoją rodziną, nie poświęcał jej jednak więcej czasu niż danej kobiecie
c) pozostawił kobiecie swobodę, ale okazywał troskę i zainteresowanie gdzie była i co robiła
d) ubierał się w garnitur, ale był gotów przenosić ją na rękach przez błoto po kolana i wchodzić do domu przez balkon, gdy ona zapomni kluczy, lub gonić, dogonić i pobić złodzieja, który wyrwał jej torebkę, w której przecież miała tak niezbędne do życia lusterko i szminkę.
e) oraz, ale to już naprawdę taki mały szczególik, zapisać się na kurs i opanować paranormalne metody czytania w myślach kobiety, żeby móc przyjąć odpowiednią postawę do zaistniałej okoliczności i nie powiedzieć jakiegoś głupstwa czy niedorzeczności.

D. Ważne jest aby nie zapominać jej:
1. urodzin
2. imienin
3. daty ślubu
4. daty pierwszego pocałunku
5. okresu
6. wizyty u stomatologa
7. rocznic
8. urodzin jej najlepszej przyjaciółki i ulubionej cioci.

Niestety, nawet najbardziej doskonałe wykonanie powyższych zaleceń nie gwarantuje pełnego sukcesu. Kobieta mogłaby się bowiem czuć zmęczona obecnością w jej życiu idealnego mężczyzny oraz poczuć się zdominowaną przez niego i uciec z pierwszym lepszym menelem z gitarą, którego napotka.

A teraz druga strona medalu. Uszczęśliwić mężczyznę jest zadaniem daleko trudniejszym, ponieważ mężczyzna potrzebuje:
1. seksu i
2. jedzenia

Większość kobiet jest oczywiście tak wygórowanymi męskimi potrzebami mocno przeciążona. Zaspokojenie tych potrzeb przerasta siły naszych pań.

Wniosek :
Harmonijne współżycie można łatwo osiągnąć, pod warunkiem, że mężczyźni wreszcie zrozumieją, iż muszą nieco ograniczyć swoje zapędy i pohamować swoją roszczeniową postawę".

To jest kolejny krok w celu stworzenia dla nas ideału. Prosto  z sieci. Tyle jasnych podpowiedzi, że grzech by było z nich nie skorzystać, może dzięki temu jakaś kobieta zostanie uszczęśliwiona....
Jeżeli chodzi o tę drugą część (czego mężczyźni chcą od kobiet) to omińmy ją wzrokiem, nie czytajmy nawet, bo po co mamy się denerwować?  oni będą teraz z całej siły nas uszczęśliwiać, więc dajmy im kredyt zaufania na dobry początek :)


Uplotłam miseczkę z pokrywką. Zrobiłam jej zdjęcie w plenerze, a potem  pomalowałam.
 





Czy zrobić jej przecierkę?

sobota, 4 października 2014

Porozumienie międzygatunkowe

Kartka w kalendarzu oznajmia, że  4. października jest Międzynarodowym Dniem Zwierząt.
Takiego dnia można dużo o zwierzętach, a nawet by się należało, ale mnie znacie, potrafię się opanować, parę słów na temat i obcęgami ze mnie nie wyciągniecie ani słowa więcej!  :)
A może by tak trzeci odcinek opery mydlanej "Nikt nie jest doskonały 2, czyli Bobek i mikrofalówka"?
Już dobrze, dobrze,... na prośbę czytelników zawiesza się emisję serialu!
Tylko ostatnie zdjęcie na pożegnanie.
Bobek na pierwszym planie, a tam z tyłu denatka, jeszcze  na razie ma się dobrze.
To był właśnie jej łabędzi śpiew. Jaka jeszcze pełna blasku i życia! (a najprawdopodobniej żarcia, bo Bobek bez konsumpcyjnego powodu  nie uciąłby sobie komara przed nią w takiej niewygodnej pozycji).
Skoro bez święta zwierząt zdarza mi się napisać  o kocie albo psie, to dzisiaj będzie tak jak zwykle (o kocie i o psie). Specjalnie wybrałam sobie właśnie taką książkę do czytania, okładka informuje o czym ona jest, a jest o pozytywnych relacjach między ludźmi a zwierzętami  (albo oddzielnie między ludźmi, i oddzielnie między zwierzętami). Zawsze podobne historie podnoszą nas na duchu i zaprzeczają twierdzeniu, że świat jest okrutny, a ludzie źli. Ale trzeba uparcie szukać takich potwierdzeń, bo jakoś wciąż trudno uwierzyć w tę dobroć...
"O psach, kotach i aniołach"
"Takie międzygatunkowe miłości bywają bardzo piękne. Ruta, kiedy była jeszcze młodą panienką i nie miała własnych dzieci, przysposobiła sobie trzy małe kotki, którymi ich matka niechętnie się zajmowała.  
Nie wiem, jak to wytłumaczyć biologicznie - ale zaczęła je karmić. Widziałam na własne oczy - i mam świadków - że w jej sutkach pojawiło się mleko, (a przypominam: sama wcześniej nie miała dzieci). Opiekowała się kociętami, lizała je i spała z nimi, a potem po prostu zaczęła je karmić. Weterynarz z miasteczka powiedział, że lepiej ją od tego powstrzymać, gdyż może mieć potem chore sutki, więc delikatnie próbowaliśmy oddzielić od niej kocięta. Ruta wiedziała, że nie wolno jej karmić kotków. Dlatego zaczęła "spiskować". "Umawiała" się potajemnie z kociętami i karmiła je w stodole, w ukryciu. To wzruszający i spontaniczny symbol porozumienia międzygatunkowego. To nauka dla człowieka."   
Olga Tokarczuk
Gdy to czytałam, to widziałam obok siebie takie właśnie porozumienie międzygatunkowe, bo jak inaczej nazwać zakochaną wilczycę w małych kociakach? Ale  nawet w takich związkach istnieją jakieś preferencje, bo Asza zdecydowanie bardziej kocha Bobka. Mała Mi za to jest ukochaną córeczką, nieodrodną pod względem charakterku jak i umaszczonego futerka, swojego biologicznego ojca Tofika. Mi w tym czasie, gdy nie psoci indywidualnie, to snuje się za Tofikiem jak jego cień, identyczna, tylko sporo mniejsza od oryginału kopia. Matys na tę chwilę usunął się z pola widzenia. Czasem pokazuje niezadowolenie, że go wszyscy lekceważą, ale kto by się tam nim przejmował?

Teraz żart:
"Przychodzi facet z mówiącym kotem do łowcy talentów.
Gość musi zademonstrować zdolności kota, więc zadaje mu pytanie:
- Jak się nazywa drobny węgiel?
Kot odpowiada:
- Miał!
- Jaka jest forma czasu przeszłego czasownika "mieć" w trzeciej osobie rodzaju męskiego?
- Miał!
Łowca talentów wyrzuca obu na ulicę.
Kot wstaje, otrzepuje się i mówi przepraszająco do właściciela:
- Może ja, k..., mówiłem niewyraźnie?"

Na koniec będzie poważnie, możemy sobie tylko boleśnie westchnąć nad tą oczywistością...
"Gdy gazela budzi się o poranku wie, że musi biegać szybciej niż najszybszy lew, inaczej zostanie pożarta...
Gdy rano budzi się lew - już wie, że musi biec szybciej niż najwolniejsza gazela, bo zdechnie z głodu...
Nieważne czy jesteś gazelą, czy lwem - od rana musisz zapierdalać".
I tak ze zwierząt zgrabnie przeszliśmy do ludzi:)
Idę teraz parę godzin odpocząć, bo od rana znowu trzeba zap się kulać do przodu :))

środa, 1 października 2014

To będzie koszyk na ce......

Dla zainteresowanych losem Bobka: Na kolację kotek nie wrócił do domu, na noc również się nie pojawił, a przecież wiedział, że Asza będzie rozpaczała, że synuś nie przyszedł do niej  przed spaniem na wylizanie futerka.
Wieczorem oskarżyciel posiłkowy oświadczył, że mikrofalówka nie miała nawet 18 lat, nastolatka, jeszcze nie nacieszyła się życiem. A jeśli chodzi o dzbanek to już wszystkie koty po kilka raz go strącały, a teraz nagle przez Bobka ten nieurodziwy, ale mocny dzbanek uległ całkowitej rozsypce...
Na drugi dzień tuż po przebudzeniu zaczęliśmy poważnie zastanawiać się, gdzie maluch się zawieruszył.  Wspominaliśmy, jak parę tygodni temu stracił przytomność i jak cała noc nam przeszła na sprawdzaniu, czy Bobek oddycha. A to był taki pierwszy objaw zapalenia płuc.
Wobec szantażu emocjonalnego zastosowanego przez Bobka wspaniałomyślnie postanowiliśmy mu wybaczyć, niech tylko wróci.... Obeszliśmy wszystkie kąty rozglądając się za paskudnikiem.  I  nigdzie go nie było... dopóki nie weszłam do "warsztaciku", wtedy moje serce wykonało krótki program artystyczny, bo znalazło się kociątko...
Jakimś tajemniczym kocim sposobem przeniknął ściany, bo go przecież tam nikt nie wpuścił (kręgi zbliżone do opozycji twierdzą, że to ja, bo pół dnia wczoraj podobno przesiedziałam w swoim kąciku, ale chyba sama wiem lepiej, gdzie siedziałam...) i  niewiniątko sobie tam zasnęło zmęczone. Najpierw go wycałowaliśmy prawie tak gorąco, jakby zrobiła to Asza, a potem, żeby bachora nie rozpuścić, dowiedział się, że za karę wczorajszą kolację dostanie dziś na śniadanie.
Padło jednak pytanie, co robił z biedną mikrofalówką, że legła trupem. Niestety, świetnie mu idzie odwracanie kota ogonem:)


Na zdjęciu widać Bobka niby zmartwionego i wątpiącego, czy ktokolwiek zauważy, że nie ma kotka i zacznie go wreszcie  szukać (a tak naprawdę to kombinującego, czym ta maszyna różni się od mikrofalówki i dzbanka, jak i kiedy można to sprawdzić ...).
Koszyk na cebulę uplotłam dla koleżanki.
Do zdjęcia koniecznie chciał zapozować z jabłkami, a nie z cebulą. Zupełnie nie rozumiem tej fanaberii.  Do tego stopnia uparty, że wszystkie cebule w domu gdzieś się ukryły, a powinna być przynajmniej kilogramowa siateczka cebulki... co z tego, że powinna... (A może mnie też przydałby się własny koszyk na cebulę?...)
Ale z drugiej strony czyż ten koszyk nie wygląda na młodego idiotę? taki ma podejrzanie durny wyraz twarzy. A wybryk z jabłkami tylko to potwierdza.
Koleżanka nie będzie mu pobłażać. Na cebulę, to na cebulę....

 
Bobek przecież nie jest adoptowany.  
Asza jest pewna, że go sobie urodziła.
(Obrazek średnio pasuje, bo role matki i syna są poprzestawiane, ale nie mam czasu szukać czegoś odpowiedniejszego.  Wpadłam tutaj dosłownie na chwilę:))