sobota, 31 stycznia 2015

Ciemne płaty przed oczami

Na dzisiejszą chandrę, może nie głębokości Rowu Mariańskiego, ale przykro odczuwalną ze względu na poranny sobotni wyjazd do pracy, miałam jako antydepresant :

- biały krajobraz dookoła, a był to pierwszy śnieg tej zimy,
- serduszko od HappyAlimak, które to serduszko po zagraniu głównej roli w gwiazdkowym stroiku, teraz czuwa nad moimi podróżami
- i wprawiającą w euforię czarną z pomarańczowymi i migdałowymi akcentami czekoladę.



 
Nie przeceniałabym faktu, że do 3,oo nad ranem skutecznie przeganiałam Morfeusza, potem wstałam o kwadrans za późno, więc już od rana szlagen trafen musiało ratować moje biedne ciśnienie.
Dzięki temu, że podskoczyło, to nie ruszałam się od rana jak sparaliżowany nosorożec (tak jak ostatnio), tylko jakby trochę zręczniej.

Opowieści Wojciecha Manna zawsze działają pozytywnie, więc następna. Lekturę już zakończyłam, więc to będzie ostatni fragmencik:

         "Przebiegły Negr ani myślał puścić mnie od siebie.
Trzymając mnie bardzo mocno za rękę (a siłę miał niebagatelną) powiedział do mikrofonu, że chciałby teraz dla publiczności i dla tych obdarowanych wykonać swój wielki przebój I Just Called to Say I love You. Żeby podkreślić swoją sympatię do wszystkich i do wszystkiego dookoła, wykona ją razem ze swoim przyjacielem Wojtkiem.
Zaczęły mi latać ciemne płaty przed oczami, bo nie śpiewam nawet w okolicznościach kameralnych wobec ludzi bardzo dyskretnych, a co dopiero z Wonderem dla wielotysięcznej widowni.
Próbowałem upartemu gwiazdorowi coś mówić, że zostawiłem zupę na ogniu, ale ten nadal trzymał mnie bardzo mocno i całkowicie przestał rozumieć, co mówię.
Nie miałem wyjścia.
Wonder śpiewał, ja buczałem jak najciszej, a gwiazda, niezadowolona, dźgała mnie łokciem w bok i teatralnym szeptem mówiła:
"Głośniej, Wojtek, głośniej".
Gdybym wiedział, że do czegoś takiego dojdzie, na czas pobytu wielkiego Wondera udałbym się na wczasy go Bułgarii albo do NRD.
No, ale stało się. 
Na szczęście na zdjęciach nie słychać, jak śpiewałem. Teraz, po latach, zastanawiam się : a może jednak śpiewałem bardzo ładnie?"


Zaczęłam od zdrowia, to i na zdrowiu skończę.
Zestaw czynności, które trzeba robić:
- pełnym głosem,
- bez skrępowania,
- niepohamowanie
- i całą gębą.
Zdrowie będzie miało z tego następujące korzyści:


Ja po lekturze "ROCK-MANNA" mam cudownie uelastycznioną przeponę!!!
 

czwartek, 29 stycznia 2015

Bardzo delikatny temat


"Dwóch bardzo znanych instrumentalistów jazzowych z USA, których nazwiska na wszelki wypadek pominę, poruszyło bardzo delikatny temat. Siedząc w lobby Hotelu Europejskiego, pytali mnie dyskretnie, gdzie można dostać coke.  
Jako chłopiec młody, prostolinijny, o jasnym spojrzeniu, nawet nie podejrzewałem, że pytają o coś innego niż coca-colę, a przecież towarzysz Edward Gierek jeszcze wówczas nie wiedział, że kupi Polakom licencję na ten niebezpieczny napój.  
Oferowałem więc spragnionym muzykom naszą polo-coktę, a także całą gamę innych atrakcyjnych napojów, jak sok Dodoniczny Płynny Owoc.  
Do dzisiaj nie wiem, czy uznali mnie za idiotę, czy agenta tajnej policji, w każdym razie gwałtownie przestali się o tę cokę dopominać."

 "ROCK-MANN czyli jak nie zostałem saksofonistą" Wojciech Mann

Żeby odsunąć od siebie ochotę na jakąkolwiek próbę z coke, dowiedzmy się, co takiego może się dziać w dalszej kolejności naszego bliskiego kontaktu z tym ulubionym bawidełkiem znanych jazzmanów:



I w ogóle różne straszne rzeczy,  lojalnie uprzedzam, taka coke na dłużej to będzie dla nas jak odbezpieczony granat.!

(Co prawda słyszałam, że są tylko trzy białe śmierci: sól, cukier i służba zdrowia. O coke nie było ani słowa !)

wtorek, 27 stycznia 2015

Napoleonka z oszukanym budyniem, czyli podwójnie oszukana!

Mam nadzieję, że już wkrótce napiszę, że skończyłam .  W każdym razie dobiegam do szczęśliwego końca z paryskimi, uff.


Na zdjęciach to co widać, to jest dłubanina przy tej drugiej paryskiej torbie.
Wypróbowałam na niej nową metodę rękodzielniczą, trochę udziwnioną,  skomplikowaną... chociaż  skomplikowane to jest zapięcie od stanika, a ta technika to tylko uwolniła we mnie pomysłowego Dobromira.
(co wcale nie znaczy, że dłubanina przy pierwszej dotarła do mety:))



 
Stwierdzam, że życie zawodowe zdecydowanie za dużo pochłania czasu!  A mnie bardzo pociąga próżniacze życie, takie, które powolutku by się snuło przy czytaniu sobie bez ograniczeń i nieśpiesznemu zajmowaniu się miłymi sprawami, np. naszymi zwierzętami, papierową wikliną,  trzeba by było też dopieścić moją maszynę do szycia (to ze względu na jej dąsy), i od niechcenia zająć się domowym mozołem (żeby uniknąć zgrzytów), no i przecież jestem górnikiem przodowym pinterestu.






Kończę i pozdrawiam,
Napoleonka :))




niedziela, 25 stycznia 2015

Whiplash

Zdarza się, że  obejrzę jakiś film, który dość mi się podoba,  nie na tyle jednak, żeby o nim tu napisać i polecić. Ale tym razem jest inaczej, obejrzałam i bezwzględnie polecam wszystkim tym, którzy go jeszcze nie widzieli.
"Whiplash".


Włączyłam film, obok mnie  patyk i stos papieru, żeby czasu nie wytracać. Potem jednak zapomniałam o skręcaniu rurek, bo nie mogłam oderwać wzroku od ekranu.
Akcja filmu toczy się w szkole muzycznej. Naukę  rozpoczyna tam zdolny perkusista 19letni Andrew.


W czasie, gdy ćwiczył te swoje uderzenia w bębny, zobaczył go, a głównie usłyszał Fletcher - nauczyciel muzyki i jednocześnie dyrygent szkolnej orkiestry jazzowej. Jazz jest na ekranie obecny bez przerwy i jest równorzędnym głównym bohaterem. Nie mówcie teraz - nie lubię jazzu i ten film jest nie dla mnie! Nie, bo ta muzyka musi się podobać i podoba się, wchodzi w uszy jak nóż w masło; a ja wcale nie znam się na muzyce, a na jazzie to już nic a nic. Szczerze mówię: można wpaść w trans słuchając tego, co oni tam grają i co się tam dzieje; wpadłam i zawiesiłam się gdzieś w przestrzeni na blisko dwie godziny.
Bo akcja filmu w połączeniu z muzyką zapierają dech w piersi.
Sadysta, to delikatne określenie tego nauczyciela, Fletcher jest mściwym wstrętnym typem, aż ciarki po plecach latają na wspomnienie, ale jest jednocześnie muzykiem o absolutnym słuchu. I właśnie przez tego genialnego nauczyciela muzyki Andrew zostaje zaproszony do szkolnej orkiestry, najlepszej w Nowym Yorku,  więc skoro najlepsza, to nie  może obniżać poziomu jakimkolwiek słabszym brzmieniem. Andrew jest szczęśliwy z wyróżnienia, wyrzeka się normalnego nastoletniego życia, żeby sprostać wyzwaniu grania w najlepszej jazzowej orkiestrze. Ach, co się tam dzieje!


Ciągle strach spinał moje mięśnie stalową obręczą, że coś się nagle w tej szkole jeszcze straszniejszego wydarzy, a działy się tam już rzeczy, na widok których gotowała się krew pod skórą....
Przypadek sprawił, że w późniejszym czasie Andrew spotkał się z Fletcherem na gruncie prywatnym i nauczyciel przyjaźnie wyjaśnił mu swoje metody, a Andrew zrozumiał i wybaczył. Zagrali razem i.... aż palce mnie świerzbią, żeby opowiedzieć cały film, ale nie mogę, jeżeli zechcecie go obejrzeć, to zepsułabym wszystko wygadaniem się.
Nie będą to zmarnowane dwie godziny poświęcone na ten film,  potem wraca się do własnych spraw, sprowadza je do właściwych rozmiarów i nadaje realną wartość. Jaki wszystko ma prawdziwy sens?
Film jest rewelacyjny i przecudowny.


Żeby nie było do końca w dramatycznym stylu, to będzie żart dla rozluźnienia atmosfery:

Przesłuchanie do akademii muzycznej.
Przychodzi skrzypek, prowadzący gra mu dźwięki, na co skrzypek perfekcyjnie odpowiada:
- as, fis, gis, d, cis, a,
Następnie przychodzi pianista, efekt ten sam, wszystkie dźwięki bezbłędnie odgadnięte.
W końcu przychodzi perkusista, prowadzący gra mu dźwięk.
- Hm... można jeszcze raz? - pyta perkusista.
Prowadzący gra jeszcze raz ten sam dźwięk. Na co perkusista:
- Kurde, nie wiem. Fortepian?

czwartek, 22 stycznia 2015

Dni Dziadowskie

Obiecałam torbę,  i jest torba.
Nie miałabym co pokazać, gdyby nie ona, uszyta z krótko noszonej bluzki, dość mała, bo "tak krawiec kraje jak mu materii staje". Stało mało.
Tak więc romantyczna torba jeszcze nie teraz....
(Okrutnie ciężko jest tamtą romantyczną wywlec jak jaką perłę z zatrzaśniętej muszli. Gdybym jeszcze była pewna, że jest co wywlekać z tej muszli, ale nie... nadal w strefie domysłu, że perła tam jest. Tak naprawdę to ostatnio wcale nie wywlekam. Nie nadążam z czasem, a może to są takie uboczne efekty zimy, robota mi nie idzie, tylko się ciągnie. Czy raczej ja się ciągnę)

A to właśnie torba z gładkiej fioletowej tkaniny do noszenia na ramieniu. Tkanina gładka jest w podwójnym znaczeniu: bo bez wzoru, i gładka - bo dość śliska - w dotyku.



Podoba się i ciągle jest noszona (tzn. ciągle od ubiegłego piątku), więc sukces dla mnie jako krawcowej, i dla pinterestu, bo z niego zaczerpnęłam ten wzór,  prosty i taki fajny. Fajniejszy w realu niż na moim obrazku prześwietnej jakości.

Zastanawiałam się, co napisać z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka.
Nic mądrego nie wymyśliłam, mogę powtarzać te same wciąż banały.

Od niemowlęctwa chcą przy nas być.
(Urlop dziadowski to tylko piękna utopia, niestety... )

A potem podrośnięty wnusio nawet odwiedzi dziadków, a i list napisze...

Babcia czyta list od wnuczka:
"Uczymy się teraz w szkole, że trzeba przeprosić jak się coś złego zrobiło. Przepraszam, że narobiłem do słoika z marmoladą i postawiłem na stole do śniadania"
Dziadek: Mówiłem, że to gówno. A ty - scukrzyło się, scukrzyło!

Czerpię nie tylko z pinterestu, rysunek zaczerpnęłam z orzeźwiającego źródła dzieł Henryka Sawki. A żart z gazety, a gazeta na czerpanym papierze.

(Oczywiście, że żaden czerpany!  zwykły fast food dla mózgu... na czytanie takiej gazety jakoś energii starcza, de merde...).

niedziela, 18 stycznia 2015

Sekrety


"Kto urządził w Krokodylu biały bal, na którym każdy element stroju w innym kolorze  był  na bramce zdejmowany?
Kto urządził tamże bal warzywny, gdzie dwieście osób przebrało się za sałaty, buraki oraz arbuzy i inne surowizny, a kelnerzy polewali gości konewkami?  
Kto wymyślił walcowańce, czyli tańce w kilka par, na leżąco, z turlaniem się po perskim dywanie i odbijaniu partnerów?  
A kto zorganizował bal dziadowski w SARP-ie, gdzie cała elita towarzyska poza machaniem kosztownymi zegarkami wyglądała jak menele z dworca i błagała o papierosa wychodzących z toalety?  
Kto namówił dwadzieścia osób do rozebrania się na trzy-cztery do naga i wskoczenia do domowego basenu bogobojnego gospodarza, kiedy właśnie nadjechała nowa, nieznająca nas jeszcze żona?  
Kto żebrał w Sotto na Manhattanie, żeby zarobić na szampana dla oczekujących po drugiej stronie polskich intelektualistów na uchodztwie?  
Uwaga! Ja. Tak, bo jestem balangowiczem stulecia, a z tego się nie wyrasta."

(Hanna Bakuła)

"Sekrety" - Hanna Bakuła, Anna Ibisz, Anna Klara Majewska


Książka "Sekrety" nie ma nic wspólnego z tą postacią, która poniżej.
Może tylko tytuł, bo wyjawiam sekret, który miał pozostać w ukryciu.
Jest to praca w połowie przerwana, i nie powinna być pokazywana, ale ją pokazuję jako przestrogę: tak nie powinno się lepić z masy solnej, bo potem jest przykro oglądać (i jeszcze innym trzeba pokazać)...



Osobnik, który potem stał się Dzwonnikiem, był przystojnym młodzieńcem, aż za przystojnym, i w celu zabrania mu tej przystojności (za idealnie to też marnie) w trakcie suszenia skróciłam mu postać metodą ściskania palcami (od czubka głowy i od stóp do środka).
Uzyskałam efekt Dzwonnika:  po suszeniu miałam garbusa z krzywymi nogami, i nic już się nie dało zrobić. I sobie odpuściłam....
Ale następna praca już będzie ładna !
 

sobota, 17 stycznia 2015

Wesołe miasteczko

Tego koszyka nie uplotłam aktualnie,  aktualnie to go pomalowałam sprayem na złoto i srebro, a dlatego na błyszcząco, bo będę w nim przechowywać choinkowe drobiazgi (dobre wytłumaczenie?)  Nie dorabiam do niego pokrywy, bo załadowany będzie z czubkiem, no ale nie będzie stał na widoku, tylko wręcz przeciwnie, ukryty gdzieś na pawlaczu.


Świecidełka umieszczę w worku foliowym, a zamiast w dotychczasowym szarym kartonie znajdą się w tym złoto-srebrnym koszyku. Zrobię tylko do niego przyczepkę- etykietkę z masy solnej z napisem "ozdoby na choinkę".
Taką jak te metryczki:



To są zawieszki, które dałam koleżance i ona przyczepi je do swojego kosza z papierowej wikliny z kolorowych gazet (kosz jest w brązach). Wybrała sobie róż dla metryczek, do brązowego melanżu różowy ma pasować.
Kosz zrobiłam dawno, nie pokazywałam, bo nic w nim szczególnego i niczym się nie wyróżniał, prosty i dość duży. A teraz koleżanka będąc u mnie zobaczyła zawieszki, które zrobiłam z masy solnej, spodobały jej się i tylko potrzebowały kolorku, więc już go mają.
Ukleciłam również z masy solnej Dzwonnika z Notre-Dame. Najpierw coś tam wymęczyłam własnego pomysłu z masy solnej, a potem okazało się, że wcale nie własnego, tylko zgapiłam z V.Hugo i jest to Dzwonnik, a dodatkowo wyjęty z najgorszych koszmarów. Żadne dziecko ani nikt na świecie nie jest aż tak niegrzeczny, żeby zobaczyć na oczy mojego Dzwonnika i nie ponieść szkód na umyśle. Koleżance pokazałam garbusa z wrednym uśmieszkiem (wredny uśmieszek mieliśmy z garbusem w tym momencie wspólny), ale pod warunkiem, że od razu zapomni, co widziała, bo nie da się żyć z obrazem takiego potwora pod powiekami. Pomyślałyśmy obie, że czerwony Bosman na pusty żołądek, bo przed obiadem (jej był pusty, mój żołądek to nigdy nie jest pusty) może się sprawdzić jako eliksir zapomnienia. Sprawdził się, bo po ceremonii picia stwierdziła, że nie zna nikogo o imieniu Dzwonnik! Zresztą jeżeli kłamała, to się i tak wyda, bo wtedy na pewno w nocy zabierze ją karetka psychiatryczna na sygnale, to będzie skutek zdrowotnych komplikacji po zobaczeniu Dzwonnika mojej produkcji !!!
Czy zauważyliście odrobinę dumy? bo trochę mnie rozpiera. Dziwne uczucie: stworzyć potwora. Teraz koniec z potworami, chcę spróbować w najbliższym czasie, czy umiem coś zrobić anielskiego, bliskiego urodą aniołowi... Ale najpierw trzeba odczynić egzorcyzmy przeciwko potworowi, zanim się objawi anioł.....  może w tym celu wystarczą kropelki Klasztornego Full, bo właśnie mam większą ilość....hehe.


A u nas pogoda jest rano brzydka, za to wieczorem jak marzenie,  a wesołe miasteczko możemy sobie organizować tylko indywidualnie, niestety :)
A w celu krzewienia różnorodności w następnym poście będzie...yyy...torba!

czwartek, 15 stycznia 2015

Żadnego usprawiedliwienia

Krótki komentarz do mojej ambitnej pracy zatytułowanej przez Olę: Torba romantyczna.

Właśnie chodzi o to drugie, że może nie. Najlepiej nie będę nic już pisała o tej torbie z wieżą Eiffla, bo może ona nie spełnić oczekiwań, które tak tutaj podkręcam. Z wrodzonego mi lenistwa nie przykładam się należycie do pracy nad nią, i w ogóle. (Ale i tak pokażę ją już wkrótce, tylko dokończę, trochę się zdyscyplinuję i dokończę....)
Przed wyjściem do pracy (bo za pół godziny wychodzę), krótki relaks z herbatą...
 
 
....i lektura "regulaminu pracy" z sieci.
Zamieszczam, bo dyscyplina nikomu jeszcze nie zaszkodziła (sory, mierzę według siebie, bo mam dzisiaj problemy z energicznym podejściem do życia, i nie wiem czy sama herbata i czytanie regulaminu da mi radę!)
 
"1. Sposób ubierania się w pracy
Wskazane jest, abyś przychodził do pracy ubrany zgodnie z wysokością swojej płacy. Jeżeli przychodzisz w butach Prady za 350 i z torbą Gucci za 600 to zakładamy, że powodzi ci się dobrze i nie potrzebujesz podwyżki. Jeżeli ubierasz się skromnie, to znaczy, że powinieneś nauczyć się lepiej dysponować swoimi pieniędzmi żeby kupić sobie lepsze ubranie. Dlatego też nie potrzebujesz podwyżki. Jeżeli twój strój jest średniej klasy to znaczy, że twoja płaca jest na odpowiednim poziomie i nie potrzebujesz podwyżki.

2. Zwolnienia chorobowe
Nie honorujemy już zwolnień lekarskich. Jeżeli byłeś w stanie pójść do lekarza, to równie dobrze mogłeś przyjść do pracy.

3. Urlopy
Każdy pracownik dostanie 104 dni urlopu w roku. Terminy zostały już ustalone: są to soboty i niedziele.

4. Zwolnienia na wypadek pogrzebu
Nie ma żadnego usprawiedliwienia nie stawienia się do pracy. Nie możecie już nic zrobić dla zmarłych kolegów, członków rodziny czy współpracowników. W rzadkich przypadkach, kiedy pracownik MUSI wziąć udział w pogrzebie, ceremonia powinna odbywać się późnym wieczorem. Wtedy pracownik może pracować w przerwie na lunch, aby wyjść godzinę wcześniej.

5. Korzystanie z toalety
W toalecie spędza się stanowczo za dużo czasu. Dlatego też wprowadzono 3-minutowy limit użytkowania toalety. Po tym czasie włączy się syrena alarmowa, papier toaletowy zostanie schowany, drzwi od kabiny zostaną otworzone i zostanie zrobione zdjęcie. Jeżeli przekroczenie czasu zdarzy ci się dwukrotnie, twoje zdjęcie zostanie umieszczone w biuletynie firmowym w rubryce "Recydywiści".

6. Przerwa na lunch
Wychudzeni na zjedzenie lunchu mają 30 minut, żeby mogli zjeść więcej i nabrać zdrowego wyglądu. Pracownicy z normalną wagą mają na zjedzenia lunchu 15 minut. Tyle akurat wystarczy, aby zjeść posiłek pozwalający utrzymać stałą wagę. Otyli mają 5 minut. Akurat tyle zajmuje wypicie Slim Fasta.

Dziękujemy za lojalność wobec naszej firmy. Jesteśmy tutaj, aby zapewnić dobre samopoczucie wynikające z pracy dla nas. Dlatego też wszystkie pytania, komentarze, uwagi, skargi, insynuacje, oskarżenia i wyzwiska powinny być kierowane gdzie indziej.

Udanego dnia pracy życzy
KIEROWNICTWO"

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Ich dwóch, ona jedna

Jechałam sobie tramwajem i słyszałam rozmowę tuż za sobą. Właściwie to zaczęłam nasłuchiwać dopiero, gdy dotarło do mnie ostro wypowiedziane zdanie: "O nie, tak to nie będzie!".
To zdanie porażało siłą i jak na osobę porażoną to dość błyskawicznie poradziłam sobie z odtworzeniem dialogu, którego byłam mimowolną słuchaczką. Jedna kobieta mówiła mniej więcej tak: że wychodząc z bloku widziała, jak monterzy coś przed jej klatką montowali, czy może usuwali awarię (tak daleko nie wniknęłam w temat). Potem, gdy za pewien czas wracała, to jeden z monterów zapytał ją, czy nie przyniosłaby trochę wody, bo mu się pić chce. I wtedy z jej ust padło to, na co tak mocno zareagowałam swoją pilną uwagą : "O nie, tak to nie będzie!"
Przeleciała mi jednocześnie przez głowę myśl: ojacie, wody człowiekowi odmówić?... przesada!
Ale słuchałam co było dalej:
"Mówię do nich: 'proszę za mną na górę! dostaniecie pić i coś zjecie.' Nie miałam co prawda obiadu, ale zrobiłam parę kanapek,  jeden wypił herbatę, drugi kawę i dopiero mogli iść".
Momentalnie tramwaj znalazł się na moim przystanku (po tej jeździe muszę kilka słów pochwały wydusić z siebie dla tego mojego tramwaju, który pokonał  trasę w tempie godnym księgi Guinessa, i niniejszym zaprzeczam wszelkim pogłoskom, jakoby tramwaje w moim mieście jeździły ślamazarnie!), więc wysiadłam i siłą rzeczy musiało zakończyć się moje podsłuchiwanie, ale zdążyłam się obejrzeć i zerknąć na rozmawiające. To były z wyglądu schludne i poczciwe 60latki.
Prawdę mówiąc nie pomyślałam, że w naszych barbarzyńskich czasach  są jeszcze ludzie, i to kobiety, które bez obaw wpuszczają obcych do domu i częstują czym chata bogata. Nie wiem, czy powinnam pochwalić takie zachowanie słabej płci w zaawansowanie średnim wieku, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony z zimna i wiatru zaprosić na chwilę do ciepłej kuchni na herbatę... dlaczego to takie dziwne? Może kobiecina dostrzegła, że im dobrze z oczu patrzyło, bo czy wszystkie oczy muszą kłamać?  (chociaż słuchałam zachłannie i takie określenie z ust tej damy nie padło, że zadziałało dobre spojrzenie). A poza tym jak odróżnić dobre patrzenie od złego? czy istnieje jakaś metoda na odróżnienie?...

Widok na zdjęciu, to spustoszenie w drzewostanie po ostatniej wichurze. Ledwie  zaczęli sprzątać po tym skandalicznym niszczycielu, a już jako powtórka z dramatu następne szkody i powalone drzewa.



Ta droga prowadzi do  Lidla.

W sprawach szyciowych nowin brak.
Wyszywam z doskoku (na tę czynność, którą realizuję słowo: wyszywanie - to zbyt szumna nazwa), bo nie mam cierpliwości do takiej dłubaniny. Koleżanka zobaczywszy moje wypociny pod nazwą: prolog do torby romantycznej, powiedziała, że zmierzam w dobrym kierunku, bo z efektu (gdzież tu jeszcze do efektu...) jest zadowolona i zgłasza zapotrzebowanie na następną, i tylko niewiele inną, ale znów paryską torbę i ... znów z wieżą Eiffla. Ze zrozumieniem potraktowała moje wyrzekanie na wyszywanie, więc technikę mam dowolną (wtedy też była dowolna, to sama się wkopałam z wyszywaniem) i cierpliwie czeka na obie torby przytupując w  marszowym rytmie.

W ramach odpoczynku od Paryża (nawet od Paryża trzeba odpocząć, gdy pierdylion myśli o nim tłucze się po głowie) uszyłam torbę ze swoim ulubionym motywem... wykorzystałam w tym celu pozostałe skrawki spodniowe - dżins i moro - i mam torbę z kotem i myszkami. 
Kot szylkretowy bawi się szylkretowymi myszkami........ jakie to ekscentryczne...


Nie planuję następnych toreb,  ale jednak się pojawiają, lecz mam na to minimalny wpływ (ograniczony do pocięcia i zszycia, a głównie znalezienia czegoś w pintereście, z czego mogę zerżnąć).

czwartek, 8 stycznia 2015

Kaszanki poproszę!

Skończyłam tę łatwiejszą torbę,  z nią roboty nie było wiele, a aplikacja fajnie wyszła. Szczególnie udane są listki,  że takie pozytywne przesłanie, bo idą do góry, a nie na dół.

Nad torbą romantyczną z wieżą Eiffla ciągle dygam....
Wyszywanie nie jest sprawą prostą, chociaż każdy powie, że takie łatwe ściegi, jak sznureczek, czy łańcuszek, to można szyć z palcem w nosie, ale jakie to czasochłonne i nużące. Tylko na początku wydawało mi się, że myk myk i już. A wcale nie, i dodatkowo nie mam w tym wprawy, bo to mój pierwszy haft od... nie pamiętam, czy kiedykolwiek coś konkretnego wyszyłam, więc jest to nowatorska praca hafciarki od wielkiego dzwonu, który to dzwon właśnie się do niej odezwał w zeszłym tygodniu.
Tyle względem usprawiedliwienia, że jeszcze z romantyczną się nie uporałam...

Rozniosło się po rodzinie, że mam kota na punkcie toreb i rozpuszczam tego kota bez opamiętania szyjąc torby jedna za drugą, i wszyscy w ramach dobrego uczynku, żeby mi ulżyć w cierpieniu chcą torbę, ale bez kwiatów, kotów, konio-psów itp.  pomysłów.
No i znów... fortepian sięgnął bruku! (taki malutki fortepianeczek...)
Torby zakupowe w wersji "Wykrój dwa prostokąty, do tego dwa paski, z których zrobisz uszy do tej torby,  zszyj,... do ozdobienia pasmanteria", to zamówienie (a pasmanteria jako dowód fantazji) od dwóch litościwych cioć , które chyba się naradziły, że nie będą mnie przeciążać ekstrawaganckimi wymaganiami, właśnie tak sobie myślę, bo trudno mi uwierzyć, że bezosobowe torbiszcze to spełnienie ich marzeń....
O nie, ekstrawaganckie (litości! ekstrawaganckie, bo z kotem....)torby cienko śpiewają, ale jeszcze nie poległy!

(Na wyszywanie może mi brakować czasu, ale czas na książki to wykopię spod ziemi....)

"Inny kolega, Tadzio Fijewski, artysta wielki, towarzysz z ławy szkolnej PIST wręczając mi pożyczkę, o którą przed pierwszym z reguły prosiłem Henia Borowskiego, Rudzkiego,  Bardiniego albo jego właśnie (zwracałem je punktualnie z obawy przed następnym pierwszym), nagle ni stąd ni zowąd, zachłystuje się, niemal ze łzami w oczach, krzyknął : - Ty nigdy nie będziesz miał grosza! 
- Dlaczego ? - zapytałem speszony : nikt przecież się nie cieszy z perspektywy dożywotniego pożyczania przed pierwszym. 
- Przychodzisz do bufetu - odpowiedział Fijewski nadal poruszony, przy tym zagrał mnie dość udatnie i wykonał kilka wielkopańskich gestów niby markiza czy hrabiego dysponujących szampana - i mówisz - Pani Pelciu, kawy! Pelciu, kaszanki poproszę! Tym sposobem pieniędzy się nie dorobisz.  
Nawiasem mówiąc, Tadzio kawę przynosił w termosie i kanapki w papierku z domu.  I nie on jeden."
"Ćwiczenia pamięci" Erwin Axer
Erwin Axer miał pamięć dobrze wyćwiczoną, ani śladu demencji. "Wypasł" się na kawie i kaszance od Pani Pelci i nie zatkał sobie żył ani nie otłuścił serca;  nic mi nie wiadomo (nie nawiązuje dalej do tego tematu), czy dożywotnio pożyczał przed pierwszym,  pewnie żeby pooddawać zaciągnięte długi trzeba mu było trochę pożyć, te trochę to trwało do 95 lat. Piękny wiek! (no cały wiek bez 5 lat).
Jeżeli nosicie własne śniadanie do pracy, to zmieńcie ten nawyk! Od teraz w czasie przerwy śniadaniowej wyskakujemy do baru szybkiej obsługi na kaszankę grillowaną i małą czarną zaparzoną oczywiście "po turecku" na specjalne zamówienie klienta, bo nie wiem, czy gdzieś tak podają kawę! chyba nie.....


środa, 7 stycznia 2015

Nagle i niespodziewanie

Byliśmy u nich z wizytą pierwszy raz w tym roku i na miły początek nowego  -  spontaniczne zamówienie i ekspresowe wykonanie. Mam u rodziców Adasia (bo tam właśnie byliśmy) dyżurny zapas rurek i mogłam je natychmiast posplatać w koszyk.
 


Jeszcze trwają pertraktacje, czy zostawiamy kosz taki megakolorowy i niemalowany, czy pokombinujemy z farbami.

Na specjalne życzenie matki (chrzestnej) zgodził się dać limitowany występ pewien gitarzysta i właściciel wielu talentów (plus gitary), bo zaśpiewał i wykonał szalony układ choreograficzny własnego pomysłu: krok w prawo-w lewo- w tył-i w przód. No pełen odjazd...
Niestety, okazało się wkrótce, że śpiew był z playbacku. Nie udało się ukryć tego przed wytrawnymi widzami, którzy wygwizdali pseudoartystę.


Rockmanem  zachwyciła się, z playbackiem włącznie, matka (chrzestna), która potępiła w ostrych słowach publiczność mówiąc, że taką publiczność mieć to obciach, a śpiewanie z playbacku jest okej, i ona od teraz zawsze już sobie życzy playback.  (Hm,  serce matki (chrzestnej)...poza tym ze skrzynki dobrze dawali po garach...)

A po występie jak każdy szanujący się rockman został otoczony przez zachwycone, piszczące (i wtedy wszyscy gwałtownie okazali nerwowe zainteresowanie) gruppies, w tej roli młodsza siostra rockmana.


Gruppies  też usiłowało dać noworoczny koncert, ale dopuszczono je jedynie do wykonania ballady "Przyjechały choineczki", bo publiczność niezauważalnie opuszczała widownię i się przesuwała w okolice obiadowego stołu, a stamtąd to już nikt nie interesował się dalszymi losami choineczek.
W ten sposób koncert młodych talentów (że młodych, to wszyscy byli zgodni, natomiast jeśli chodzi o talenty, to wśród zgromadzonej publiczności opinie były podzielone, szczególnie nieprzychylnie wyrażał się pewien widz, który wdarł się na estradę i próbował rockmenowi wyrwać z rąk gitarę i pokazać jak należy grać rocka) nagle i niespodziewanie się zakończył! Niemiłego wydźwięku dodaje fakt, że nieprzychylnym widzem był osobnik spokrewniony z artystą, jego osobisty wujek!
(Coś mi to przypomina...  wujkowa wredota jest taka sama wśród ludzi, jak i wśród zwierząt! Bo np. kotek Szczurek to klasyczny przykład wrednego wujka, tylko temperament ten wujek ma inny,  flegmatyczny, ale wredotę to jakby z definicji przepisał!).
 

wtorek, 6 stycznia 2015

Specjalności gumowe "Koniec dynastii"

Bez okazji, chyba że okazją nazwać pół wiaderka niezagospodarowanego od świąt twarogu, upiekłam sernik. Ładnie wyglądają kawałki brzoskwini rzucone po całości przez środek, a wykonanie łatwiutkie, bo jakoś szkoda marnować w kuchni wolnego dnia. A teraz okazało się, że będzie jak znalazł na jutrzejsze święto,  każdemu tu się należy po sprawiedliwym kawałku,  nie wyłączając psio-kociej czeredy..
Sernik pełni dzisiaj rolę rękodzieła.

Takie odjazdowe święto mamy jutro:
                                         7 stycznia - Dzień Dziwaka
I chyba każdy z nas powinien tego dnia sobie poświętować, bo "wszyscy jesteśmy dziwakami" (parafrazując). Dla mnie to jest fajna cecha fajnego człowieka i cieszę się, że tak ogromnie dużo jest dziwaków..... Bo chyba większość z nas nie ma złudzeń, że jest całkiem normalna?  Normalność jest raczej nie do osiągnięcia, no to popieram wszelakie dziwaczności.
Ogólnie lubię najdziwniejszych dziwaków i sama jestem trochę dziwaczką (przed chwilą usłyszałam, że jestem zanadto pobłażliwa dla siebie...).

Znalazłam archiwalne ogłoszenie, wcale nie dziwaczne, ale powala na kolana, gdy się w nie wczytamy... Nasze współczesne apteki nie wpadły jeszcze na  podobnie absurdalny pomysł, co dostawca dworu c.k. aptekarz Szymon Hay;  konkretnie to : niezrównane specjalności gumowe "Koniec Dynastii" można tam nabyć.... a jak specjalność gumowa zawiedzie (bywa...), to wynalazł bajerancki puder, co uspokoi zaryczane dziecko, sokoła i rycerza.  Dziecku zapudrujemy pupkę, sokołowi przy znakowaniu obrączkami zapudrujemy miejsca pod obrączką, żeby go nie uwierała, i rycerza zapudrujemy, żeby mu się zbroja nie wrzynała w skórę.
Puder miał z pewnością szalone powodzenie, bo przecież sokoły i rycerze bez przerwy potrzebują zasypki na obtarcia! A rycerze to już najwięcej pudru na siebie wywalają, tak pół litra na rycerza na moje oko!




A poważnie to nie mam pojęcia, o co chodzi z tym pudrem dla sokołów i rycerstwa... Dlaczego sto lat temu puder był im potrzebny w tym samym stopniu co dzieciom? bo że dzieciom to rozumiem.
PS
Rano przed pracą podrzucę dyskretnie broszurkę  związaną tematycznie ze sprawą "Koniec dynastii" Tofikowi, niech się zapozna i uwierzy, że nikt nie będzie rozpaczał, gdyby jego dynastia mogła się już szczęśliwie zakończyć... Najlepiej, jeżeli sam dojdzie do takiego dobrze zasugerowanego wniosku i ograniczy rodzicielstwo do tych dzieci, które już ma i zajmie się stroną wychowawczą, bo ile czasu jeszcze będzie się od tego migał? dzieci potrzebują odpowiedzialnego ojca, a nie wiecznego fircyka w zalotach!

niedziela, 4 stycznia 2015

Na łyżwy

Na moją prośbę Tofik - wytworny mężczyzna, dla którego prośba kobiety jest rozkazem, upozował się do zdjęcia, żeby  pokazać, w jakiej pozycji wszyscy w domu najchętniej byśmy leżeli po tych długich świętach, żeby sadełko się zawiązywało tak lekko, jak słowika śpiew.

To jest wymowna poza Tofika - lowelasa, który niedługo poczuje zew natury i ruszy na swoje tradycyjne sercowe podboje, i musi teraz wypoczywać,  do wiosny nie ruszy palcem u nogi czy łapki, co najwyżej poostrzy sobie pazury na rogu kanapy.
Mając przed sobą potężne wyzwanie, czyli ten zew, ma prawo do wielkiego lenia.
Pozostali (głównie dwunożni) nie mają takiego komfortu wewnętrznego  jak Tofik, który na dodatek dostał dużo prezentów pod choinkę, a prawdę mówiąc cała choinka była prezentem dla Tofika, jego synka, córeczki i wujka Szczurka.
Nieodwracalnie przerwa świąteczna się kończy i pomijając niektórych szczęściarzy, wszyscy inni bez względu na dobrą lub marną jakość swoich prezentów...


....podążać muszą dalej swoją poplątaną ścieżką życia.
Ładnie brzmi, że poplątaną,... no, może czasem się prostuje, ale wyboista jest zawsze!...
Pasja rękodzielnicza też nie wygładzi tej ścieżki, ale przyjemniej się nią idzie z głową w chmurach.
Trochę się zmęczyłam wyszywaniem wieży Eiffla, wiec odłożyłam ją na bok jeszcze niedokończoną, a dla urozmaicenia wzięłam się za następną tkaninę, z której powstanie torba i uszyłam na niej łatwą aplikację. Jako wierna pinterestowiczka skorzystałam znów z pinterestu.

(Torba z aplikacją stanowczo w niczym nie zagraża torbie zwanej "romantyczna", z wieżą ).

Nie złożyłam Wam życzeń w odpowiednim czasie, czyli w Nowy Rok, więc składam teraz, w pierwszym tygodniu 2015 roku.
Termin ważności życzeń dość odległy, bo do końca grudnia, więc zostało sporo czasu, żeby się zdążyło spełnić to, co dla siebie wymarzyliście.
Niech się zrealizują marzenia w stu procentach na Waszych prościutkich i gładziutkich ścieżkach życia!!!!!

PS
W tytule napisałam "łyżwy", jako życzenie lekkiego mknięcia przez życie po lodzie gładkim jak stół, a że jest zima to pasuje takie mknięcie.

I też trochę jako przeciwieństwo szkarlatyny, tfu,tfu,tfu.

czwartek, 1 stycznia 2015

Sylwester u Sylwestra

Byliśmy na Sylwestrze,   na Sylwestrze u Sylwka.
W noc poprzedzającą miałam sen, który powinnam potraktować jako proroczy, a nie tylko koszmarny. Dziwne, bo nigdy wcześniej nie miewałam proroczych snów, a tu nagle ni z banana ni z kaczana - proroczy sen... Śnił mi się wielki pająk, i jakieś głupoty, ale  dominował pająk. Sprawdziłam dzisiaj w senniku, że każdy sen z pająkiem trzeba traktować jako przestrogę.
Szczęście, że to nie chodziło o przestrogę, jeszcze tylko brakuje mi przestrogi!
I szczęście, że we śnie nie zabiłam tego pająka (nigdy w życiu bym nikogo nie zabiła.... yyy...   komary, które zabiłam, nie są wiarygodnymi świadkami, no nie?...), bo taki sen oznacza, że w powietrzu wisi kłótnia, a w tym roku postanowiłam z nikim się nie kłócić i nigdy, nigdy nic już do nikogo nie palnąć, jak to tylko podobno gołąb na parapet potrafi (zobaczymy, jak długo wytrzymam???)
Ten mój sen to była wielka wizualizacja.
Pająk ptasznik u Sylwestra.
Gdybym wiedziała, że mają takiego domownika, to tak chętnie bym tam nie leciała. Co prawda już jakiś czas temu odpracowałam strach przed pająkami i postanowiłam skończyć z durnymi strachami, ale żeby samej wleźć w oczy pająkowi to przesada.


Zamieszczam jedyne zdjęcie, ponieważ to jest jednak przyjemny obrazek w porównaniu z innymi, a mówię to ja, imprezowiczka, która ostatnio żyje od występu do występu...
(Przydałoby się jakieś postanowienie w tym temacie)
To nie koniec niespodzianek, miałam całą noc na przyzwyczajenie się do ptasznika, którą odpowiednio wykorzystałam (powiedzmy, że nie taki diabeł straszny, tym bardziej, że diabeł siedział w terrarium),  a rano okazało się, że całe nasze auto jest porysowane rozbitym szkłem, więc  wizyta na komisariacie policji, i trzeba będzie jeszcze zgłosić szkodę do ubezpieczyciela.
No to tak zaczął nam się nowy roczek.
Ale nie samym chlebem i napojami wyskokowymi człowiek żyje, jest i coś dla ducha.
Zaczęłam śliczną torbę. Koleżanka chce mieć torbę z wieżą Eiffla,  to będzie ją miała.
Już ją wyszywam.... wzór wieży wykopałam z pinterestu.


Zastanawiamy się od rana, czegóż to my sobie życzyliśmy w myślach od naszych gwiazdek, bo dziwnie to wszystko wygląda.
Przeczytajcie żart:

Idzie facet przez pustynię i nagle na horyzoncie ukazuje mu się wielki kort tenisowy.
Podchodzi bliżej i widzi zrezygnowanego faceta z rakietą tenisową z mnóstwem piłek do gry. Zdziwiony pyta:
-Panie, skąd Ty żeś k... taki wielki kort na środku pustyni wytrzasnął?
-A od złotej rybki - mówi poirytowany - sto metrów dalej jest sadzawka.
Facet bez namysłu poszedł w stronę sadzawki. Podchodzi i rzeczywiście widzi złotą rybkę.
-Złota rybko, złota rybko, proszę o górę złota...!
Coś słyszy za plecami, odwraca się i widzi zaschniętą górę błota.
Wraca na kort i mówi:
-Coś ta rybka k.. głuchawa...
A facet:
-A myślisz, że ja prosiłem o wielki tenis?

Pewnie jak zwykle ja zawiniłam i prosiłam gwiazdkę o wielkie rękodzieło i żeby się nie napracować....  (bo porysowane auto to na pewno wielkie rękodzieło, haha i się nie napracowałam).