sobota, 29 sierpnia 2015

Bezdomna matka w podartym pudle

Pudło, a raczej wspomnienie  po tym, co kiedyś było pudłem (trzymałam w nim nieposortowane gazetki reklamowe, na które przyszedł czas przy okazji wieczystego remontu), wystawiłam za drzwi do wyrzucenia na śmietnik. Jest kompletnie podarte od upychania gazetek, i na nic mi się już nie przyda.
Mnie może się nie przyda, ale komu innemu bardzo się przyda, na przykład bezdomnej matce i jej dzieciom.
Już tak bardzo ta matka ma dość rozrastającego się jak wszechświat remontu, że woli wyrzec się swojej niedawno przy pomocy Cioci Oli pozyskanej nieruchomości, i zamieszkać w podartym pudle, byle z dala od pierdolnika. Zabrała dzieci i finito.
(Gruba została w domu, przeczeka sobie remont bezproblemowo, ona bardzo lubi taki meksyk, a potem jeszcze będzie się śmiała z serdelka i blondysi, że siedzą jak te głupie w podartym pudle!)

Skończyłam "Ziarno prawdy" Zygmunta Miłoszewskiego.
Co za kryminał! absolutnie koronkowa robota! (koronkę doceniam jako mniemana rękodzielniczka) .
Tej zimy często widywałam plakat filmu "Ziarno prawdy", bo przystanki na mojej trasie były nimi obwieszone. Nawet nie pomyślałam, że będę intensywnie rozmyślać o tym filmie, oczywiście pod kątem obejrzenia adaptacji książki. No i jeszcze żeby nie smucić się rozstaniem z prokuratorem Teodorem Szackim, który to prokurator prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa pięknej i ogólnie lubianej organizatorki życia kulturalnego w Sandomierzu.

Fragment dla zapoznania się z prozą  (wyrwany z kontekstu, niczego nie gmatwający, ani wyjaśniający, no bo to byłoby niedopuszczalne w przypadku kryminału).

"W życiu nie można mieć starych rzeczy, w życiu można mieć tylko rzeczy nowe.
Pragnienie jakiegokolwiek powrotu jest niemożliwe i gdybyśmy ten powrót wymyślili i zapisali na papierze, to także musimy się zawieść, bo powrót na papierze jest tylko wyborem fragmentów, poszczególnych słów, poszczególnych barw i poszczególnych kawałków uczucia.
Cały prąd tamtego czasu minął bezpowrotnie."


Z okładki spogląda Robert Więckiewicz,  zacieram ręce, że to on odtwarza postać prokuratora Szackiego. Taki prokurator wszędzie zaprowadziłby porządek w try miga, a szczególnie działa to na wyobraźnię człowiekowi znerwicowanemu przez wieczysty remont; nawet Mi już ma dość, a ona jest z tych za zbytnio nie przejmujących się ...

wtorek, 25 sierpnia 2015

Zdradzony mąż

Pewien facet samotnie wychowuje syna od czasu, gdy kilka lat temu zmarła mu żona. Byli kochającą się parą i szczęśliwym małżeństwem.
Teraz, gdy już otrząsnął się z największego bólu chce spróbować znów ułożyć życie sobie i synowi;  kobieta, z którą będzie je układał jest przyjaciółką żony, więc ukochana żona nie odejdzie całkiem w niepamięć. A nawet powraca mocnym uderzeniem, tyle że jakby w innej odsłonie, bo jest przyczyną prawdziwego gromu z jasnego nieba.  Armin dowiaduje się,  że od zawsze jest bezpłodny, bo taką ma wadę genetyczną.
Najgorsze, że w związku z tym ukochany Bo nie jest jego biologicznym synem.
Każdy odczuje, że mężczyzna i chłopiec są ze sobą mocno związani emocjonalnie i nic nie zagrozi ich związkowi, nawet wiadomość, że Bo jest owocem zdrady małżeńskiej.
Mniejszym problemem dla Armina stanowi bezpłodność (w końcu ma już syna, którego na razie nikt mu nie odbiera), natomiast  rzeczą niewiarygodną i szokiem jest zdrada żony.
Amin rozpoczyna dyskretne śledztwo.
I co najważniejsze, śledztwo prowadzi do ujawnienia tajemnicy i czytelnik wszystkiego się dowiaduje! ja uważnie czytałam i wyniuchałam prawdę, ale to normalne, że zawsze z boku widać lepiej.
Książka wzruszająca, prosto i pięknie napisana.

Dla zapoznania z prozą malutki urywek.
Będzie coś z ornitologii, bo akurat mam stosowne zdjęcie; zresztą i tak miałam problem, co wybrać, żeby krótko, zwięźle i na temat (nieważne jaki, ...po namyśle jednak wydaje mi się, że temat jest w sam raz).

"Dwa kaczory ścigały po wodzie kaczkę.
- Dlaczego to robią? - spytał Bo.
Na szczęście znałem odpowiedź na to pytanie.
- Ponieważ kaczory okropnie się nudzą - wyjaśniłem. - A to z kolei bierze się stąd, że tyle dostają do jedzenia od ludzi, którzy przychodzą karmić kaczki. Normalnie kaczki spędzają większość dnia na szukaniu pożywienia. Jednak kaczkom miejskim żyje się łatwo: nie muszą go szukać, dostają je od miłych ludzi, takich jak ty i ja. Dlatego też zostaje im dużo czasu na inne sprawy. Problem stanowi jedynie to, że nie są obdarzone zbyt wielką fantazją. Nie wiedzą więc, co począć z taką ilością wolnego czasu. Jedyne, co potrafią wymyślić, to ściganie samic. I dlatego to robią. Czasem kaczory tak długo ścigają kaczkę, że ta w końcu tonie.
Bo uznał, że to okropne."





Tej kaczce ze zdjęcia ludzie nie dogadzają dokarmianiem,  więc się nie nudzi, szuka pod wodą kolacji.
Fotki zrobiłam telefonem kilka dni temu nad Płonią.

I dzisiejszy bohater:

 "Ojciec i ojciec" Karel van Loon

sobota, 22 sierpnia 2015

Babcia i wnuki

Najpierw wnuki się bawiły, potem blondysia zasnęła, i serdelek był niepocieszony.

A za chwilę jego też pokonał gwałtowny sen.
Moja trzecie wnuczę, gruba, nie zabawia się po dziecinnemu na kocyku tylko wciąż odkrywa świat.... teraz gdzieś się ukryła w jego gąszczu (czyli za jakimś meblem).
Byłam dzisiaj z moją trójeczką w lecznicy na szczepionkach, odrobaczeniu  i tp. 
Dzieci zachowywały się elegancko,  nie wierzgały, poza jedną chwilką, gdy musiały połknąć gorzką miksturę, ale w takim wypadku nawet święty by wierzgnął i nikt by mu nic nie powiedział. Pani doktor była uprzejmie zdziwiona, że takie dobrze wychowane i dystyngowane dzieciaczki z babcią przydreptały, aż zasięgnęła informacji u źródła: a wy co tak leżycie? na wczasy przyjechałyście?
Babcia odpowiedziała, że zaprowadziła dyscyplinę i wnuki chodzą jak szwajcarskie zegarki  (lekko popsute).
Zrobiłam sobie test (z Internetu), żeby uzyskać potwierdzenie, że jestem doskonałą  babcią.
Pytali, czy wypowiadam do wnuków takie zdania:

„Którą babcię kochasz bardziej?"
( jeszcze ani razu nie zadałam wnukom takiego pytania; po to je trzymam w odosobnieniu, żeby mieć pewność, że nie poznają innej babci!)

„Nie mów mamie i tacie"
(tu się przyznaję, że mówię to wtedy, gdy w tajemnicy przed rodzicami, wujkami i ciociami częstuję wnuki mięsem; kochana rodzinka (czyli wujkowie i ciocie oraz mamuśka moich wnuków) nie wybaczyłaby tego mięsa ani mnie, ani moim wnukom)

„Daj, zrobię to za ciebie"
(jeszcze nigdy tak nie powiedziałam do wnuków, chociaż powinnam, bo wnuki wiele rzeczy robiły za mnie, np. spały w moim łóżku)

„Nie zachowuj się jak twój ojciec"
(jeszcze nigdy tak nie powiedziałam wnukom, bo nie dają mi do tego powodu: nie leżą na kanapie całe dnie jak mumie egipskie, jak podobno Pachar leży i dyszy (jak pół mumii, bo mumie tylko leżą)

„Inne dzieci w twoim wieku już to potrafią"
(jeszcze nigdy tak do wnuków nie powiedziałam; jako dzieci  2letnie (podobno) dzielnie sobie radzą, choćby z rozwiązywaniem sznurowadeł, a my dzięki temu ćwiczymy wiązanie sznurowadeł, co przyda nam się bardzo, jeśli będziemy kiedyś startować w konkursach sznurowadłowych)


Jak zobaczyłam to zdjęcie, to nie mogłam uwierzyć, bo przecież u nas jest identycznie... można wysnuć wniosek, że wszystkie krówkowate wbijają się domownikom do łóżek...
Czy nie jestem doskonała babcią???
Patrząc z innej strony, to my nadużywamy ich gościnności, bo eksmisja wciąż nad nami wisi... (ale jak taką doskonałą babcię można bez litości za drzwi wykopsać? no jak?)

środa, 19 sierpnia 2015

Potłuczona donica

Dzisiaj pracą ogrodniczą się pochwalę.
A już szczególnie pochwalę się wysiłkiem intelektualnym przy układaniu kamieni; czy dostrzegacie ten wyrafinowany wzór: małe kamienie na dole, duży na górze?  bomba, co?

Jeszcze są przed domem dwie rabatki jako tako urządzone, więc będzie gotowy temat na dwa kolejne posty,  zawsze to jakaś krzta rękodzieła...
Myślę, że wszyscy, ze mną na czele, zauważyliśmy, że tracę łącze z rękodziełem, a rękodzielę tylko jakieś drobiazgi, których nie warto pokazywać (może coś się zmieni, gdy zacznę plecenie prostokątnych koszy dla siostry).
Na szczęście jest coś takiego fajnego jak Grupa Wirtualna Polska, komediowo pl, która od kreatywnych rękodzielników dostała fotki, a ja niechcący sobie je pooglądałam. Nie podane są dane autora/ów tych dzieł, więc ja też je wklejam jako anonimowe. Bo muszę (inaczej się uduszę, jakby powiedział klasyk) pokazać, to co sama zobaczyłam, a mianowicie jak potrafi zainspirować stłuczona doniczka.
To jest ta stłuczona doniczka.
Tak sobie wyobrażam, że w jakimś konkursie dekoratorskim podano temat : możliwości zagospodarowania stłuczonej doniczki, i to są te zrealizowane pomysły.



















Każda doniczka opowiada jakąś historię, mogę się im przyglądać i przyglądać, i szczerze jestem zdumiona stworzonym przez artystów nowym życiem rozbitki, która jest teraz najważniejsza, podczas gdy kiedyś była tylko czymś, co ledwie się dostrzegało lub wcale
(no może dostrzegało, jeśli donica była jakąś rzadką pięknością).
A teraz jest formą i treścią.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Okrutna, zła i podła

Lansują ją w moim radiu!
Tam od razu lansują..... nie lansują, co najwyżej w letnich przebojach czasem puszczą kilka razy pod rząd:))
Dancingowy rytm, no i w uchu melodia się dobrze układa, lecz żebym uwielbiała, to nie.
Aż tu nagle dzisiaj.
Tak sobie bezmyślnie słucham i nagle piosenka ma słowa (wtedy akurat w nic innego słuchowo nie byłam zaangażowana). I teraz uwielbiam tę piosenkę!
 
 
 
Która to piosenka na dodatek ilustruje życie pewnej mojej znajomej, prawie tak samo głupiej, chociaż nie mieszkającej pod Łodzią. Albo i jeszcze głupszej, bo tamta piosenkowa spod Łodzi nie taka znowu mocno głupia, jak mi się na wstępie wydawało....
Ta moja to jest dopiero głupia, bo szuka nie zabawy, ale poważnego związku z cudzym mężem.  No wiem, że wzajemne nomen omen fizyczne przyciąganie dwojga ludzi jest cudowne, nie będę zaprzeczać. Ale zaobrączkowani kolesie powinni mieć blokadę na rozrzut swoich feromonów na obce panie i nie byłoby wtedy żadnego kłopotu...

A najbardziej fajna jest puenta, która ustawia piosenkę w innej kategorii, mniej dancingowej, a bardziej kabaretowej. (Wodospad męskiego samozachwytu jest mniejszy niż się na początku spodziewałam...)

sobota, 15 sierpnia 2015

Rodzinna kronika kryminalna

Zdjęcie cyknęłam z serdecznym uśmiechem na ustach, że  bobaski tak się ładnie ułożyły, jakby mi zapozowały!
No i tym zdjęciem pokazałam babciną ciemną stronę księżyca...
Wszystkie wnuczęta kochająca babcia powinna darzyć jednakowym uczuciem... tymczasem co my tu mamy?
Na poczesnym miejscu mój ulubieniec serdelek (serdelek, który urodził się najmniejszy, ale wyrównuję mu straty wpychając ciągle do pysia jakieś smakołyki).  Skromnie kucnął za siostrą i słodko drzemie.
Odrobinę niżej blondynka, którą niestety babcia pozbawiła nóżek, chociaż główka i cały blond korpus w jednym nieuszkodzonym kawałku.
Na pierwszym planie,  sama go sobie załatwiając, leży gruba.
Z bezlitośnie obciętym łepkiem....
(Tylko serdelek nie jest odkrojony nawet na pół plasterka, haha)

Najnowsza umiejętność dzieci to wchodzenie na krzesło, ale żeby nie spadły, to profilaktycznie z drugiej strony podkładam drugą poduszkę.
(O takiej babci to tylko niegrzecznym dzieciom na dobranoc opowiadać, poduszeczkę niby podsuwa, a wnuczęta szatkuje na kawałki jak kapustę na zimę. Wyłączywszy oczywiście serdelka).

A jak te pacholęta różnią się temperamentami można zaobserwować wtedy, gdy mamuśka je myje.
Serdelek nadstawia buzię i łapki, jeszcze odchyla szyjkę, żeby mamie było łatwiej, i natychmiast po myciu zasypia.
Blondynka znosi mycie cierpliwie i bez popisów.
Natomiast to co wyprawia gruba, to dalszy ciąg kroniki kryminalnej (była już babcia zbrodniarka, teraz jest małoletnia córka maltretująca matkę, taka to rodzinka patolo).
Gryzie i drapie matkę, nie pozwala się jej dotykać, a jak przy tym nadziera ryja!
Mała Mi gówniarę pacyfikuje w ten sposób, że przednimi łapkami trzyma wijące się wredne ciałko, tylnymi nogami częstuje tyłek córki błyskawicznymi kopniakami do czasu, aż gówniarze opadną emocje, i dopiero wtedy na spokojnie rusza toaleta.
Aż się początkowo martwiłam, że matka zrobi dziecku krzywdę (wredne dziecko, ale wnuczka...). Sprawdziłam brzuszek i nic, ani śladu skaleczenia.

W myślach składam serdecznie słowa współczucia mojej szefowej, która zaadopuje grubą. Czuję, że trafiła kosa na kamień...

Jeżeli jeszcze nie jesteście mocno przestraszeni tym rodzinnym kryminałem, to teraz już przestraszycie się na pewno...
Ale i tak spokojnych snów życzę wszystkim:))

czwartek, 13 sierpnia 2015

Robi się

Dramaturgia wymiany paneli rozwija się efektownie, a tapety to nawet są już położone.
Funkcji brygadzistki postanowiłam się nie zrzekać, bo bardzo się nadaję na to stanowisko!
Między innymi dlatego, że ostra krytyka wcale mnie nie rusza.
Niektórzy wprost i bez ogródek (ale z podwórkiem) zarzucali brygadzistce niekompetencje zawodowe, ale brygadzistka udała, że to nie do niej, ani nie o niej;  poszła do kuchni, wyjęła z zamrażalnika danie z duszonej papryki, cebuli, pomidorów i mięsa wieprzowego, taki jakby gulasz. Gdy brygada wychwyciła nosem ponętne kulinarne zapachy, to szybko zmieniła zdanie i stwierdziła, że brygadzistka jest jak matka, nakarmi, napoi (no więc brygadzistka musiała też napoić brygadę, co nie przysłużyło się robotom budowlanym, bo zostały zakończone; to brygadzistka zarządziła fajrant, ale i tak już była późna noc, to łaski nie robiła).
Taką śliczną podłogę będą teraz koty miały w swoim domu.

Asza bez przerwy plącze się pod nogami; wyrzucona na chwilę znika, żeby pojawić się z drugiej strony i zamieść ogonem trociny. No dobrze, trochę pomaga, a ten Szczur to się przed robotą tak cicho zmył,  że nawet piany nie było, i na pewno gdzieś śpi jak kamień.

Dzisiaj tak mocno gorąco nie było, ale obrazek znalazłam, więc go wklejam.
Zresztą było gorąco przez kilka ostatnich dni i jutro też ma być skwar, a klimatyzacja wciąż nie działa (działała za to, gdy było zimno, jechałam, marzłam i zaświadczę), wiec w sumie pasuje.


Żart (do niczego nie pasujący, ale fajny):

Konduktor wchodzi do przedziału, gdzie siedzi pijak:
 - Bilety do kontroli.
- Nie mam biletu, bo nie mam pieniędzy.
- A na wódkę, to pan miał?
- Kolega mnie ugościł!
- A na drogę to już nie dał?!
Pijak wyciągając flaszkę za pazuchy:
- Jak to nie dał?!

niedziela, 9 sierpnia 2015

Dzień nad morzem

Czasami wypowie się jakąś głupotę i potem przepadło.  Nie wypada się wycofać, tym bardziej, że druga strona pochwyciła przekaz i już zaczyna jego realizację.
I to będzie właśnie taki przypadek.
W trakcie rozmowy o niczym (i o remoncie) moja koleżanka spontanicznie powiedziała, a jej mąż potwierdził, że jeżeli pojedziemy w niedzielę z nimi nad morze, to oni w zamian oferują nam pomoc przy remoncie. Na to my bardzo zgodnie i chórem odpowiedzieliśmy, że owszem, podoba nam się taki pomysł.
Wymiana dziwna, bardzo dziwna, bo dla nas dwie przyjemności: dzień nad morzem, a potem ta pomoc w remoncie. Gorzej dla tamtej strony,  wesoły czas nad morzem przeminie szybko, a harówa przy remoncie trwa bez końca. I nie da rady inaczej, bo jak się ma obowiązki zawodowe, a po nich dorywczo bez wprawy rozpoczyna działalność budowlaną, to można zapomnieć, na czym wczoraj prace stanęły (albo czy już ruszyły). 
W ogóle to myślę, że lubię prace budowlane i chętnie bym się czegoś nauczyła, ale niestety, nie mam od kogo (bliska mi osoba ma prawą rękę jak lewą, a lewą jak protezę... , ale dla sprawiedliwości powiem, że moje zdolności też nie szybują po nieboskłonie,  są osadzone w dolnych średnich granicach), a jeszcze sama obwołałam się brygadzistką i to ode mnie się ma iść dobry przykład. 
Mam nadzieję, że obecny wzrost o sto procent siły przerobowej wniesie ożywienie aktywności brygady robotniczej.

W godzinach rannych pojechaliśmy do Świnoujścia obładowani artykułami pierwszej potrzeby, czyli jedzeniem, piciem i emulsjami z filtrem.
Znaleźliśmy kawałek pustej plaży pod błękitnym niebem przy błękitnym morzu.

Zupełnie przypadkowo (haha, akurat..) na zdjęciu znalazło się rękodzieło!
a są to pomalowane na błękitno paznokcie kończyn dolnych.

Miło spędzony dzień przeleciał szybko (dokładnie tak jak napisałam na początku).
W powrotnej drodze w przydrożnej jadłodajni każdy zjadł po porcji szaszłyku z kapustą, którą potem popił szklaneczką piwka.
Tylko jedna  osoba nie popiła piwkiem tylko wodą i dostała jakichś boleści (każdy oprócz tej osoby wie, że kapusty zimną wodą się nie popija, jeszcze tak łapczywie jak ta osoba). Jęczała i narzekała, że pokrzywdzona od początku do końca (wyciągnęła nawet fakt sprzed paru godzin, że wszyscy zostawili osobę na kocu i poszli na lody. Uważam, że wypominała te fakt bez sensu, bo przynieśliśmy jej lody, a że trochę rozpuszczone, to nie nasz wina).
Pogderała, ale trzeba przyznać, że dostarczyła nas szczęśliwie na miejsce.
 

Po przekroczeniu drzwi najpierw weszliśmy tej stajni Augiasza, w którą zamienił się niewinny do niedawna pokoik, żeby sprawdzić, czy może znudzony całkowitą bezczynnością remont sam zaczął się posuwać do przodu.
Nie zaczął...
Za to Asza przejęła sztafetę od Szczura, a jej oczy pytają, kiedy wreszcie się zmobilizujemy do roboty. (Ona to robi dla "odsetek", kochająca ciocia zaczyna niemy mobbing).
Ale teraz w cztery osoby jest możliwość, że prace ruszą.

Aha, cierpiąca osoba napiła się mocnej mięty i poszła spać na wypłowiałą wersalkę. Liczę, że jutro wstanie zdrowa i pójdzie zarabiać na kredyt za koci dom.

sobota, 8 sierpnia 2015

Telegram

Kochasz, karmisz, pielęgnujesz, a przy nadarzającej okazji dowiadujesz się, że bestie cię pilnują, żebyś pod osłoną nocy im nie zwiała, zanim nie doprowadzisz masy spadkowej do idealnego stanu.


Po tamtym nieudanym spotkaniu z wyrzynarką zakończyłam z nią znajomość na pierwszym etapie. Wciąż daleko panelom do ułożenia,  ale stwierdziliśmy, że planowanie remontu jest takie ekscytujące, że planujemy dalej i zaplanowaliśmy wyklejenie ścian tapetą.
Kto to wie..., jeszcze ze dwa dni i pokusimy się o wyburzenie domu i postawienie od nowa, niech  koty zobaczą, że babcia i dziadek swój honor mają i spalonej ziemi za sobą nie zostawią, tylko wypucowany spadek.
 
A Inspektor Szczurek działalność zawodową rozpoczął w sobotę już od godziny 6,oo.
Rozłożył swój autorytet na laptopie w remontowanym pokoju i trzyma dwie sroki za ogon: swoim ciałem izoluje od nas Internet, żebyśmy nie wytracali czasu na latanie, i cierpliwie czeka na rozpoczęcie robót budowlanych.
Sobie poczeka.

A ja sobie czytam...

"Kiedy dostałam od dziekana polonistyki, doc. Stanisława Kaszyńskiego, zaproszenie na ślub, Wańkowicz ułożył wierszyk, który radził mi wysłać jako telegram....
Nie wiem jak docent Kaszyński zareagował otrzymawszy następujący tekst:

Wprawdzie poniechana
przez Pana Dziekana
Ale tłumiąc bóle
winszuję mu czule."


Na zdjęciu poniechana przez pana dziekana, autorka Aleksandra Ziółkowska-Boehm (wydaje mi się, że zdjęcie takie bardziej współczesne, parę lat po tym, gdy miało miejsce poniechanie).
 
 
 
Aleksandra Ziółkowska-Boehm była sekretarką Melchiora Wańkowicza w ostatnich latach jego życia.
Jest to opowieść autobiograficzna, ale śmiało powiem, że najgłówniejszą postacią jest w niej Melchior Wańkowicz.
Dawno temu, jeszcze w szkole, przeczytałam jedną jedyną jego książkę "Ziele na kraterze", piękna to książka i zupełnie nie rozumiem, dlaczego nigdy więcej nie sięgnęłam po Wańkowicza. Teraz, gdy poprzez jego osobistą sekretarkę przybliżę się do niego, to może wejdę w bibliotece w regał z polską klasyką na literę "W".
Tylko te niekończące się plany remontowe stoją mi na przeszkodzie.
A Szczur prawdopodobnie planuje już rozesłanie własnego telegramu na parapetówkę poremontową, oczywiście to wtedy, gdy nas nie będzie w domu... a on pochwali się przed psami tabliczką z informacją, że "ten dom należy do kotów"!!!
 
Młodzież zrobi próbę materiału w temacie paneli i nowych drogocennych tapet i dopiero wtedy inspektor osobiście złoży podpis na  protokole zakończenia remontu.

środa, 5 sierpnia 2015

Niespodziewany list z nakazem eksmisji

Jest pewna osoba, która uważa, że już wystarczająco długo człowiek wykorzystywał zwierzęta  do niewolniczej pracy i czas przestać przymykać oczy na szerzący się faudalizm. Kroplą, która przelała czarę była prawdopodobnie eksmisja chorego kotka do garażu (Bobka), a w ogóle to rodzina Małej Mi jako rozwojowa zasługuje na własne lokum, a nie że będzie kątem pomieszkiwać u krwiopijcy.
Krwiopijca dostał dzisiejszą pocztą taką informację:
Ten dom należy do kotów, my tylko spłacamy kredyt

Muszę koniecznie jeszcze wynegocjować z kotami  (najlepiej spisać umowę), żebyśmy dożywotnio mogli z nimi pomieszkać i sypiać na wypłowiałej wersalce.
A zgadnijcie, kto był prowodyrem szalonego pomysłu z usunięciem babci i dziadka  z ich mieszkania, które zaraz będzie świeżo po remoncie? Była to....
Ciocia Ola.

Gdy coś od Oli wpadnie w moje ręce, to mój mózg ogarnia szaleństwo, które wiadomo, że nigdy nie będzie zaspokojone, ale nie mogę zaprzestać prób.
Gdy w zeszłym roku dostałam od Oli koszyk, to w ramach studiowania splotów przeczytałam cały zawarty na nim program telewizyjny.
Na tej zawieszce też widzę dużo literek, więc noc stracona. A cudowny zapach lawendy w wykwintnej fusetce będzie mi towarzyszem w mojej kontemplacji.

No i nie potrafiłam się dzisiaj powstrzymać przed chwalipięctwem, żeby każdy zobaczył  moje prezenty!!! chociaż Mała Mi uważa, że prezenty są wyłącznie dla niej, fusetka też, bo jej zapach ją intryguje i przywołuje (tylko ją, bo dzieci posnęły, Bobek na zesłaniu w garażu, Szczur rozwalony na pralce, a Tofika miejsce pobytu jest nieznane).
Tak, dzisiejszy wieczór zaczaruje  mi lawenda...

Jeszcze krótko o prozie życia, wczoraj zaczęłam o remoncie, więc oto dalsze losy układania paneli.
Wyrzynarka wczoraj przyjechała z małym opóźnieniem, ale przyjechała, nawet w załączeniu miała nowy nóż, bo ten zamontowany podobno był stępiony.
Brygadzistka z właściwym sobie poczuciem obowiązku zademonstrowała robotnikowi trudną sztukę przecinania deseczki.  
Gdyby akurat ktoś potrzebował deseczkę  wyrafinowanie falistym zygzakiem ciachniętej, to brygadzistka robi to koncertowo i bez nut.
Absolutnie pewnym jest, że  podobnie piękne faliste ciachnięcie zainspirowało niegdyś kompozytora do napisania "Na falach Dunaju", czym uzewnętrznił swój oniemiały zachwyt dla fal deseczki uciętej przez prekursorkę obecnej tu brygadzistki (którą była prawdopodobnie rzeka Dunaj).
Jednak tak przykrojona deseczka nie ma zastosowania na omawianej tu budowie, więc wyrzynarka trafiła w spracowane ręce robotnika w celu uzyskania prostego cięcia. Robotnik miał w tym momencie rzadką u niego chęć, i w szale chęci do przecinania nowy wspaniały nóż uległ wygięciu.
Wobec zaistniałego faktu ekipa remontowa zakończyła prace na niniejszym etapie wygiętego noża.
Cdn.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Nie święci garnki lepią

Zaczynam rękodzieło! wreszcie na tym pseudo rękodzielniczym blogu mogę napisać, że cztery sztuki chętnych rąk (dwie prawe i dwie lewe) będą z zapałem śmigały przy robocie!
Dzisiaj (albo jutro) będziemy układać panele w małym pokoju. Ponieważ to ja przeszłam tematyczny szybki kurs, zobowiązuję się jako brygadzistka kierować robotami.
W Leroy Merlin, gdy kupowaliśmy panele, to jeden pan udzielił mi kilku wskazówek, które okrasił uczenie, że nie święci garnki lepią. Jeszcze dla pewności  poszukałam informacji w sieci i czuję, że już mogę zaczynać. Zaraz ma tu się zameldować wyrzynarka, bo deseczki bez docinania nie wskoczą na swoje miejsce.
Jako brygadzistka (i jednocześnie zleceniodawca) muszę teraz zorganizować wyniesienie wszystkich klamotów ze strefy zero i przygotować dla brygady miejsce pracy. Nasza robociarska brać liczy dwie osoby, w składzie  robotnik i brygadzistka. Robotnik trochę się stawia, że dopiero co wszedł, chciałby na kanapie trochę poleżeć z wentylem do góry, ale niestety, umowa była inna. Jak teraz odpuszczę, to nie wiadomo, co jeszcze mu się zamarzy, związki zawodowe zawiązać... och ty w życiu!
odmeldowuję się z robotniczym pozdrowieniem:  łączmy się proletariusze!
i już mnie tu nie ma.


...pierwsze drzwi po lewej.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Bez cukru, proszę

"Bez cukru, proszę" Katarzyna Miller, aha,  to na pewno będzie o psychologicznym podejściu do odchudzania.
Takie było moje skojarzenie na cukier w tytule i profesję autorki książki.
A to chodziło zupełnie o co innego, o niecukrowany wywiad, którego udzieliła Katarzyna Miller dziennikarce Danucie Kondratowicz.
O odchudzanie też padło parę zdań, ale nie był to temat wiodący.
Przyznaję, że niejeden raz czułam duży podziw dla autorki.
Okazało się, że nie ja jedna.
Przeczytałam, że Piotr Najsztub w tvn tak powiedział: Zaimponowała mi pani. A było to wtedy, gdy rozmówcy w studiu wzięli ją w cztery ognie pytań o odchudzanie (wydaje mi się, że cztery osoby prowadziły z nią rozmowę, a były one spektakularnie odchudzone, m.in. P.Najsztub i A.Mucha), aż w końcu padło takie pytanie: czy  odchudziłaby się pani, żeby być piękną?
A ona odpowiedziała: przecież jestem piękna!
Katarzynę Miller kojarzyłam z telewizji, a moje wizualne wrażenie było takie, że patrzę na kobietę około czterdziestoletnią; to mówił jej sposób bycia, uroda i poglądy. Tymczasem dowiedziałam się, że jest sporo po sześćdziesiątce, ... gdyby nie zamieszczone zdjęcia z dzieciństwa i młodości, gdzie widać tamtą współczesność, to byłabym pewna, że chochlik drukarski przesunął datę urodzin dwadzieścia lat wstecz.
Książka jest skonstruowana w formie rozmów, w której nie ma tematów tabu: dzieciństwo przy matce nie kochającej swojego dziecka, seksualne związki z mężczyznami, erotyczne związki, miłość, ból, lęk, starość, śmierć.



Autorka na koniec tak pisze (i jest to również podsumowanie książki):

"Dzielę się sobą, ponieważ chcę powiedzieć ludziom, że mamy różny stopień trudności w życiu.
Różny stopień cierpienia i lęku.
Każde z tych doświadczeń jest ważne, ponieważ dotyka ciebie osobiście.
Natomiast to, czego doznajesz, szczególnie od rodziców czy opiekunów, kładzie się na całym twoim życiu albo cieniem, albo blaskiem.
A najczęściej i cieniem, i blaskiem.
Będzie tak zawsze.
Cienie nie determinują nas jednak w stu procentach i na zawsze.
Mamy wybór.
Mało tego, nie liczmy tylko na blaski.
Życie musi mieć różnorodność, aby miało bogactwo i gęstwinę.
Żeby miało znaczenie.
Nie ma radości bez smutku.
W życiu jest miejsce na jedno i drugie równocześnie.
Jedność przeciwieństw jest cenna."

W życiu czytelniczym pozytywnie, bo trafiła mi się ta arcyciekawa lektura.

W życiu domowym już gorzej, bo Bobek chory i został przeniesiony do separatki, żeby nie zarażał matki karmiącej. No i niemowlaków, które marzą o spotkaniu z wujkiem Bobkiem w jego tajemniczej separatce. Wujek z klamotami dostał eksmisję do garażu. Ma tam spokój, może spać cały dzień jedynie z małymi przerwami na krople do oczu i tabletki.
I powinien pospieszyć się ze zdrowieniem, bo jak się będzie ociągał, to trojaczki jego siostry (czyli Małej Mi) za parę dni go nie poznają.
Wujek Bobek swój tradycyjny co półroczny katar złapał miesiąc przed terminem, a dzieci są jeszcze za małe na poczęstunek kichaczką od chorowitego wujka.
 


Wujek zamyślił się, bo niezbyt podoba mu się tymczasowy adres, ale to już postanowione, nie chce chodzić z maseczką na pysku (bo nie chce), więc kwarantanna garażowa. Kropka.