piątek, 29 stycznia 2016

Jednoroczna wdowa

Trollope w swojej autobiografii:

"..żadna dziewczyna nie wstała od lektury moich stronic mniej skromna niż przedtem, a niektóre być może nauczyły się nawet, że skromność to czar, który niewątpliwie warto zachować".

Po wielu latach pewien czytelnik tak skomentował tamto zdanie :

".. żadna dziewczyna w ogóle nie wstała nigdy po lekturze Trollope'a - był pewien, że dziewczyny, które w niego wsiąkły, w ogóle już nie były w stanie się dźwignąć.
Czytając Trollope'a zginęła cała armia dziewcząt - wszystkie umarły we śnie."

Hm, raczej ten Trollope nie był tego czytelnika ulubionym pisarzem.

Na zdjęciu Anthony Trollope.

Na marginesie.
Z tą brodą wygląda aseksualnie i dokładnie tak, jak powinien wyglądać skromny niegorszyciel.
Jednak obecna moda na dziadkowe brody osiągnęła szczyty absurdu i mam kolegów z podobnymi brodami, którzy gorszą młode panie, i nie tylko młode,  i za często z tymi kolegami lepiej nie przestawać, bo można sobie dobrą opinię zepsuć. (a poza tym ci koledzy mimo bród nie wyglądają aseksualnie). Czyli broda nie tylko mędrca nie czyni, ani niegorszyciela, ani w ogóle nikogo nie czyni.

Na drugim marginesie.
Jedyne wydane po polsku dzieło Anthony Trollope'a to "Rodzina Palliserów",  nie czytałam.
Jednak  księgi jego równolatka, naszego Józefa I.Kraszewskiego czytałam i chwalę. Taka np. "Historia kołka w płocie", nie pamiętam o czym, ale ładne było, a ten tytuł mi się w głowie zahaczył i tkwi w niej pierdyliard lat. Ponadto absolutnie pewna jestem, że mojej ówczesnej dziewczęcej skromności ta powieść nie nadwerężyła, czyli Józef I.Kraszewski ani o pędź nie ustępuje słowiańskiego pola A.Trollope'owi:))

na zdjęciu Józef Ignacy Kraszewski,  modna bródka, fajniejsza niż u Anglika

Książka, z której przepisałam dwa zdania tłustym drukiem to "Jednoroczna wdowa" Johna Irvinga (którego najbardziej znana powieść to "Świat według Garpa").

Tym razem specjalnie dałam literacki fragmencik, bo w książce jest dużo o literaturze i o pisarstwie, a jej bohaterami są głównie pisarze. Najgłówniejszą bohaterką jest autorka bestselerów Ruth Cole.  Uczestniczymy w jej życiu od czasu dzieciństwa, a właściwie jeszcze wcześniej,  gdy Ruth  przychodzi na świat na pociechę zrozpaczonych rodziców po tragicznej śmierci ich dwóch synów, starszych braci Ruth. "Pociecha" ma od początku trudne życie, matka najpierw romansuje z młodym chłopcem, wreszcie opuszcza rodzinę, gdy Ruth ma cztery lata. Ojciec natomiast to pijak i trzeba powiedzieć pornografista (oraz autor książek dla dzieci).  Muszę uprzedzić, że skromność dziewczęca może być nadszarpnięta przy "Jednorocznej wdowie", bo seks, erotyka i dziwne zboczenia często na jej stronach goszczą i gorszą. Mnie mocno nie oburzyły i myślę, że nie jestem wyjątkiem, bo pióro dobrego pisarza potrafi czarować, co każdy potwierdzi. Dla fabuły "Jednorocznej..." wszystko jest potrzebne i usprawiedliwione (zdaniem skromnej czytelniczki).

"Jednoroczną wdowę" czytać to rozkosz, te zdarzenia o różnej dramaturgii,  i humor,  a przede wszystkim ciekawa historia, która się zaczyna w odległej przeszłości i przeszłość wszystko determinuje.
zdjęcie z sieci dokumentujące wizytę Johna Irvinga w Polsce w 2010 r.
 

Wciągnęłam nosem, dla mnie mega.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Wszystkie języki świata

Kiedyś przeczytał, że :
"nić pajęcza swoją wytrzymałością znacznie przewyższa stalowe włókna tej samej grubości i chociaż jest nadzwyczaj lekka, może utrzymać pająka ważącego 4 tysiące razy więcej.
Podobno pająki, które długo nie upolowały żadnej ofiary, zjadają z głodu własną pajęczynę, by po pewnym czasie zrobić nową, ale nieco mniejszą."

Miał "oswojonego" pająka, którego karmił okruszynami chleba. Jednak pająk nie uważał chleba za jedzenie, a że much zimą nie było, więc pająk ten zjadał z głodu swoją pajęczynę wiele razy...


zdjęcie z sieci. Na tym zdjęciu  pająk nie wygląda ani trochę paskudnie czy strasznie.
(to ze względu na osoby, które się boją pająków; sama do nich kiedyś należałam, ale się otrząsnęłam, więc nie była to arachnofobia, tylko coś zbliżonego)


Fragment o pająku pochodzi z powieści: "Wszystkie języki świata",  jej autorem jest Zbigniew Mentzel
(Taki fragment wybrałam, bo ciekawą wiadomość zawiera, a nie dlatego, że osoba pająka jest dla autora jakaś szczególna lub wyjątkowa).

"Wszystkie.." jest opowieścią głównie o Polsce powojennej.  Choć akcja rozgrywa się  równocześnie na wielu płaszczyznach czasowych, bo współczesny bohater opowiada losy swojej rodziny i jednocześnie poznajemy jego własną życiową drogę.  Jest inteligentem z poczuciem życiowej klęski,  w związku z tym trochę smutna ta opowieść i refleksyjna. (Ale pozytywne jest to, że w końcu książka zostaje napisana, a jej powstanie jest wynikiem pokonania przez głównego bohatera bariery języka i przemówienia pełnym głosem).
Zbyszek stał się bliski mojemu sercu, gdy przeczytałam, że w całym mieszkaniu miał upchane ogromne ilości gazet,  ni przejść ni przejechać. Nie wyrzucał żadnego skrawka jakiegokolwiek zapisanego papieru, bo miał ambitne plany na zagospodarowanie tych wielkich stert. Ambitne plany pasjonata, bo "język"  był fascynacją i pasją Zbyszka. ( trochę inaczej niż pasja entuzjastki papierowej wikliny, czyli mnie, bo papier i słowo drukowane to moja miłość, co do języka to nie zgłaszam uwag).



Zakończę w tym niespodziewanym miejscu.
Jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia. Jest po północy, a jutro (mimo, że dzisiaj, to jednak jutro) wcześnie wstaję. Jednak nie muszę się obawiać o pobudkę... 


To jest reanimacja stuprocentowo skuteczna, a koty są jak zawsze niezawodne.

czwartek, 21 stycznia 2016

Praktykant

70letni emeryt,  wdowiec, jest samotny i znudzony. Próbuje zagospodarować sobie życie czymkolwiek: wyjazdami,  kursami itp. lecz na dłużej nic go nie potrafi zainteresować. Pewnego dnia czyta ogłoszenie, że firma zajmująca się modą i e-handlem poszukuje praktykanta emeryta. Ben kiedyś zajmował się sprzedażą książek telefonicznych, więc handel ma we krwi, a ma ochotę na coś nowego, wirtualnego. Odważnie aplikuje i dostaje pracę.  Początkowo Ben nikomu tam do niczego nie jest potrzebny, siedzi przy biurku i przegląda gazety. Potem  powoli, krok za krokiem sytuacja się zmienia. (Ja to sobie myślałam, że temat z Benem będzie się rozwijać w kierunku zawodowym, może trochę idzie w tym kierunku, ale nie całkowicie).
Teraz  kilka słów o Jules, jego szefowej, założycielki tej 220 osobowej firmy.  To bizneswoman, która poświęca się pracy, a dzieckiem i domem w tym czasie zajmuje się mąż, prawdopodobnie go to frustruje, bo znajduje sobie  kochankę, o której przypadkowo dowiaduje się żona! ale żona kocha męża i tłumaczy sobie, że ten romans to dlatego, że zdegradowała męża do pozycji gospodyni domowej. Postanawia znaleźć kogoś, kto pokieruje firmą, a ona będzie naprawiać swoje małżeństwo. (Prawdę mówiąc przemknęło mi przez głowę, że  do tego stopnia zafascynuje się Benem, że powierzy mu kierowanie swoją firmą, ale nic nie powiem).  Co ma zrobić? oddać firmę w obce ręce? żeby ratować małżeństwo?

 Ben i Jules kroczą zgodnie, w tej scenie są już przyjaciółmi. 
 
Najpierw Ben działał jej na nerwy; dziwne... taki sympatyczny emeryt...

Poprawnie, ale z dystansem.

 Początkowo Benowi nie powierza się zadań, chyba że jest to wywabienie plamy z żakietu szefowej.
Pewnym zbiegiem okoliczności wszystko się zmienia. Na niwie zawodowej będzie współpracował z asystentką Jules, a na prywatnej zyskuje przychylność, a nawet przyjaźń szefowej (Jules).
 
Oho, tutaj...
 
...ktoś zaczyna czuć miętę przez rumianek . Osoba w białym fartuchu to jest firmowa "domowa masażystka".
Po masażu barków (połączonym z masażem dolnej części pleców) Benowi spodobały się umiejętności domowej masażystki i ona sama również mu się spodobała.

-Jestem Fiona
-Jestem Ben
(czy jakoś tak)
 

Ben pomaga Jules wychowywać dziecko, tzn. zabrał dziecko na bujaczki, tam się odbywało dziecięce przyjęcie.
(W tym czasie ojciec dziecka kontynuuje sekretny romans).



Na foto: Asystentka Jules zadowolona, że ktoś pomoże jej ogarnąć biurkowy bajzel.
(tu zadowolona, ale przedtem trochę rozpaczała, że nie jest właściwie, czyli lepiej doceniana)

Na foto: szczęśliwa rodzinka, czy raczej małżonkowie udający szczęśliwą rodzinkę.

Były niestety takie fragmenty, które do mnie nie przemawiały. Na przykład zupełnie nie wiadoma przyczyna nienawiści Jules do swojej matki. Bo chyba nie za to, że matka próbuje ją zachęcić do snu dłuższego niż 5 godzin ?..., w każdym razie Jules pisze (po co?) maila do asystenta (bo ma ich kilku) : "dlaczego moja matka jest taką suką", a maila wysyła pomyłkowo do matki. Wtedy pomocny jest Ben, bo z innymi stażystami włamuje się do domu matki i kradnie jej komputer. (żeby matka nie odczytała tego maila o suce)

Na foto scenka, gdy wyruszają na włam (sami stażyści, w tym jeden emeryt) wykraść komputer z domu matki Jules.


Obejrzałam ten film z osobą, która bardzo lubi Roberta de Niro. Podobał jej się film i kreacje aktorskie. I ja nie narzekałam oraz nie miałam poczucia traconego czasu. Jednak teraz, gdy opisuję ten film, to wydaje mi się, jakbym wiele podobnych opowieści gdzieś widziała, słyszała, lub czytała. Czyli nowatorskiego nic tam nie było. Ale to miało być rozrywkowe lekkie kino, było rozrywkowe lekkie kino i bardzo pozytywne (oprócz matki suki, ale może ja słabo czaję bazę).

wtorek, 19 stycznia 2016

Dobrego złodzieja przewodnik po Paryżu

"- "Mężczyzna z gitarą"
Wiktoria przechyliła głowę na bok i się skrzywiła.
- Gdzie jest gitara?
- Nie widzisz jej? Tutaj, to otwór w środku gitary. A to ramię gitarzysty. W każdym razie zawsze tak uważałem.
- Ciężko się w tym połapać.
- I o to chodzi. Możesz patrzeć na to całymi dniami i codziennie znajdować coś innego."

 

Wklejam "Mężczyznę z gitarą".
Jakiego znalazłam, takiego wklejam. Z książki zrozumiałam, że  "Mężczyznę.." namalował Pablo Picasso, ale może coś pokręciłam, bo jakoś nie ma go w galerii, są kobiety z gitarami, jest arlekin z gitarą, i inne gitarowe wariacje. W tym wypadku chodzi o mężczyznę, więc oto mężczyzna.

"Mężczyzna z gitarą" ten tutaj jest pędzla  Geordes'a Braque, i jest to osoba dość bliska Pablowi Picasso, w 1907 roku panowie artyści się spotkali, a spotkanie to zaowocowało nowym kierunkiem, był nim kubizm.

Słowo o książce.
Tym razem Charlie przebywa w Paryżu.  Pisze książkę,  jest przecież autorem kryminałów, a w międzyczasie na zlecenie, a także dla rozrywki i adrenaliny kradnie obraz.  Zupełnie bezwartościowy obraz! Oczywiście wyniesienie płótna z okradanego mieszkania nie może być kulminacyjnym punktem tej opowieści. W związku z tym Charlie wplątuje się w zbrodnię. Wplątać się łatwo, wyplątać gorzej, a do tego Charlie musi ratować swój tyłek przed policją, z drugiej strony uciekać przed gangiem, ale dzięki potędze swego intelektu rozwiązuje wszystkie zagadki. Co nie jest łatwe, są ślepe zaułki, lecz działają wszystkie czary dobrego kryminału. Hm, wiedziałam od czasu Amsterdamu,  że Charlie jest the best.

Zastanawiałam się przez chwilę dlaczego ta seria jest oznaczona jako "kryminał z klasą". Fajny rzeczywiście,  "czyta się", nie ma dłużyzn, autor opowiada ciekawie o ciekawych rzeczach...
Natychmiast pojawia się w myślach Agata Christie, u niej nie ma "ciekawych opowiastek": jest  jeden wątek, konstruowanie morderstwa, śledztwo, błyskotliwe wykrycie mordercy, finito. A przecież każdy wie, że A.Christie jest królową kryminału. Kiedyś jako głupia dziewczynina uważałam, że wszyscy trochę przesadzają z wychwalaniem tej autorki. A przesadzają,  bo tyle napisała tych kryminałów o niepowtarzalnym klimacie zbrodni i należy jej się  splendor. Mój sceptycyzm dotyczył wszechobecnego u niej idealnego dopadowania czasowego, bo np. pół minuty poślizgu, i cała intryga bierze w łeb. Oceniałam oczywiście po sobie, bo ówczesne moje osobiste strategie bardzo skrupulatnie przemyślane (skrupulatnie, lecz niestety mało inteligentnie, poza tym nie były to zbrodnie, rodzina przesadza),  zawsze dawały ciała.
Teraz oczywiście wiem, że wszystkie najbardziej nieprawdopodobne historie zdarzają się wyłącznie w realnym życiu. I ta mądra angielska lady na takim właśnie koniku zdobyła królestwo kryminału.



Bez względu na wzgląd: królowa zawsze będzie królową! lecz zanim sięgnę po klasyczny kryminał Agaty Christie (chętnie odnowiłabym znajomość z postaciami z jej kryminałów z klasą), to może jeszcze coś wypożyczę o czaderskim Charlie Howardzie.

piątek, 15 stycznia 2016

Infekcja

"- Nie ma to jak siedemnaście lat, co?
- Och, dużo bym za to dała. Co za dowcipniś wetknął w tort sto świeczek?
Morty, technik laboratoryjny, podniósł do góry pulchną rękę.
- To nie moja wina. Nikt mi nie powiedział, kiedy przestać.
- Widzisz,  Morty chciał sprawdzić skuteczność czujników systemu przeciwpożarowego...
- Właściwie to chcieliśmy zrobić ci spirometrię - wtrąciła Val, pielęgniarka z izby przyjęć. - Musisz zdmuchnąć wszystkie świeczki za jednym razem.
- A jak nie dam rady?
- Będziemy musieli intubować!
- No, Toby! Pomyśl sobie jakieś życzenie - ponaglała Maudeen. - Niechaj będzie ciemnowłosy i przystojny.
 - W moim wieku zgodziłabym się na niskiego, grubego i bogatego.
- Hej! - wykrzyknął Ario, szpitalny ochroniarz - To ja! Spełniam dwa z trzech warunków."
Przyjęcie urodzinowe stanowiło miłe złego początki. Nie to, że życzenia nagle się spełniły i jakiś ciemnowłosy i przystojny drań zaczyna bobrować w życiu pięknej lekarki.
Nie zdążyłby się tak szybko zmaterializować, bo już tej nocy w życiu Toby Harper, pełniącej nocny dyżur w szpitalu, rozpoczyna się ciąg dziwnych zdarzeń.
Najpierw na oddział zostaje przyjęty jeden "poplątany" staruszek z objawami Alzheimera, za jakiś czas drugi. Pierwszy znika, nie wiadomo kiedy i jak; drugi też w pewien sposób umyka, bo umiera. Pośmiertne badanie jego mózgu wykazuje interesujące zmiany.
Później się okaże, że obydwaj panowie byli pensjonariuszami luksusowego domu opieki i pacjentami lekarza, który potajemnie pracował nad eliksirem młodości, towarem najpierwszej potrzeby dla bogatych starców. Wiadomo, że nikt nie chce umierać, ale starzy bogaci nie chcą bardziej. My wszyscy w końcu dobiegniemy do mety i damy nura pod ziemię (raz się żyje, raz się gnije, jak mądrze mówił ksiądz Robak), ale wybrańcy fortuny, a konkretnie z niezłą fortuną, mogą mieć pewien kosztowny, choć bezcenny prezent: młodość.
Taki jest główny temat. Mamy tam też kilka bocznych wątków, ale wszystkie wreszcie się łączą w ciekawe rozwiązanie. Rozwiązanie w trakcie czytania powoli się ujawnia, więc sam koniec nie wbił mnie w ścianę (musiałby się mocno postarać, bo do ściany miałam kawałek, ale o podłogę też mnie nie trzepnął, a było bliżej). Jednak z przejęciem przeczytałam ten kryminał medyczny, pomimo, że nie czytuję takich pozycji. Szybko i bezmyślnie również tę książkę zgarnęłam z biurka bibliotekarki, a dzięki pośpiechowi i tamtej bezmyślności dowiedziałam się szczegółowo, jakie niebezpieczeństwa niesie przeszczep hormonów i grzebanie w genetyce.


Powściągliwie powiem, że straszne są to niebezpieczeństwa.

Znalazłam w necie ciekawego newsa, że lekarze nie chcą szkodzić pacjentom, bo tak przyrzekali!  takie i temu podobne hasła wypisali na transparentach.
Może będziemy świadkami wielkiego przełomu w medycynie...

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dobrego złodzieja przewodnik po Amsterdamie

"W Amsterdamie ciągle kradną rowery.
Między innymi dlatego wszystkie są takie stare - nikt nie chce inwestować w coś, co w każdej chwili może zostać mu ukradzione.
Najśmieszniejsze w tym jest to, ilu miejscowych nie ma nic przeciwko temu, by skradziony rower zastępować skradzionym komu innemu.
Kupują je od złodziei operujących na placu Dam, więc interes kręci się w najlepsze."



 

Narratorem przewodnika jest autor kryminałów i jednocześnie włamywacz, który tym razem ma ukraść dwie małpki. Tym samym wyjaśniła się sprawa śmiesznych figurek w samym centrum okładki; co to ma być? pomyślałam. A to są trzy mądre małpki: jedna zakrywa oczy -  i nie widzi nic złego, druga zakrywa uszy - i nie słyszy nic złego, trzecia zakrywa usta - i nie mówi nic złego.

.............................................................................................................
  • Przysłowie (nic nie widzę, nic nie słyszę, nic nie mówię) jest częścią nauczania boga Wadziry: kto nie widzi zła, nie słyszy zła, nie mówi o złu, tym samym chroni się przed złem. Najbliższe polskie przysłowie to zapewne „nie wywołuj wilka z lasu”.
  • Z buddyjskiego punktu widzenia przysłowie może być interpretowane następująco: "Nie szukaj i nie wytykaj błędnych czynów i słów innych ludzi" (jak chcesz wyplenić zło to zacznij od siebie).
  • W kulturze zachodniej wizerunek trzech postaci zakrywających uszy, usta i oczy jest czasem interpretowany jako ciche przyzwolenie na zło przez odwracanie od niego oczu. Symbolizuje też zmowę milczenia w organizacjach przestępczych.
........................................................................................................
(przepisałam z Wikipedii)


Zlecenie proste, wykonanie proste, zresztą dla tego dobrego złodzieja wszystko wydaje się być łatwiutkie. Lecz tu nagle umiera zleceniodawca, co wywołuje niespodziewaną lawinę zdarzeń, skutkiem których Charlie zaczyna mocniej krzesać skry swojej inteligencji.
Bardzo ciekawy kryminał na jeden wieczór (naprawdę na jeden, tekst do połknięcia w całości), a wieczór zaliczyłam do udanych, bo towarzystwo tego włamywacza  i wypad z nim do Amsterdamu spodobał mi się. ( A nawiązując do przepisanego z książki urywka, to  nigdy bym nie pomyślała, że tam nałogowo kradną rowery! Charlie oczywiście nie przecinał łańcucha, lecz wytrychem otwierał kłódki. Wytrych łatwiej mieści się w kieszeni niż na przykład nożyce do metalu).

W sprawie noworocznych postanowień.
Po pierwszej dekadzie stycznia mogę pogratulować swoim kotom, bo one wszystkie, jak jeden mąż, żona i kochanka swoje noworoczne postanowienia wypełniają co do literki.


W jednym punkcie to myślałam, że będą miały trochę problemów. Bo skąd wezmą w tym roku trzy nowe, jeszcze nie tknięte ostrym pazurem, kanapy do zniszczenia?...  wiem, że nowy roczek dopiero ukończył dziesięć dni, więc różnie to bywa, ale wiem też, że moje stare kanapy to są jeszcze krzepkie kolubryny. Na razie koty radzą sobie tak, że drapią nie w jednym wybranym miejscu nieszczęsne kolubryny, lecz wszędzie tam, gdzie wściekła kocia łapa stanie, to wściekły koci pazur wpisze datę tego czynu. Więc siłą rzeczy często i gęsto daty się powtarzają.
Zrobię  tak: od dzisiaj zacznę im powtarzać, że ten punkt mają już zaliczony.... niech w to miejsce na przykład więcej śpią!
Jeśli chodzi o lodówkę, to mój wiecznie chory Bobek rozpoczął lodówkowe kombinacje alpejskie,  i gdy tylko lodówka jest choć na krótką chwilę otwarta, to on wskakuje na półkę i tam zostaje. Ten na okrągło zakatarzony Bobek! Nie tylko nos, bo oczy i uszy, ...  Bobek to jedno wielkie wyzwanie laryngologiczne, może rzeczywiście już jedynie krioterapia ?

W sprawie moich postanowień noworocznych nic nie słychać, bo nie miałam żadnych postanowień noworocznych, hahaha...
 

czwartek, 7 stycznia 2016

Ścianka działowa

Wizytę w bibliotece rozpoczęłam i zakończyłam zgarnięciem z blatu kilku książek nie znanych mi dotąd i przez nikogo nie polecanych, nieelegancko określę: pierwszych lepszych. Potem w domu okazało się, że dobrze się stało; gdybym zaczęła analizować, to pewnie bym kilku ciekawych pozycji nie przeczytała.  Oto pierwsza z nich.
"Ścianka działowa" Izabeli Sowy. 
Kiedyś w radio słuchałam-nie słuchałam książki czytanej, były to tej autorki "Herbatniki z malinami", albo z jagodami, sprawdzę. Dawno to było i większy niż mi się zdaje powinnam położyć nacisk na "nie słuchałam",  faktem jest, że od tamtego czasu nie interesowałam się powieściami I.Sowy. Dopiero teraz.
Od pierwszych stron to tylko krzywo się uśmiechałam, takie wszystko wydawało się banalne. Główny bohater podejrzewa żonę o zdradę i wynajmuje detektywa(wkę), która ma wyłowić dla męża żonine grzeszki.
Najpierw trochę awansem polubiłam głównego bohatera, wyłącznie z tego tytułu, że na imię ma Dionizy (Fiotroń). Bo znałam kiedyś jednego Dionizego, życzliwego profesora. Mówiliśmy: "profesorze", bo za chwilę miał mieć habilitację, ale tak to był doktorem. Nie wymawiał "r" tylko "ł" , i czasami chrząkaniem próbował wymusić "r" (najczęściej przy imionach z "r", choćby moim, bo ma w sobie "r"). Książkowy Dionizy też jest wykładowcą, ma szykowną żonę, poukładane  wygodne życie wyższej klasy średniej i nagle ten dysonans: żona kogoś ma.
Izabela Sowa ma taki cierpki, ironiczny styl pisania, który bardzo tu pasuje, szczególnie wtedy, gdy zaglądamy w głąb. Współczesnego świata i nas, ludzi go zamieszkujących.
 Więc fajny styl pisania i fajna sensacyjna konstrukcja.
A o czym jest opowieść wskazuje jej tytuł: o ściance (i rzeczywiście żona postawiła ściankę gipsową), która dzieli i odbiera możliwość nie tylko  rozmowy, choć rozmowa jest najważniejsza, lecz każdej komunikacji między najbliższymi.
Rozwiązanie zagadki jest  niespodziewane. (Hm, trójkąt małżeński to przy tym kaszka z mleczkiem).

Fragment  książki od czapy, bo nie dotyczący zdradzanego męża ani jego idealnej, lecz wiarołomnej żony (wydawało się, że treść książki to śledztwo w tej sprawie).


"- Wyobraź sobie chińską fabrykę produkującą buty sportowe dla amerykańskiego koncernu. 
Wiesz, ile lat musieliby pracować jej robotnicy, żeby zarobić tyle, co prezes firmy w jeden, powtarzam, jeden marny roczek? Jakieś propozycje? Słucham?
- Nie będę strzelał.
- I słusznie, bo nawet byś nie trafił w pobliże tarczy, mój drogi. Cztery i pół tysiąca lat.
A wiesz, jaki procent zysku firmy Nike jest przeznaczony na wypłaty dla indonezyjskich robotników?
No zgadnij. Dziesięć, piętnaście? A może  siedem? - Fiotroń potrząsnął głową.
- Trzy! Raz, dwa, trzy. Reszta idzie na pensje zarządu, kontrakt reklamowy Tigera Woodsa i wypasione klipy. Podobnie jest z innymi kolosami szyjącymi markowe badziewie."


Na okładce skalna ściana i w niej wyrwa w kształcie ludzkiej postaci, takie proste skojarzenie co do treści. Nic nie ujawniam, to okładka ujawnia.

niedziela, 3 stycznia 2016

Wczoraj

Co mnie podkusiło, żeby o świcie na skraju chodnika dolewać płynu do spryskiwaczy?
Podjechałam rano po koleżankę, a że jej się przysnęło, więc zamiast zerkać co pięć sekund na zegarek, postanowiłam dolać płynu. Wysiadłam, zamaszyście otworzyłam maskę, a wiatr zaczął się akurat popisywać i lekko szarpnął ją do góry; nie wyrywał mi z rąk, bo wcale jej kurczowo nie trzymałam, ani nie zmierzałam jej jakkolwiek zabezpieczyć.
A, ..bo to rano człowiek jest taki gapowaty... (nie będę sypać przykładami, że w moim przypadku gapowatość popołudniowa i wieczorna też bywa dobrej jakości).

Mam więc (w imieniu samochodu) pierwszą kontuzję  w nowym  rozpędzającym się roczku.
Oczywiście i tak cieszę się, że tylko auto ma kontuzję, a nie ja osobiście, bo wiatr mnie nie przewrócił, a przecież mógł. (mógł!  że trochę przytyłam po świętach mogłoby być dobrym wyzwaniem dla szaleńca:))

Po lewej, przeciwnej stronie wygląda tak samo fatalnie.

Nie tylko złe rzeczy, ale dobre też się zdarzają. (w tym wypadku nie mogę napisać, że są moją zasługą).
Wczoraj po południu ptaki wróciły! bo po sylwestrowych zuchwałych strzałach gdzieś się ukryły w zaciszu (ciekawe gdzie?)
Najpierw przez okno dostrzegłam jednego gołębia, co przycupnął na gałęzi.
Zdjęcie mało wyraźne jest, bo cyknięte telefonem od niechcenia.
(hehe, od niechcenia!!!  bo od chcenia zdjęcia robię rewelacyjne, hehe),
a potem przybliżone.

Dla pewności podpowiadam, że obły jasny kształt po środku zdjęcia to jest ten gołąb.
A gdy zobaczyłam za jakiś czas, że obok pierwszego znalazł się drugi gołąbek, to przyłożyłam telefon jeszcze raz, i jest drugie zdjęcie.


a to jest zdjęcie od chcenia strzelone, więc rewelacyjne!!!
(yyy...w centrum zdjęcia na krzywej gałęzi majaczą dwa obłe kształty, to są te gołębie).
Czyżbym była przypadkowym świadkiem pierwszych zalotów w 2016?...

No i takie to ciekawe zdarzenia trafiły mi się w naszym nowym, jeszcze prawie nie używanym roku!

piątek, 1 stycznia 2016

Pożegnanie Przywitanie

Trafiłam w internetowych zbiorach na rysunek, który ktoś odkurzył i potem udostępnił w sieci. Jest to scenka pożegnania "1902 roku"- kościanej staruszki, gotowej już do drogi,  mówiącej coś ważnego do ślicznej małej dziewczynki,  czyli do "1903 roku".
Co takiego mowiła? chyba mówiła, żeby mała nie słuchała zaklęć i robiła swoje, czyli jeżeli już zechce od siebie coś dać ludziom, to niech daje, ale to, na czym im mniej zależy.
Kompletnie nic się nie zmieniło na świecie, wciąż liczymy, że dzieweczka przez cały rok będzie miła, wesoła i przyjazna.
A może w drodze wyjątku tym razem, ta z nową liczbą "2016" ulegnie naszym życzeniom?... i tego nam wszystkim życzę.
Ziszczenia marzeń, dobrego zdrowia, pomyślności i pogody ducha.



Zobaczyłam również taką ofertę na pigułki szczęścia.

Magiczna pigułka nie na jeden rok, lecz z wydłużonym działaniem na całe nasze życie,  ale oczywiście można się domyślić,  że po pewnym czasie człowiek się na nią uodporni i tabletka przestanie działać.
Wiadomo tylko, że uboczne efekty będą uczciwie doskwierały, bo nie ma tabletek bez złych skutków ubocznych.
Więc nie ma potrzeby narzekać, że nikt nam nie da takiego prezentu (raczej nie da, lepiej się nie spodziewać, a gdyby jednak dał, wtedy będzie miła niespodzianka).
Zresztą prawdopodobnie pigułka, która najbardziej by nam się przydała, nie znajduje się w tym zestawie (dla mnie na przykład nie ma takiej).

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!
(i nie skuśmy się na tabletki szczęścia, ...chyba że rękodzieło jest naszą tabletką,  ale te tabletki można przedawkować. To taka teoria,  bardzo chciałabym ją przetestować w tym nowym roku).