niedziela, 28 lutego 2016

Codzienność

Znalazłam na strychu u babci maszynę do szycia.
Raczej nie znalazłam, bo ona się tam nie ukrywała, tylko została komisyjnie wyprowadzona na górę, gdy babcia przestała realizować swoje projekty szyciowe mniej więcej dziesięć lat temu: jak dziadek zachorował i umarł, a wnuki podorastały i przestały mieć potrzeby krawieckie w zakresie babcinej fantazji. Los mnie obdarzył jednym z tych wnuków,  który na szczęście również ode mnie nie domaga się obsługi krawieckiej  (na szczęście dla mnie i wnuka).
Znaleziona maszyna swoje odcierpiała w zapomnieniu,  teraz babcia przypomniała sobie, jaka to była wspaniała maszyna, że do tańca i do różańca, i że marzy o zadośćuczynieniu dla niej; i absolutnie nie może ani chwili dłużej stać w kącie na strychu, a najlepiej ja mam ją natychmiast zabierać, bez maszyny nie wychodzić! (Chwilę wcześnie rzuciłam od niechcenia, że fajna ta cała maszyna, mogłabym mieć taką).  Nie będę z okazji przybycia do domu kolejnej maszyny do szycia (trzeciej) rozkręcać warsztatu szwalniczego, lecz ją odnowię  i wykorzystam jako ozdobę w izbie paradnej. (Babcia mówi, że maszyna jak złoto,... to do ozdoby się nadaje, tylko temu złotu blask trzeba przywrócić).
Przywieźliśmy, postawiliśmy i natychmiast moje koty zaczęły myśleć o rozpoczęciu renowacji. Jednemu kotu myślenie zaszkodziło i jak stał, tak się przewrócił. I kocia główka zsunęła się bezwładnie po zardzewiałym pedale,  leży nieprzytomny (lecz na pewno nie ma niebezpiecznego wstrząsu, bo kocia główka obrośnięta jest grubo futrem, a pod futrem obłożona jest grubo kocią słoninką).   Jeżeli ewentualnie maszyna pachnie myszami to tym przyjemniej się leży... (babcia jest pewna, że na strychu  myszy nie ma, ale babcia na strych nie wchodzi, a myszy nie schodzą ze strychu, więc wzajemnie o sobie mogą nie wiedzieć. Umyję maszynę dokładnie, niech moje koty zapomną o pysznych myszkach, karmy mają do wyboru i koloru, suchą i mokrą).


Miałam trochę wolnego czasu, mogłam rozpocząć czyszczenie pedała, ale przecież nie wyrwę go kotu spod głowy.

Cytat z książki "Codzienność w Toskanii" chętnie bym przepisała z poprzedniego postu (czuję, że to będzie cytat mojego życia).

"Codzienność w Toskanii" jest o codzienności w Toskanii.
Zauważyłam, że im bardziej w życiu pędzę bez wolnej chwili, tym więcej czuję zadowolenia z czytania o nudnej codzienności. Oczywiście w prozie tej autorki nigdy nie jest do końca nudno, ale każdy musi sam zdecydować, co go nudzi, a co nie. Mnie opisy w jej wykonaniu bardzo się podobają i nie usypiają, pomimo, że to są właśnie opisy, akcji nie ma, są impresje.
Impresje o porach roku, pięknie przyrody ( i stosownych do pór roku prac ogrodowych),
Opisy biesiad z przyjaciółmi, i smakowitych przepisach kulinarnych (dla mnie nie do realizacji, za bardzo trzeba by się pomęczyć, żeby składniki do potraw zdobyć;  a włoską kuchnię lubię "po polsku").
Opisy dzieł sztuki, architektury,  i podróży po włoskich malowniczych miasteczkach.
Wszystko w tym stylu i ładne to jest bardzo.





Okładka książki najidealniej obrazuje treść, tchnąca ciepłem tak na zewnątrz, jak i w środku.

środa, 24 lutego 2016

Dziś nie ma grochu z kapustą

"Objawienie na temat miłości doznałam mniej więcej w wieku dwudziestu pięciu lat.
Spotkałam dawną przyjaciółkę, która wróciła do domu po tygodniu spędzonym w Nowym Yorku.
Była zafascynowana pracami Picassa i Miro.
Obejrzała wystawę, przywiozła stertę książek.
Uderzyły mnie jej słowa: "Całkiem jakbym była zakochana." I wyraz jej twarzy - jakby spotkała księcia z bajki.
Wtedy byłam już mężatką, uwielbiałam męża, ale nie było tanga o północy, róż ani słodyczy, żadnych listów miłosnych na papierze o nadpalonych brzegach.
Uwaga przyjaciółki we mnie zapadła i kilka lat później również ja zrozumiałam, że wszystkie rozgrywki, całą energię, laserowe skupienie - wszystko, co zainwestowałam w poszukiwania bratniej duszy, można przekierować.
Że pasja i zainteresowania mogą odnowić moje wieczne pragnienie, by się zakochać."

Wiele z nas ma za sobą podobne zdarzenie.
Wiele osób jest na etapie poszukiwań.
Bardzo chciałabym, żeby spełniło się coś takiego: Zupełnie przypadkowo jakaś osoba stuknie palcem w polecenie Otwórz,  zupełnie przypadkowo właśnie tutaj...

(Wyjaśnienie: wstępują tu czasem osoby, które przywiedzie w moje strony jakieś słowo kluczowe, lecz ja bardzo współczuję takiej osobie, bo pełna wiary szuka ona poważnej informacji, zapędzi się do mnie, i co znajdzie? znajdzie groch z kapustą, ...ale tym razem nie będzie grochu z kapustą)

...obejrzy filmik i to, co tam zobaczy będzie ziarnem, z którego zakiełkuje w tej osobie konkretna pasja.
Jest to film, który zamieściła u siebie na blogu  HappyAlimak .  

Reszta wiadomości na blogu HappyAlimak.

Fragment, który jest na wstępie, przepisałam z książki "Codzienność w Toskanii" Frances Mayes.
Nie będę w tej chwili opisywać moich przeżyć związanych z tą książką, ani jej treści, bo nie chcę odwracać uwagi od filmu. Bo to film jest głównym bohaterem dzisiejszego wpisu.

sobota, 20 lutego 2016

Trochę życia

Dziecko ma dziesięć lat i mieszka w Krakowie, jest koniec wieku XIX.
Czy ktoś wie:
- jakich uczy się na pamięć czytanek?
- jakie piosenki wypływają z jego usteczek?
Odpowiedzi udziela Magdalena Samozwaniec :
(w swojej książce "Z pamiętnika niemłodej już mężatki")

"Dzieci krakowskie w szkołach uczyły się na pamięć czytanek opisujących dobrotliwość monarchy, czyli miłościwie nam panującego Franciszka Józefa, i śpiewały chórem: "Przy cesarzu mile włada cesarzowa pełna łask".
Dla mniej wtajemniczonych wspomnę, że chodzi tutaj o Sissi, żonę cesarza, brutalnie zamordowaną przez szaleńca.
Ale dalej, niektórzy starzy krakowianie pamiętają jeszcze  ów ciemnogród.
Wszystko w nim było ciemne i ponure, jedynie uroczyste pogrzeby snujące się przez Krakowski Rynek, nadawały mu trochę życia.
To dziś brzmi jak kiepski żart, ale było prawdą."

Magdalena uzasadnia te "trochę życia" tak:  panienki spotykały w kondukcie swoich młodych adoratorów,  na szczęście okoliczności usprawiedliwiały dziewczęco-chłopięce spotkanie i wtedy rodzinne cerbery przestawały nadzorować. Na pogrzeby krakowskie mieszczaństwo przygotowywało się z dużym wyprzedzeniem, żeby zadać właściwego szyku: damy występowały w futrach, etolach, w kapeluszach z woalami, u ich boku maszerowali wygalantowani dżentelmeni.

Teraz stosowny do fragmentu obrazek.
Krakowski Rynek i jego opis kursywą podwędziłam z tego blogu
Zdjęcie pochodzi z 1900 roku, na którym widoczny jest fragment Rynku Głównego z widokiem na Wieżę Ratuszową z neogotyckim odwachem.


Najpierw porwała mnie melancholia tego zdjęcia. Przyczyniła się do niej kolorystyka, lub brak kolorystyki, są tylko odcienie ciepłego brązu. W żadnym razie nie powiedziałabym, że jest ponure, bo zalane słońcem, więc nie ma mowy o smutku.  Na foci nie ma ludzi, tylko parę człekokształtnych cieni. Bezludne ulice według mnie są upiorne ...a tymczasem ta jest stylowa i słit.  ...Chyba, że to ponurzy ludzie, których akurat tu nie ma, tworzyli wtedy ponurą atmosferę....
A poza tym "przy cesarzu mile władała cesarzowa" do 1898 roku, potem cesarz już sam władał. Pewnie zaniedbał wszystko (no bo bez żony, więc to go usprawiedliwia), więc i nasz gród Kraka zaniedbał.
Naturalnie wierzę absolutnie swojej idolce Magdalenie Samozwaniec, ale jednak buntuję się na to, że Kraków był "najbardziej zacofanym miastem Galicji" (to jest cytat).
Tym bardziej więc musimy się cieszyć ze znaczącego miejsca, jakie zajmuje dziś Kraków wśród miast Europy!

Nie mogłam się oprzeć pokusie wklejenia portretu cesarzowej Sissi;  fakt, że nie dbała o Kraków, ale za to jaka była piękna...
Elżbieta Amalia Eugenia von Wittelsbach, Elisabeth Amalie Eugenie (1837-1898)
od 1854 r. cesarzowa Austrii i królowa Węgier,
żona cesarza Franciszka Józefa I (1830-1916)
 

Nakręcono kilka filmów o życiu Kaiserin Sissi, widziałam fotosy. Nie znam żadnego z tych filmów, ale gdy trafi się okazja, to jakiś obejrzę.

czwartek, 18 lutego 2016

Z pamiętnika niemłodej już mężatki

Po kilku miesiącach od ostatniego razu fanka Magdaleny Samozwaniec (czyli ja) przypomniała sobie o swojej idolce i wczytuje się w tajemnice Madzi jako niemłodej już mężatki.
Niemłoda mężatka wspomina, a także na bieżąco roztrząsa tematy, a  ponieważ znamy ją jako przenikliwą i wnikliwą obserwatorkę , więc znajdziemy w tej książce właśnie to, czego się spodziewamy, to znaczy Kraków i jego mieszkańców, anegdoty z tamtego świata przełomu XIX i XX wieku, obyczaje i codzienność artystycznego domu.
Przyznam, że mnie najbardziej rozczula wielka siostrzana miłość sióstr Kossak. Prawdą jest, że Magdalena jest odrobinę bezkrytyczna, odrobinę patrzy na siostrę zamglonymi uczuciem oczami, lecz satyryczne oko zaraz szybko otrząsa się z tej mgły. Piękne jest,  że siostry stoją za sobą murem z przyjaźni i miłości.
Ta miłość działa na zasadzie, że Magdalena jako młodsza jest wpatrzona w tamtą mądrą i piękną, a starsza Lilka chętnie jest autorytetem dla Magasia. Zanim Magaś został Magdaleną Samozwaniec, był Magasiem.
(Odczuwam te siostrzane relacje tak mocno, bo mam przed oczami zupełnie inny przykład, bardzo negatywny, znam dwie dziewczyny (wiadomo, że nie w skali sióstr Kossak, ale w środowisku zawodowym cenione, czy prywatnie cenione nie wiem, mogę się domyślać), które będąc siostrami i prawie bliźniaczkami, bo urodziły się w tym samym roku, rzygają na swój widok, więc najchętniej odwracają się do siebie plecami!...) 
Wspaniale dla nas, fanów, że autor tego opracowania, Rafał Podraza wyciągnął w rodzinnych zakamarków skarby dotyczące sławnej ciotki, zdjęcia, obrazy, nie publikowane teksty.  Rafał Podraza jest trochę wnukiem Magdaleny, jest na to powinowactwo jakaś nazwa, której nie znam, a całkowitym wnukiem to jest siostry rodzonej Zygmunta Niewidowskiego, czyli drugiego męża Magdaleny.

Wszyscy się spodziewają, że przepisany przeze mnie urywek książki będzie tradycyjnie od sasa, a tymczasem nie! Z okazji wczorajszego dnia kota będzie o kotach.

"Otóż było to już po wojnie, z moją ukochaną Kucharcią na Kossakówce hodowaliśmy kotkę syjamską.
Pewnego razu kotka dostała rui.
Dbając o jej samopoczucie i zdrowie psychiczne, sprowadziłam jej rasowego kawalera.
Koty się obwąchały - syjamczyk wypił kotce mleko i nic... Zła,  pobiegłam zadzwonić do przyjaciółki, żeby sobie zabrała tego leniwca.
Pobiegłam do "Noworolskiego", tam za niewielką opłatą był ogólnodostępny telefon.
Aparat stał na bufecie, między stolikami, zrozpaczona, że ten syjamczyk tak się nie udał, pobiegłam do nieszczęsnego telefonu, a krakowskie dewotki siedzące naokoło przy stolikach już nadstawiły uszu.
- Coś ty mi za samca przysłała?! - wykrzyczałam przyjaciółce do słuchawki - Najadł się, wyspał i nic!
Na moją zgubę zapomniałam głośno dodać, że mowa o kocie...
Na drugi dzień cały Kraków huczał, że Samozwaniec znalazła sobie dużo młodszego chłopa, ale za to beznadziejnego w alkowie."

W tym miejscu miało być zdjęcie obrazu któregoś z panów Kossaków z namalowanym kotem...
Teraz powiem tak:  artyści ci malowali chętnie przedstawicieli świata ożywionego, np. ułana z dziewczyną, ułana z koniem, psem, krową, dzbankiem, szablą, butelką, trąbką, sztandarem, armatą.
Przykrą prawdą jest to, że nie malowali kotów.

Aż tu nagle mignęło mi takie dzieło: w centrum stoi koń i patrzy na jakieś małe zwierzę, z daleka można pomyśleć, że na kota...

Z bliska pomyłka się wyjaśnia. Koń patrzy na psa...
Na szczęście psu też się należy trochę uwagi z okazji wczorajszego dnia kota! więc obraz się nadaje!
(Wojciech Kossak, Portret Ireny Warden-Cittadini z koniem, olej1933)

Na zdjęciu z okładki Madzia pisze felieton.
Albo obmyśla temat do felietonu.

niedziela, 14 lutego 2016

Pięć kroków do szczęścia

Jedna moja koleżanka (ładniejsza, szczuplejsza, a do tego farciara!) dostała w prezencie zegar, którego wskazówki prawidłowo przesuwają się w prawo, ale za to godziny ten zegar odmierza do tyłu.
Zdjęcie pstryknęłam stojąc na wprost zegara,  nie jest to bowiem fota odbicia lustrzanego ani żaden podobnie mylący manewr!
 :

Koleżanka przyznała się, że od zawsze w skrytości serca pragnęła, żeby czas płynął czasami w odwrotnym kierunku i teraz odczuwa euforię, gdy patrzy na ten zegar i widzi jak jego wskazówka pokonała godzinę szóstą i zmierza śmiało w kierunku piątej....
Będąc w jakimś zazdrosnym szale westchnęłam obłudnie, że chyba bym zwariowała z takim zegarem. ...
Ona na to odwestchnęła współczująco, że zwariowałaby z moim małoszafkowym po dziadku, co gongi bije tak, jak mu się trafi, a że trafia mu się też z poza puli, więc i czternaście gongów zaserwuje lekką rączką.
(Nasz małoszafkowy zegar to pamiątka po dziadku, dziadek go zawsze nakręcał;  babcia twierdziła, że nakręcał bez jakichś większych  emocji,  ale i tak zegar oszalał, gdy dziadek odszedł z tego świata.
...No i któż zmierzy przepastne krainy życia wewnętrznego martwych przedmiotów?...)


Niektóre białogłowy mają bardziej realistyczne marzenia niż jakieś pomysły z księżyca, żeby czas zaczął iść w odwrotną stronę.
Na przykład (wzięte z sieci) takie pięć kroków do szczęścia:



Jeżeli chodzi o mnie to na sto procent by mi się pokręciło i zaczęłabym żądać od sprzątającego pomocy finansowej, albo od gotującego namiętnego seksu.  I byłoby to moich pięć kroków do nieszczęścia.
Osobiście uważam, że jeden merdający psi ogon daje sto procent szczęścia bez liczenia kroków.



O kocich ogonach dzisiaj pomilczę, bo w obliczu luto-marca koci ród jest na czarnej liście. Chociaż mogłabym napisać, że moje to śpią całe noce na kanapie i absolutnie nie dżezują pod oknami uczciwie śpiących ludzi. Ale głowy nie dam.

środa, 10 lutego 2016

Szpital

No to ja wreszcie wiem w ogólnych zarysach, dlaczego tak ostatnio brakuje mi mocy przerobowej w mózgu.. Zwalałam na zimę, bo najłatwiej wszystko zwalić na nielubianą zimę, a tymczasem zima Bogu ducha winna, bo znalazłam odpowiedź w książce. "Szpital" Karin Wahlberg

"... oko od czasu do czasu potrzebuje otwartych przestrzeni, aby umysł mógł odpocząć.
Nie powinien natykać się bez przerwy na zwarte przeszkody, na mury, gęste płoty czy ściany domów w poprzek drogi.
A trudno było znaleźć coś bardziej rozległego niż widok horyzontu z brzegu w Tofcie."

Może ta wiadomość nie jest sensacją z pierwszych stron gazet, ale to prawda, a moje oko od dawna nie widziało otwartych przestrzeni! a mój umysł ciągle napotyka na zwarte przeszkody, na mury, gęste płoty i ściany domów w poprzek drogi!
Doraźnie dla nas wszystkich poszukałam  w sieci zdjęcia otwartej przestrzeni.
Przestrzeń ze zdjęcia należy do Norwegii, a zacytowany urywek pochodzi z książki, której akcja dzieje się w Szwecji, więc przestrzenie są dość podobne. Taką mam nadzieję.
(Dlaczego nie mam zdjęcia ze Szwecji? No właśnie..., napisałam: otwarta przestrzeń w Tofcie, Szwecja, a wyskoczyła Norwegia.... Mój komputer też niestety potrzebuje przestrzeni, trzymam go w domu jak jakiegoś zakładnika. Jesienią wypuścił się na zagraniczną wycieczką, ale krótką, bo wciąż słałam w jego kierunku SOS, ma wracać, już się nie gniewam itp.)



"Szpital" to szwedzki kryminał,  zagadka kryminalna w  powieści psychologicznej.  Przeczytamy w tej książce między innymi o tym, jaki cień może położyć traumatyczne dzieciństwo na  życie człowieka (to odnośnie psychologii).
Książka zaczyna się tak:
Lekarka dostaje wiadomość, że jej córka studentka została ciężko pobita, więc lekarka zostawia swoją nową rodzinę (męża policjanta i małą córkę) i wyjeżdża do Lundu opiekować się Cecilią.  Wkrótce następuje morderstwo, a nawet dwa: koleżanka Cecilii zostaje zamordowana. I zamordowano emerytowanego nauczyciela, zaginionego sąsiada lekarki i policjanta, a gdzie zamordowano? w szpitalu, gdy był na krótkich badaniach kontrolnych!
Ostatnio wolę, gdy detektywi mile zaskakują mnie rozwikłaniem zbrodni, niż osobiście poznać mordercę i obserwować, jak policjanci podejmują mylne tropy i grzęzną na mieliźnie (na szczęście prawdziwe tropy też jednak podejmują). Jako książka psychologiczna bardzo mi się podobała, jako kryminał trochę mniej właśnie przez to, że za szybko autorka przedstawiła czytelnikom mordercę. Nawet nie, że za szybko, tylko że w ogóle.
(Nie całkiem dosłownie, bo nie napisała: oto morderca, jednak od połowy książki zabójca jest już znany).

Jeżeli mimo popatrzenia na otwartą przestrzeń nie odczujemy wyraźnej poprawy, to należy przyjąć tabletkę lub więcej tabletek (nie ma ograniczeń) takiego antydepresantu:

Moje antydepresanty wypoczywają, zbierają siły przed planowanym zmasowanym atakiem, który rozpoczną w tej samej minucie, w której ja zapadnę w błogi sen.
Są informacje, że Karin Wahlberg napisała całą serię kryminałów z lekarką i jej mężem policjantem, chętnie bym wszystkie przeczytała.

sobota, 6 lutego 2016

Następny wypadek

Z kryminałami nie roztaję się od pewnego czasu. Jesteśmy, jak to się mówi, kompatybilni. A to spotykam horrorek na prostej drodze, a to kryminałek. Nie narzekam,  ale tak jest.. Dobra wiadomość dla nas wszystkich jest taka, że stres w rozsądnych dawkach wspomaga koncentrację i zaostrza zmysły. Najlepiej oczywiście  ograniczyć stres do rozsądnych dawek.(ktoś zna przepis?) Ale co zrobić, żeby nie było efektu odwrotnego, żeby człowiek nie tracił koncentracji i nie zaczął źle oceniać sytuacji?
Za bardzo nie wiem, ale powiem, co sama na sobie sprawdziłam (i potwierdzam to, co podejrzewałam, że się potwierdzi): Czytelnictwo, tym razem kryminalne.
Bo takie czytelnictwo jest bardzo pomocne w przetrwaniu realnych nerwów.
Przy psychologicznych thrillerach  nasze własne kryminałki wypadają dość blado, i nie ma o czym gadać.  A że się pół nocy zarywa, żeby dojechać do ostatniej strony, później rano wstać, i dojechać do pracy. I jeszcze pracować...  no to powiem, że działań ubocznych nie ma  tylko cyjanek, więc zarwane noce wrzucajmy w koszty. A i tak mamy łatwiej, bo czytanie kryminałów nas wyzerowało i dzień rozpoczynamy teraz w dobrym punkcie.

Tym razem nocną lekturą był "Następny wypadek" autorka: Lisa Gardner.
W wypadku samochodowym ginie dziewczyna. Jej ojciec jest policjantem i na podstawie policyjnej intuicji oraz  ojcowskich przesłanek zaczyna podejrzewać, że wcale  nie alkohol i nieuwaga były przyczyną śmierci Amandy. Rozpoczyna śledztwo, a tymczasem morderca jak gdyby nigdy nic zamierza wymordować całą rodzinę policjanta w akcie okrutnej zemsty.  I ma ambitny plan wplątać policjanta w tę zbrodnię.  Autorka zastosowała fajny manewr, że akcję chwilami obserwujemy z pozycji mordercy.

A urywek jest taki (i bez związku z okrutnymi morderstwami):

"- W ubiegłym roku - powiedziała Kimberley - przerabialiśmy następujący problem. Dzieci przechodzą różne stadia i w pewnym okresie chcą słuchać w kółko tej samej opowieści. Naukowcy uważają, że dziecko znajduje w bajce jakiś ważny element, z którym się identyfikuje.
W ten sposób próbuje poradzić sobie z jakimś problemem.
Kiedy już się z nim upora, opowieść przestaje być potrzebna.
Ale do tego czasu każdego wieczoru prosi o tę samą bajkę.
- Więc jestem czterolatką?
- We śnie identyfikujesz się z czymś. Prawdopodobnie z tym małym słoniem."

Mój pies Matys wciąż próbuje sobie poradzić z jakimś problemem kradnąc jedzenie ze stołu. U nas w domu pilnujemy. Jednak dzisiaj był w gościach i co zrobił? bezczelnie poszedł sam do kuchni na zwiady, zainteresował się stygnącym kawałkiem upieczonego mięsa, podobno karkówką, zwinął ją z półmiska stojącego na parapecie i spożył połykając bez gryzienia.   Szczęście, że ta pieczeń przemieniła się w pawi ogon dopiero wieczorem, już w domu,  pawie ogony to u nas standard i stara śpiewka, nie to co w tamtym domu.


O, w wersji orgiami takie piękne mogą być ogony pawie.
Krytycznie powiem, że moje psy i koty owszem, często starają się, ale są zwierzętami mało uzdolnionymi. Myślałam, że może przestaną się popisywać, ale Matys nie odpuszcza. Pewnie nie przerobił problemu, albo po prostu identyfikuje się z jakimś pięknym pawiem...


"Następny wypadek" Lisy Gardner dobrze odciągnął uwagę od moich własnych następnych wypadków.
PS
Dopiero mnie olśniło. że źle określiłam kolorowego pawia na obrazku: jest on ze skręcanych w trąbkę papierków, i to oczywiście nie jest tradycyjne orgiami.
Jeżeli już, to powinnam pokazać zdjęcie jakiegoś Pavo czy Afropavo w rodziny kurowatych, bo to tam naturalne i prawdziwe pawie oczka. Ale jak zwykle wolałam udziwnić.

wtorek, 2 lutego 2016

Pałac kobiet

Kobieta czterdziestoletnia doszła do wniosku, że wypełniła już obowiązki jako żona i matka czterech synów oraz jako strażniczka tradycji w bogatej rodzinie obszarnika ziemskiego, więc pragnie się wycofać z  dotychczasowego życia, wyciszyć,  i resztę swego czasu przeżyć inaczej. Chce teraz rozwijać się duchowo, studiować mądre księgi, i może u schyłku życia odnaleźć własną drogę. (Spędziła ponad dwadzieścia lat jako posłuszna żona w aranżowanym małżeństwie, a są to  lata 30. XX wieku, 40 lat dla kobiety to niestety duży krok w starość).
Dla swego męża z tej okazji (z okazji swojego wycofania) ma niespodziankę: młodą konkubinę. (U nas nienormalne, w ówczesnych Chinach nic zdrożnego).
To jest główna historia.
Pani Wu teraz mieszka osobno, a obserwując swoich najbliższych stwierdza z przykrością, że nie wszyscy są szczęśliwi, i to ona sama również do tego przyłożyła rękę. Bo człowiek przecież nie jest doskonały, ale dużo od siebie trzeba wymagać, naprawiać złe rzeczy i wyciągać wnioski. Przyjaźń, otwarcie na potrzeby innych, wolność, odpowiedzialność, konsekwencje wyborów, i przede wszystkim miłość, cudowne wręcz odcienie miłości. (Ok, nie tak zupełnie z niczego ta przemiana,  częściowe znaczenie ma spotkanie Pani Wu z  przybyszem z obcego kraju księdzem Andre).


Autorka, Pearl S. Buck (1892-1973) Nobel w dziedzinie literatury w 1938 r.



Bardzo fajny urywek: o rękodziele  (więc przynajmniej w ten sposób zagości u mnie rękodzieło)
"Gdy była dziewczyną, lubiła latem pomagać przy tkaniu jedwabiu na ziemiach należących do rodziny.
Gdy jedwabniki wysnuły już swoje kokony, nadchodził pewien moment, wyraźny, ale szybko mijający, kiedy kokony należy włożyć do ciepłej wody, aby nie przerodziły się w motyle, i rozwinąć je.
Zdumiewała się nad tym momentem.
Żony wieśniaków podziwiały jej spostrzegawczość.
Przypomniała sobie teraz siłę swojej pewności, nie opartej na niczym konkretnym, ale dotyczącym wszystkiego.
- Teraz - mówiła.
I snopy słomy ryżowej, do której uczepione były jedwabniki, wrzucano do wody.
Potem swymi delikatnymi, wrażliwymi paluszkami wyczuwała mokry koniec cieniutkiej nitki i rozwijała kokon."


(hodowla jedwabników (Garnek.pl)




(dobryrok.wordpress.com)

 
 
W książce oprócz toczącej się akcji (toczy się ciekawa akcja, chociaż nie z szybkością huraganu) mnóstwo w niej wiedzy o obyczajach i tradycjach we współczesnych autorce Chinach oraz Chinach starożytnych. Mam nadzieję, że szybko wypożyczę coś jeszcze tej autorki, bo nabrałam znów apetytu na tego typu literaturę.