wtorek, 26 kwietnia 2016

Lepiej późno niż wcale

Rano sypał śnieg
 :
Z mojej mamy okna widok na zimowe konfetti w maju! ...nie całkiem w maju, ale przecież już jedną nogę maj postawił na progu!  parę dni temu było zupełnie majowo, zanim się zaczęły te wściekłe wiatry.
Białe pałeczki na zdjęciu to gruby śnieg migawką złapany w locie, drobinki śniegowe nie zostały złapane w locie, bo mój telefon ich nie zauważył.

Potem siąpił deszcz.
 :
Zdjęcie bez deszczu, bo między deszczami udałam się do sklepu po spożywcze zakupy i wtedy pstryknęłam tę fotkę.
A na niej wiosenne umajone gałązki zawiadamiają, że tamten zimowy śniegowy podmuch, to tylko były wygłupy.
A tak zachwycająco wyglądało dzisiejsze wieczorne niebo.
 :
Nic nie padało, nic nie wiało, sielanka!

Zaprezentuję teraz kilka epizodów z życia pewnej statystycznej polskiej rodziny, państwa Falczaków.
Epizody te zaczerpnęłam z książki:

"O Wacusiu" czyli saga rodu Falczaków (The Falczaks)
powieść współczesna, wybitnie krótkoodcinkowa, wymyślił, podsłuchał, podpatrzył, powyonacał Ludwik Jerzy Kern

"Falczaka i Falczakową łączy głównie fakt, że oboje zmienili stan cywilny jednego i tego samego dnia i o tej samej godzinie."

"Ilekroć młody Falczak przyprowadza nową narzeczoną, Falczakowej z zasady nie przypada ona do gustu. W końcu ktoś mu poradził: "Znajdź sobie narzeczoną podobną do twojej matki." Istotnie, kolejna narzeczona spodobała się Falczakowej ogromnie, ale tym razem nie zaakceptował jej Falczak."

"Falczakowa ostatnio zgubiła trochę kilogramów, ale te, niestety, szybko ją odnalazły."

"Falczak, gdy jeszcze był dyrektorem, przyjmował do pracy wyłącznie żonatych. "Lubię - mawiał - ludzi przywykłych do posłuszeństwa."

"Wnuki Falczaków są w tym akurat wieku, że przestały już zadawać pytania, zaczęły natomiast kwestionować odpowiedzi."

Są też w książce ciekawe teorie naukowe, np. :

"Dźwięk mimo wszystko porusza się bardzo wolno. Powiesz coś dzieciakowi, kiedy ma 12 lat, a dotrze to dopiero do niego, kiedy będzie już po czterdziestce."

"Zależnie od rodzaju dziury woda różnie się zachowuje. Przez dziurę w garnku wypływa,  a przez dziurę w bucie wpływa."

Rady dla osób mających konflikt z prawem, np.:

"Adwokatowi, który ma nas bronić należy mówić zawsze całą prawdę. Kłamać to już będzie on."

Uwagi z serii: dziwny jest ten świat, np.:

"Ponieważ topless już nie robi żadnego wrażenia, co bardziej bezwstydne i odważne zaczęły nosić staniki."


"O Wacusiu" to zebrany przedruk z Przekroju.
Ludwik Jerzy Kern jest już moim idolem, lepiej późno niż wcale.

piątek, 22 kwietnia 2016

Światowy Dzień Ziemi

Będę za chwilę świętować Światowy Dzień Ziemi.
Nie miałam planów na wieczór, więc świętowanie będzie spontaniczne, i czuję się bardzo światowo (bo to jest światowy dzień).
Dzięksy należą się moim zwierzętom, ze wskazaniem na psy, koty myślą przede wszystkim o sobie.
Więc tak.
Moje zwierzęta przygotowały mi niespodziankę, i upiekły dwie pieczenie na jednym ogniu, pokazały, że mają litość nad moją skręconą kostką (hehe, ja tam ciągle mam skręconą kostkę, jeśli jest taka potrzeba...) i skopały ogród. Zażartowałam kiedyś, że zostawiam im wolną rękę jeżeli chodzi o rabaty, bo i tak tę ostatnią kropkę (lub kupkę) stawiają zwierzęta, niech więc biorą na siebie całość, tak żartowałam. Nie pomyślałam, że mam takie ambitne psy, (wiedziałam jedynie, że mądre i durne), i ambitną niespodziankę przyszykowały już co najmniej wczoraj.
Jeżeli ktoś wciąż chodzi z podniesioną głową, żeby ani na chwilę nie spuszczać wzroku z różowych bombek na magnoliowym drzewku, to niespodzianka pozostanie niespodzianką do ostatniej chwili. Dopiero wczoraj przestałam chodzić z zadartą głową, bo wreszcie się napatrzyłam i nawet zdjęć nacykałam telefonem, żeby mieć na smutne czasy, więc oczami już wodzę dookoła, tak jak dawniej. Nagle  dzisiaj, w Światowy Dzień Ziemi zobaczyłam!


V:
na pewno jest to praca zbiorowa, bo jeden pies by się nią zakatował, a psy jakoś nie wyglądają na zakatowane.
Tam boskie magnoliowe klimaty, a...
 :
...tu nieopodal eksperymentalny poligon ziemi, który moje psy zorganizowały i dociągnęły do czwartego tunelu.
Nie wiem z jakim zamiarem kopały, pary z pyska żaden nie puści, mogę się tylko domyślać.
Rozmyślam tak.
Mój zapał ogrodniczy tej wiosny ma złe rokowania ze względu na drastyczne ograniczenia czasowe. Również ze strony kolegi ogrodnika nie ma presji, bo nie przychodzi, i nie podkręca ogrodowo. Chyba boi się, że mu nawtykam za tę lwią główkę, co miała dopilnować ogród i nie dopilnowała. Wszystkie wiosenne roboty w jedno popołudnie machnęłam po łebkach, co zauważyły psy. Są na tyle mądre, żeby wiedzieć, że w tej postaci szanse na urodę ogrodu są zerowe. (W chwili obecnej jedyną atrakcją klombu jest jeden na wpół przewrócony tulipan, kilka osób już rechotało jak stado żab na wiosnę, że tylko jeden i że przewrócony).
I na tyle durne, że szukają na głębokościach pomysłu na super ogród. Bo usłyszały w radiu newsa o konkursie Miasto-Ogród. Ja usłyszałam, to i psy usłyszały. 
No i teraz to co innego. Tajemnicze tunele, wąwozy, korytarze, sztolnie...to może wzbudzać emocje...
Z:
Szczególnie moje, bo będę zasypywać...
Życzę wszystkim miłego wieczoru ze świętem Światowego Dnia Ziemi!

wtorek, 19 kwietnia 2016

Wietrzysko

A  to kwiecień, a to marzec, a nawet maj, taki był dzisiejszy przekrój pogodowy. A przy tym wiał opętańczy wiatr i przechwalał się swoimi sztuczkami.
A to sieknął mroźnym deszczem po marcowemu.
A to grubiańsko strząsnął płatki ledwo co rozwiniętych magnolii i innych delikatesikow.
No i ordynarnie wytarmosił kocie futra (bo już dawno po zimie, czas zmienić garderobę).  Biedne kotki tak ufnie rozłożyły się w słonecznej plamie,  żeby podrzemać w spokoju i ciepełku do wieczora.
Jedynie rozpostarte skrzydła mojego własnego udomowionego ptaszyska doskonale się czują w towarzystwie silnego powiewu...
 :

Dopiero przeczytawszy o innym wietrze doceniłam ten nasz, na którym od rana psy wieszałam. Wobec tego przepiszę kilka informacji o kalifornijskim wietrze.
Z książki "Drzewo Solomonów" Jo-Ann Mapson

"Jednym z jego niewyczerpanych zasobów naturalnych był całoroczny wiatr, podróżujący na wysokości twarzy z ładunkiem piasku i pyłu preriowego.
Zasypywał ślady, niszczył miejsca zbrodni i rysował obiektywy aparatów fotograficznych.
Sprawiał, że  zima była chłodniejsza.
Na wiosnę wzbijał w powietrze pyłki jałowca jak konfetti, prowokując złe zachowanie w mieście pełnym alergików.
Trzeźwiejący alkoholicy wracali do nałogu, zaleczeni złodzieje padali ofiarą cudzych telewizorów i iPadów, trzykrotnie rosła liczba włamań do samochodów.
Absolwenci kursów radzenia sobie z gniewem cofali się w rozwoju, przez co rosła liczba interwencji policji w sprzeczkach małżeńskich, a zarejestrowani pedofile zasadzali się na dzieci wracające ze szkoły."

Prawdę mówiąc mam nadzieję, że nasze dzisiejsze wietrzysko zakończyło swoje show i nie będzie się dłużej popisywać, żeby dorównać amerykańskiemu koledze. Głównie zmartwiłaby mnie wzmożona działalność pedofilów (zarejestrowanych lub nie) na nasze szkolne pacholęta, trochę też byłoby mi szkoda cofniętych w rozwoju absolwentów kursów radzenia sobie z gniewem, bo co oni winni?  wiatr winien tylko i wyłącznie!

Książka jest o kobiecie, która po śmierci męża rozpoczyna na swoim ranczu działalność gospodarczą, polegającą na organizowaniu wesel. Powieść zachwycająca, jest trochę smutna, trochę wesoła, wzruszająca dokładnie tyle ile trzeba, są tam mądre kochające zwierzęta, są tam samotne serca przeciwnej płci, oraz samotne serce dziecięce, a to wszystko wśród pięknie ukazanej przyrody.

Ważna informacja: jest szczęśliwe zakończenie, bez żadnych niedopowiedzeń.

T:
W środku miasta na ulicy między płytkami chodnikowymi urodziło się to piękne dziecko kwietnia i słońca. Wykapany tata.
(Mam nadzieję, że wiatr nie pobudził żadnego pedofila do zerwania niewinności tego dziecka...)

sobota, 16 kwietnia 2016

Nie ma tego złego

Podbiegłam mniej więcej trzy kroki do przystanku. Pożądanie jest czasem  tramwajem, a tramwaj jest przedmiotem martwym,  często okazuje złośliwość i nie zaczeka nawet kilku sekund; więc podbiegłam, i nawet nie wiem, który krok zawinił: pierwszy, drugi czy trzeci, w każdym razie zwichnęłam sobie kostkę. Na szczęście tym martwym przedmiotem kierował żywy motorniczy,  nie był złośliwy i nie zwiał ze swoim tramwajem z przystanku, więc mogłam ostatkiem sił wskoczyć do tramwaju, i  następne szczęście, bo był niskopodłogowy, więc nie wzywano dźwigu do wciągnięcia mnie do tramwaju.
Gdybym uprawiała jakiś sport, to po tej  przygodzie lekkoatletycznej  (biegi i skoki) natychmiast bym go rzuciła w trzy cholery, bo jest potwornie kontuzjogenny. No bo trzy kroki i kontuzja kostki?! Nie uprawiałam sportu, więc teraz jestem zadowolona, że nie muszę go rzucać, ...i nie ma tego złego.
Ale, ale. Zaczęłam o sporcie nie bez powodu, bo dowiedziałam się, że sport jest hitem w necie.
Ale ja przecież sport odrzucam hojnym gestem, więc interesuję się, co jest następnym hitem w necie.
Następnym hitem w necie są kulinaria.
No i teraz zupełnie inna rozmowa!
Taki arcyciekawy gastronomiczny temat podłapałam w ostatnim swoim poście, że teraz pozostaje mi tylko go kontynuować.
Różnica jest jedynie taka, że tym razem nie będzie ohydnego dania wiecie z czego, bo będzie danie w naszych standardach,  z pospolitych składników typu: buła, ser, dżem.
I będzie to bardzo pyszne śniadanko, którym od kilku dni się zapycham.
Konieczne jest jedno  ostrzeżenie: danie to ma milion kalorii.  Jak wiadomo ja już wybrałam, gastronomię, a nie sport.
Poza tym mam nową metodę ważenia się i będę ją już teraz zawsze stosować.. Podpatrzyłam w necie.

Odgapiona metoda jest taka:
Kobita bierze w objęcia kota i staje na wadze.
Patrzy na wynik w okienku i informuje kota:
Oj, nieładnie koteczku, znowu przytyłeś!!!

Śniadanie, po którym na wagę można stawać tylko z kotem w objęciach wykonuje się tak:

- Półbagietkę rozkroić wzdłuż.
- Wygrzebać ze środka miękisz, rozdrobnić go i wymieszać ze śmietaną, żeby się skleiło.
- dodać do masy miękiszowo-śmietanowej trochę twarogu półtłustego (bo już śmietana była tłusta, mogłoby nas zemdlić na początku konsumpcji i cały wysiłek kalorycznego śniadanka psu pod ogon)
- oraz serek pleśniowy, ja dodaję Lazur niebieski.
- Tę masę zapakować do obu połówek bułki.
- Zapiec w piekarniku, niech się mocno podgrzeje.
- Wyciągnąć z piekarnika i posmarować dżemem brzoskwioniowym. Z Lidla, ten za ok.3,5o  jest bardzo dobry.

Po takim śniadanku zabroniony jest wszelki sport!  (grozi co najmniej skrętem kiszek)





Teraz świeżutka witaminka prosto z sieci:
Jak to się robi?  wziąć pomarańczę i ostry nóż. Nacinać jak na obrazku.
Ja planuję kupić torbę pomarańczy i metodą prób i błędów wystrugam sobie takiego kocurka.

Lub wystrugam sobie delfinki w bąbelkach! a wydaje się, że są jeszcze łatwiejsze niż kotek z pomarańczy.
Tylko na razie nie mam pomysłu, po co będę strugała te zwierzątka owocowe...lepiej pójdę zobaczyć, czy mam wszystkie produkty, żeby zrobić rano moje ulubione śniadanko.

Tak tylko nawiązałam o sporcie, żeby opowiedzieć o kostce; oraz o kulinariach, żeby opowiedzieć o śniadaniu.

Bo w moim rękodziele cisza aż dudni, więc na bezrybiu wróbel w garści robi karierę.

sobota, 9 kwietnia 2016

Zupa i drugie

Zwlekałam, zwlekałam... bo nie chciałam, żeby było upiornie, ale nie poradzę. Mogłabym ewentualnie nic nie pisać, ale tego jakoś nie wzięłam pod uwagę.
Więc dowiedzmy się teraz, jak położnica tuż po urodzeniu dziecka musi wzmocnić swój organizm. Wzmacniaczem jest pewna zupa, która ma czarodziejskie właściwości. Żeby czary zadziałały, trzeba zjeść tę zupę o północy.
Należy również wspomnieć, że niektórym amatorkom wcale nie zależy na zaczarowanych działaniach, a tylko na doskonałym smaku owej zupy!
A  teraz cała prawda,  co to za zupa, jak ją się przyrządza i ogólnie dowiedzmy się czegoś bliżej o:

"... jedzeniu łożyska, co było ogólnie przyjętym zwyczajem.
Brało się je od akuszerki, płukało w rzece, myło solą i sodą, a potem drobno kroiło i gotowało w wywarze z porów.
Ludzie wierzyli, że łożysko jest odżywcze dla młodej matki, a co za tym idzie - pomaga jej szybko odzyskać siły.
Łakome kobiety gromadziły się w pobliżu płyty, na której gotowała się taka zupa.
Większość ich stała przy swoich kuchniach i długimi łyżkami sięgała do garnka sąsiadki.
Tylko niektóre, co odważniejsze, podchodziły prosto do płyty, nabierały miseczką zupę, szybko na nią dmuchały, żeby trochę ostudzić, i wysączały do dna.
- Ja tylko próbuję, czy jest dość słona. - tłumaczyły się złapane na gorącym uczynku.
Zbierało mi się na wymioty za każdym razem, gdy ktoś rozpływał się w zachwytach nad zupą z łożyska.
Pamiętam, jak raz Duża Siostra tuż po porodzie zrobiła matce awanturę.
Nie chciała jeść tego, co matka jej przyniosła.
-To wieprzowy żołądek! - protestowała, tłukąc pałeczkami w brzeg miseczki. - Mamo, wyrzuciłaś łożysko, prawda?!
 Matka nie odezwała się słowem.
- Zupa ma taki sam mleczny kolor i smakuje podobnie! - marudziła Duża Siostra - Ale mnie nie oszukasz, tu nie ma łożyska!
Wiedziała, że matka nie wierzy w to, co mówią ludzie, a spożywanie łożyska uważa za barbarzyński zwyczaj.
Nie ugotowała go nigdy żadnej z córek.
Może matka nie była wykształcona, ale miała swoje zasady, a jedną z nich była ta, że nie jada się ludzkich części ciała."

"Córka rzeki" Hong Ying
Państwo Środka,  dzieciństwo Małej Szóstki i jej rodziny z  nabrzeżnych slumsów rzeki Jangcy. 
Ważna rzecz: cokolwiek dzieje się na kartkach książki jest prawdziwe i zdarzyło się rzeczywiście. Zdjęcia w książce ilustrują oraz dopowiadają to, czego nie powiedziała autorka. Ale powiedziała bardzo dużo,  chwilami czułam delikatne zażenowanie,  to z powodu braku przyzwyczajenia do takiej otwartości intymnej, bo dosłownie  oraz w przenośni tekst ocieka krwią ... w ogóle to usmarkałam się kilka razy, i kilka razy miałam nieprzyjemny ścisk żołądka.
Pomogłoby pewnie zachować dystans częste oglądanie telewizyjnych wiadomości,  bo one w całości (dosłownie oraz w przenośni) ociekają krwią, jednak gdy się rzadko je ogląda, to jest się jakby nie zaszczepionym.
Książka jest trochę chaotyczna, ale to jej nie szkodzi,  życie jest dużo bardziej chaotyczne niż ta książka.  Napisana jest prostym językiem, więc czyta się lekko, mimo że gęstość spraw jest duża, więc duży jest jej ciężar właściwy.

Na okładce to tak ładnie wygląda... czasami, dlaczego nie częściej... rzeka życia prowadzi prostym korytem i po gładkiej wodzie.

Nawiązując do przepisanego z książki fragmentu: jeżeli już jesteśmy przy takim jedzeniu to zamieszczam kolejną propozycję,  która jest zaprezentowana na załączonym obrazku.

Po zjedzeniu ze smakiem w postaci zupy "samej siebie", na drugie zjedzmy "przyjaciela"....
(zupełnie nie wiem dlaczego dałam cudzysłów,  piszę o najprawdziwszej prawdzie, ...ale ale, podobno wyhodowano nową rasę psów o smaku banana,.....napisać "haha" czy nie?)
 

czwartek, 7 kwietnia 2016

Poradnik

Nie wiem, jak to jest możliwe, ale nasze koty od kilku dni popadły w wiosenne osłabienie. Taki rozkoszny jest czas, bo mamy kwiecień w trakcie agresywnej ofensywy, a te zamiast zachowywać się jak normalne kwietniowe koty (normalne koty w kwietniu ograniczają domowe pielesze do wersji mini), a one śpią w betach, w przerwach się opychają, tak jakby dochodziły do siebie po ciężkiej zimie.
Choćby dzisiaj: tak jak rano ułożyły się na naszym wygrzanym łóżku, tak w tej samej pozycji dociągnęły do wieczora.
Nawet nie miały siły na zabawę w chowanego, takie były osłabione.

Wycinek z poradnika dla kotów
"Chowanie się - od czasu do czasu schowaj się w miejscu, w którym ludzie nie będą mogli cię znaleźć. Nie wychodź pod żadnym pozorem przez trzy do czterech godzin. To spowoduje, że ludzie zaczną panikować (co uwielbiają robić) myśląc, że uciekłeś lub się zgubiłeś. Kiedy już wyjdziesz, ludzie zasypią cię pocałunkami i pieszczotami oraz prawdopodobnie otrzymasz jakiś przysmak (nagrodę)." 

Tak sobie bez powodu zamieszczam ten wycinek z poradnika dla kotów,  bo przecież nie było zabawy w chowanego, ale jestem pewna, że gdyby nasze koty nie przechodziły akurat osłabienia wiosennego, to na pewno chętnie by w to zagrały, bo cały koci zastęp uwielbia tę grę.
Ale nas nie było sporo dłużej niż "trzy do czterech godzin", więc nawet nie warto im było zaczynać, bo szkoda cennego kociego czasu.



Na zdjęciu Mała Mi i jej brat Bobek,  jako ledwo żywe, wymęczone, śpiące rodzeństwo, bo dotyka ich właśnie przesilenie wiosenne.

Skoro znalazłam w sieci, więc podzielę się też informacją jak prawidłowo głaskać zwierzęta.
Dość skomplikowane jest umiejętne głaskanie kota, więc przyda się ściąga w trakcie głaskania. Dobra wiadomość jest taka, że nie trzeba się uczyć, jak głaskać psa i nosorożca. Wszystkie siły jak zwykle poświęcamy kotu.
 
 









Pochwalę się na koniec czytelniczą przyjemnością. Leży przede mną "Córka rzeki" Hong Ying,  opowieść z czasów Chińskiej Republiki Ludowej, a dokładnie rządów Mao Zedonga. Podoba mi się ta wyprawa w socjalistyczną przeszłość, i do tego super egzotyczna. 
Choćby kulinarnie. Otóż w Chinach jada się wszystko, co lata, a nie jest samolotem, porusza się po ziemi, a nie jest pojazdem mechanicznym, i co pływa, a nie jest łodzią podwodną.
Chętnie rozwinęłabym ten wątek,... ale teraz nie mam już.ani chwili, więc może jutro albo pojutrze.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Wybryk

W związku z dzisiejszym "Dniem uprzejmości dla kierowców", o którym dowiedziałam się z radia, poddałam analizie swoje zachowanie względem kierowców i okazało się, że jestem zawsze bardzo uprzejma. Mimo, że jako szeregowy pieszy (lub kierowca) mogłabym mieć powody do niezadowolenia,  bo np. takie włączanie kierunkowskazów to często dla kierowców zbyt skomplikowana czynność i nie podejmują ryzyka.
Tak jak na poniższym rysunku.
Ale za kierownicą to raczej nie siedzą młode blondynki, lecz panowie, i to we wszystkich kategoriach wiekowych.


Kiedyś spontanicznie powiedziałam do  Beaty T. , że zdarzają mi się kosmetyczne wybryki i potem trochę gubiłam się w domysłach, o co mi mogło chodzić? (bo Beata o to zapytała).
..bo praktycznie nie miewam kosmetycznych wybryków, maluję się mało, więcej od wielkiego dzwonu, ale też mało. Wyłącznie włosy systematycznie koloruję od czasu, gdy smętnie zauważyłam, że są mysie. I nawet teraz czuję ukłucie niesprawiedliwości, bo w mojej rodzinie wszyscy mają włosy w konkretnych barwach (z własnych zasobów), więc nie wiem skąd  u mnie się wzięło takie ni to ni tamto. Nadzieję mam, że jako zadośćuczynienie dostanę kiedyś od losu ładny siwy-srebrny albo siwy-złoty i tak szczęśliwie zakończy się ten mysi problem.
Wracając do kosmetycznego wybryku, to najbardziej podpada mi tu wybryk sprzed stu lat (może kilku), gdy postanowiłam się odchudzić z przytycia (paskudy skutek porzucenia miłego zwyczaju porannego witania się ze światem kawą i papieroskiem).
Nabyłam różne odchudzające preparaty do kąpieli i do wklepywania, ale prawdziwie gwiazdorski popis miał dać guam: już po pierwszym zabiegu następuje cudowny efekt. A ja zaopatrzyłam się w trzy saszetki guamu! Potem zapoznałam się z instrukcją obsługi i nagle, nie wiem jak to się stało.... Instrukcja  nakazywała wysmarowane guamem ciało owinąć folią na kilka godzin, i pewnie żal mi się zrobiło tych kilku godzin, albo jak zwykle słomiany ogień zgasł tuż przed realizacją planu ..Ale gdy koleżanka potrzebowała pilnie schudnąć to jej przydały się te moje preparaty. Koleżanka zastosowała i schudła rewelacyjnie,  w niektórych miejscach nawet kilka cm! tylko że w innych strategicznych miejscach też schudła, a tam nie zależało jej na chudnięciu. Konkretnie jej klatka z piersiami zmniejszyła swój obwód, więc koleżanka  nie cieszyła się aż tak bardzo, ale sama sobie była winna, bo akurat guam to się spisał na szóstkę z plusem!



Nie, to nie jest mój wybryk kosmetyczny! 
ale kulinarny to tak, bo stosuję nutellę tradycyjnie, tzn. wrzucam do brzuszka.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Niedziela

"Nakręcił numer.
- Czy pan wie, że dzisiaj jest niedziela?
- To znaczy, ze przysięga Hipokratesa obowiązuje od poniedziałku do piątku? - odparł Kincaid."

Wiadomo, że cały boży tydzień trudno jest stosować wyłącznie etykę lekarską, więc niektórzy skrupulatnie ją sobie odpuścili. Ale to na marginesie.

Po raz kolejny wraca u mnie ten sam temat powieści. Kryminał medyczny.  Przeczytawszy kilka książek o tej tematyce, wydaje mi się, że mniej więcej zawsze jest podobnie. Co nie znaczy, że źle! nie do końca jest to literatura mocno pobudzająca intelektualnie, więc jeśli ktoś potrzebuje tego rodzaju podniet, niech nie sięga po tę pozycję. Mnie się podoba i jeżeli ktoś lubi dreszczowce, których akcja jest osadzona w środowisku medycznym, to jak najbardziej też będzie usatysfakcjonowany.
I jeżeli ktoś spotkał już się wcześniej z tym autorem, to wie, czego się może spodziewać, i nie zazna rozczarowania. Tutaj śledztwo dotyczy śmiertelności w pewnym doskonałym i nowoczesnym szpitalu, a prowadzi je pewien dziennikarz.  Niedawno przeczytałam dwa medyczne thrillery i po nich nabrałam ochoty na więcej. Tym razem również dopisało mi szczęście, bo książka jest ładnie napisana, trzymająca w napięciu, z pozytywnym głównym bohaterem i dość zaskakującym zakończeniem.

Teraz taki fragment, który mnie zachęcił do pewnych odwiedzin...

"- Jeżeli będzie pan miał kiedykolwiek okazję, to radzę obejrzeć dzieła Moneta w Musec D'Orsay w Paryżu? Widział je pan?
Kincaid nie widział.
- To zaadaptowany do celów muzealnych stary dworzec kolejowy. Przebudowując go zachowano szklany dach. Czasami nawet żabojady mają dobre pomysły. Dzieła oglądane są w naturalnym oświetleniu tak, jak widzą je artyści w pracowniach malarskich."

... odwiedzin w galerii malarzy impresjonistów.
W wyniku tej gościny stwierdzam bez wahania, że to jest moje najukochańsze malarstwo. Godzinę mogę się przyglądać się jednemu obrazowi. Godzinę, czyli nawet trzy minuty.

Wkleję tu do wglądu dwa dzieła Moneta.
Tak na jednym, jak i na drugim oprócz zastygłej w letnim skwarze przyrody, coś się dzieje.
A nawet się rękodzieli....
Wiadomo nie od dzisiaj, że na moim mało rękodzielniczym  blogu korzystam jedynie z tego, co prawdziwi artyści stworzyli, czego przykładem jest poprzedni mój post.
Tym razem pożeruję sobie na Monecie.

Na pierwszym obrazie widzimy szyjącą matkę, a obok dziecko ogląda obrazki w książeczce, bo dookoła nudno, tylko te kwiaty i kwiaty...

źródło  Camille Monet et l'enfant  dans le jardin - Claude Monet


Na następnym widzimy małą ogrodniczkę wśród kwiatów słonecznika. A  poza obiektywem z prawej strony letnie słońce co stoi na niebie jak dojrzały słonecznik.
źródło The Artist's Garden at Vetheuil - Claude Monet

Patrząc na te obrazy mimowolnie nabieram w płuca wielki haust powietrza nasyconego słońcem i wonnością letnich kwiatów.  (Na szczęście kuwety wyczyszczone, to nie mam w nosie skrajnych doznań).

I jeszcze jeden cytat z  książki "Szpital śmierci"; nie będzie to proza, jak dotychczas, lecz krótki wiersz. (Może dlatego, że czuję ostatnio spadek formy (psychicznej), więc te dwie proste zwrotki zamgliły mi wzrok. Może to dlatego,  może nie dlatego).

"Kochany stary człowieku,
Tak wiele słów nie zostało wypowiedzianych.
Nie słyszę twego oddechu,
Nie jestem przygotowany...

Jakie myśli zabierasz ze sobą?
Tak się boję twojego odejścia.
Nie wiem, jak żyć z tą wielką żałobą,
Los nie posiada serca."
Mam nadzieję, że nikogo nie zasmuciłam, bo mocno życzę wszystkim tylko radości.
A ze słowem "radosna" rymuje się "wiosna", więc niech ona będzie na odsmucenie.
Jest już dzisiaj trochę odsmucenia za oknem. (W tym momencie należy wyjrzeć przez okno).

Kącik żartu:
"Szkocka drużyna wygrała mecz.
W szatni trener mówi:
- Zasłużyliście na coś orzeźwiającego. John, otwórz okno!"


Żart nie jest cytatem z książki,  wyciągnęłam go z sieci, jak złotą rybkę.