poniedziałek, 10 października 2016

Uśmiechnij się do zdjęcia!

Tegoroczne wakacje nie raziły mnie słońcem, nie moczyły deszczem; zajmowałam się czymś takim, że pogoda mało mnie interesowała, i czymś co wyłączyło mnie ze wszystkiego całkiem i nie do odzyskania.
Kilka obrazków: (naprowadzających lub mylących)

- czy to było nieustanne kąpanie uświnionego dziecka?


- czy to były melanże z eleganckimi koleżankami?


-  czy to były namiętności hazardowe? (szeroko pojęte namiętności!)


Nie! 
Nie było to też żadne rękodzieło, choć oddałabym mu się z namiętnością i bez ograniczeń, bo ta posucha już grozi pożarem i zaraz nie ostanie się z tego lasu nawet jedna żywa gałązka.

Teraz mi przyszło go głowy, że osoby, które mocno rozdzielają światy ludzi i zwierząt,  odmawiając zwierzętom praw zarezerwowanych tradycyjnie dla ludzi, to chyba niech nie czytają tego, co ja tu zaraz wystukam.

Swoją opowieść zacznę od Adama i Ewy: Adamem i Ewą w tym przypadku jest owoc miłości mojej Małej Mi i Pachara sąsiadki.
Miłości-nie miłości,  na świecie pojawiło się dziecko.
Właścicielka kocura Pachara powiedziała, że to dziecko jest miniaturką jej ukochanego Pacharka,  którego duszyczka jakoś wkrótce uleciała do kociego nieba, i to dziecko ukoiło jej ból po stracie kocura.
Ucieszyłam się w imieniu synka Małej Mi, synek dostał imię Igor i serce swojej pani.  Tu na gorąco opisałam pierwsze oszołomienie sąsiadki Igorem.
Szczęście trwało około rok.
W czerwcu dowiedziałam się od sąsiadki, że Igor zniknął. I to nie tylko on, bo w pobliżu zginęły dwa kotki, i dalej też dwa kotki, właściciele rozpaczają lecz wciąż mają nadzieję....
Moja sąsiadka powiedziała, że podejrzewa jednego pana, który nienawidzi zwierząt i na pewno to on eksterminuje koty.
Na moje pytanie:  skąd? dlaczego? jak?  powiedziała, że ona tak czuje, a czuje na sto procent! Była nawet na policji z tym zgłoszeniem, policja jej absolutnie nie zlekceważyła, bo gdy później dzwoniła do dzielnicowej, to usłyszała, że ta osobiście była u tego obywatela, którego wskazała poszkodowana, lecz obywatel się wyparł i wyśmiał.
I tak rozmawiałyśmy sobie.
Lecz po mnie ta rozmowa nie spłynęła jak woda po kaczce, bo po pierwsze i najważniejsze Igor to przecież mój wnuczek (krew nie woda), a po drugie koty mam wychodzące...
Poszukałam kontaktu ze swoją koleżanką wolontariuszką w Towarzystwie Przyjaciół Zwierząt, spotkałyśmy się i zaczęliśmy zastanawiać. Ułożyliśmy listę pytań do tych ludzi, którym zginęły koty. Czy ktoś im ustnie zwracał uwagę, że ich koty chodzą tam, gdzie nie powinny? czy ktoś napisał do nich list na ten temat? lub anonim z groźbą, że jeżeli dalej ich koty będą się panoszyć (nikt tak nie potrafi się panoszyć jak koty), to cośtam.  Itp.
Następnie koleżanka w jedno popołudnie  rozmówiła się z właścicielami kotów i wszyscy kategorycznie zaprzeczyli, żeby były jakiekolwiek skargi. A wręcz przeciwnie, słyszeli, że dzięki kotom nie ma plagi myszy i szczurów. Odrzuciłyśmy teorię, że te koty wszystkie razem są na mega gigancie. Właściciele powiedzieli, że niemożliwe. A jak niemożliwe to niemożliwe.
Szukajmy innego rozwiązania! I znalazłyśmy.  Takie, że musimy powęszyć na posesji u tego pana, którego podejrzewa moja sąsiadka. Nie analizowałyśmy, na co możemy się natknąć, czy na wydrapane pazurem SOS na brudnym okienku piwnicznym, czy na wyprawione kocie futra na hamaku między drzewami, czy na jeszcze coś gorszego?  masakra... ale idąc na włamanie do nienawidzącego zwierząt, nie wyklucza się niczego.
Nienawidzący oczywiście nie miał psa.
Trzymając jak relikwię legitymację TOZu i powtarzając w głowie przygotowaną w razie wu bezsensowną wymówkę o szukaniu kota, wkradłyśmy się na posesję nienawidzącego. 
Wystarczyło przejść kilka kroków i w nią wdepnęłyśmy! w klatkę żywołapkę! a w niej zanęcała wędzona ryba!
Żywołapka to jest klatka z otwartą górą, kot wskakuje zwabiony smakołykiem i wtedy góra się zatrzaskuje!
 "Zabezpieczyłyśmy" klatkę,  znaczy zabrałyśmy, znaczy ukradłyśmy!
Na drugi dzień ja poszłam z otwartą przyłbicą (lecz bez klatki) do nienawidzącego z mową, że wiemy wszystko!  błagałam o litość dla osieroconych właścicieli i obiecałam, że oddamy klatkę, nikt się nie dowie, ale żądamy zwrotu kotów.

Dygresja dotycząca zwrotu kotów. 
Nie napisałam w odpowiednim miejscu, więc piszę teraz. Jedna z tych pań, którym zginął kot (nie jest nią moja sąsiadka) poszła do wróżki ze zdjęciem kota i jego zabawką; wróżka powiedziała, że koty mają silną aurę, więc ona powie, co z jej kotem, czy żyje, czy nie żyje. Kot żyje i jest w promieniu 20 km, głoduje, ale żyje! Pani od kota bardzo chciała, żeby to była prawda, ale roztropnie jeszcze zasięgnęła wróżby u popularnego wróżbity z mediów (100zł!), który powiedział to samo, kot żyje. Koniec dygresji. Czyli nienawidzący miał kogo oddawać.

I teraz uwaga,  nienawidzący powiedział do mnie : tak, on łapie te koty, bo kotów nie cierpi i denerwują go.  Opowiedział jak je łapie do żywołapki,  wsadza do worka, rzuca w bagażnik auta i w długą.
Chwalił się, że ciągu trzech miesięcy wywiózł w ten sposób kilkanaście kotów z całego osiedla do znajomej na kurzą fermę, żeby łapały gryzonie. Niech sobie te koty żyją, ale nie tam gdzie on. A teraz serce mu zmiękło: my oddamy mu żywołapkę, a on pojeździ na tę fermę i tą samą metodą odzyska koty, bo ma litość. Musimy go tylko zaopatrzyć w taką karmę, którą kot jadał  w domu, żeby go zwabić do klatki swojskim żarciem i oczywiście dorzucić kasę na paliwo, bo to nie będzie raczej wyprawa jednorazowa.
Spełniłyśmy wszystkie warunki nienawidzącego, ale wiadomo było, że to odzyskiwanie kotów jest pisane patykiem po wodzie. No ale... żeby przynajmniej jednego oddał. Jedna z nas rzuciła myśl, że ten facet musi być śledzony przez nas dzień i noc. Należało zrobić grafik śledzenia, a dwiema osobami nie warto było zaczynać. Potrzebne było drugie tyle personelu, czyli cztery osoby i cztery auta.  Mąż mojej koleżanki jest ,tak jak ona, wolontariuszem TOZu i chętnie przystał do nas, za to ja przeżyłam chwile zwątpienia co do mojej drugiej połówki jabłka obawiając się, że druga połówka jabłka okaże się małą figą, albo nawet połówką małej figi. 
Były opory, były,  ale w ostateczności jabłko okazało się jabłkiem.
Nienawidzącego śledziliśmy ponad dwa tygodnie. Przez ten czas pobierał od nas haracz, mówił że jeździ na fermę. Tymczasem jeździł, ale po żonę do pracy, razem do sklepu itp., a naszą karmę do zwabienia tamtych kotów wykorzystywał... do żywołapki, która znów była nastawiona  na łapanie kotów.  Poszłyśmy i sprawdziłyśmy. Tylko że nie było już kogo łapać.... choć jakby złapał jakiegoś kota, to golgota tego kota mogłaby nas doprowadzić do Igora i reszty.
Krótko (czy może długo?) się opowiada, lecz ta akcja trwała blisko trzy miesiące, prawie do chwili obecnej. Dzisiaj mogę powiedzieć, że nienawidzącemu został postawiony zarzut prokuratorski, a skarżącym jest miasto! Dowodami są nasze filmy i zdjęcia, bo jako bystre dziewuchy nagrywałyśmy telefonem każdą rozmowę z nienawidzącym, obraz i dźwięk są bez zarzutu.
Pozostało tylko się cieszyć, że nienawidzący wziął na cel koty, a nie ludzkie dzieci. Ludzkie dzieci też potrafią tak zdenerwować człowieka, że jest gotów na wszystko, nie tylko na postawienie żywołapki i wywiezienie bachora, a szczególnie jest to łatwe osobie, która umie tak nienawidzić.
Nie wiem, czy odzyskamy Igora i wszystkie inne koty, pewnie nie. Pragnę się mylić, wiem , że nie ma to nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

- Uśmiechnij się do zdjęcia Igorku - powiedziała sąsiadka, a ja wtedy pstryknęłam ostatnie zdjęcie i wtedy widziałam wnuka ostatni raz.

Napisałam, że ostatnie zdjęcie, ale to nieprawda, dużo zdjęć mu wtedy cyknęłam, a on cieszył się, że widzi babcię. A na tym zdjęciu po prostu patrzył mi w oczy,   nie uśmiechał się, bo nie jest śmieszkiem.
Ale prawdą jest to, że widziałam go wtedy ostatni raz.