Znalazłam na strychu u babci maszynę do szycia.
Raczej nie znalazłam, bo ona się tam nie ukrywała, tylko została komisyjnie wyprowadzona na górę, gdy babcia przestała realizować swoje projekty szyciowe mniej więcej dziesięć lat temu: jak dziadek zachorował i umarł, a wnuki podorastały i przestały mieć potrzeby krawieckie w zakresie babcinej fantazji. Los mnie obdarzył jednym z tych wnuków, który na szczęście również ode mnie nie domaga się obsługi krawieckiej (na szczęście dla mnie i wnuka).
Znaleziona maszyna swoje odcierpiała w zapomnieniu, teraz babcia przypomniała sobie, jaka to była wspaniała maszyna, że do tańca i do różańca, i że marzy o zadośćuczynieniu dla niej; i absolutnie nie może ani chwili dłużej stać w kącie na strychu, a najlepiej ja mam ją natychmiast zabierać, bez maszyny nie wychodzić! (Chwilę wcześnie rzuciłam od niechcenia, że fajna ta cała maszyna, mogłabym mieć taką). Nie będę z okazji przybycia do domu kolejnej maszyny do szycia (trzeciej) rozkręcać warsztatu szwalniczego, lecz ją odnowię i wykorzystam jako ozdobę w izbie paradnej. (Babcia mówi, że maszyna jak złoto,... to do ozdoby się nadaje, tylko temu złotu blask trzeba przywrócić).
Przywieźliśmy, postawiliśmy i natychmiast moje koty zaczęły myśleć o rozpoczęciu renowacji. Jednemu kotu myślenie zaszkodziło i jak stał, tak się przewrócił. I kocia główka zsunęła się bezwładnie po zardzewiałym pedale, leży nieprzytomny (lecz na pewno nie ma niebezpiecznego wstrząsu, bo kocia główka obrośnięta jest grubo futrem, a pod futrem obłożona jest grubo kocią słoninką). Jeżeli ewentualnie maszyna pachnie myszami to tym przyjemniej się leży... (babcia jest pewna, że na strychu myszy nie ma, ale babcia na strych nie wchodzi, a myszy nie schodzą ze strychu, więc wzajemnie o sobie mogą nie wiedzieć. Umyję maszynę dokładnie, niech moje koty zapomną o pysznych myszkach, karmy mają do wyboru i koloru, suchą i mokrą).
Miałam trochę wolnego czasu, mogłam rozpocząć czyszczenie pedała, ale przecież nie wyrwę go kotu spod głowy.
Cytat z książki "Codzienność w Toskanii" chętnie bym przepisała z poprzedniego postu (czuję, że to będzie cytat mojego życia).
"Codzienność w Toskanii" jest o codzienności w Toskanii.
Zauważyłam, że im bardziej w życiu pędzę bez wolnej chwili, tym więcej czuję zadowolenia z czytania o nudnej codzienności. Oczywiście w prozie tej autorki nigdy nie jest do końca nudno, ale każdy musi sam zdecydować, co go nudzi, a co nie. Mnie opisy w jej wykonaniu bardzo się podobają i nie usypiają, pomimo, że to są właśnie opisy, akcji nie ma, są impresje.
Impresje o porach roku, pięknie przyrody ( i stosownych do pór roku prac ogrodowych),
Opisy biesiad z przyjaciółmi, i smakowitych przepisach kulinarnych (dla mnie nie do realizacji, za bardzo trzeba by się pomęczyć, żeby składniki do potraw zdobyć; a włoską kuchnię lubię "po polsku").
Opisy dzieł sztuki, architektury, i podróży po włoskich malowniczych miasteczkach.
Wszystko w tym stylu i ładne to jest bardzo.
Okładka książki najidealniej obrazuje treść, tchnąca ciepłem tak na zewnątrz, jak i w środku.
Z tych drobnych okruchów zdjęciowych widzę, że zapowiada się piękny Singer, więc nie dziwię się kotom, iż jako wytrawni koneserzy od razu poparły pomysł przyniesienia jej do domu. Co fakt, to fakt dla myszy jej szkoda, nawet jeżeli na strychu myszy nie było :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i leniwej niedzieli życzę :-)
Właśnie! tym bardziej, że skoro na strychu myszy nie było, to już zupełnie nikt nie miał pożytku z tej maszyny, w sensie, że z podziwiania prawdziwego Singera. Już dawniej widziałam go na strychu u babci, ale wcześniej nie odezwałam się, a babci nie wpadło do głowy, że ta maszyna to jakaś większa atrakcja..... Życzę udanego niedzielnego wieczoru :))
UsuńUwielbiam stare maszyny do szycia. Mniej do szycia bardziej do zdobienia. Bo stare rzeczy mają duszę. I są piękne. Stare maszyny do szycia, maszyny do pisania, telefony czy kołowrotki. Ten ostatni widziałam kiedyś za jedyne 12E -cudny, działający i ja, durna go z braku miejsca nie kupiłam.
OdpowiedzUsuńDobrze, że maszynę przygarnęłaś. Jak widać koty też są tego zdania :)
Kołowrotek.... to by było coś. Nawet nie działający, ale wystarczyło, że by stał i prezentował się. A Ty mówisz o działającym! Chyba tylko w tv widziałam kołowrotek i pracę na nim, chyba możliwe do nauczenia... Ciekawe, czy można by uprząść ze zwierzęcej "wełny" moteczek włóczki i wydziergać jakiś ocieplacz. Na przykład reumatyczne kolana okręcać. Jak ktoś nie ma kota, to namiastkę kota miałby w takim ocieplaczu. Miałby!
UsuńPrzyjemnego niedzielnego wieczoru:))
Już chciałam z Tobą interes ubijać bo Singer - a dokładniej nogi - to moje marzenie.... mieć taki w domu o skarb :) Kot wie co dobre :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, Pan Singer dbał nie tylko o wysoką jakość urządzenia szyjącego, bo nawet jako stolik wygląda ekstra, jakby secesyjny. A tymczasem babcia nie brała tej urody w ogóle pod uwagę. Miłego i długiego wieczoru :))
UsuńTwoje koty podzielają Twoją radość z posiadanie nowej/starej maszyny. Piękna maszyna, stara i z duszą.
OdpowiedzUsuńO tak, ..a do mojej starej maszyny szyjącej największą słabość ma Mała Mi, bo gdy szyje i terkocze, to działa na Mi hipnotyzująco, na inne koty jakoś mniej. Ale oczywiście wylegiwać się na niej będą wszystkie.
UsuńMiłego wieczoru i dobranoc:))
Taka stara maszyna marzy mi się bardzo, jako stolik:), bo co do samej maszyny to tą mogłabym komuś sprezentować. Sama mam dwie wypasione maszyny, stoją na strychu i póki co nie zamierzam ich odkurzać:) A spokojna codzienność też mi się marzy i nie musi być wcale w Toskani. Chociaż... jak już marzyć to na całego, niech będzie Toskania! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńGdy oglądam zdjęcia z Toskanii, albo czytam o Toskanii (teraz to przy okazji książek F.Mayes, która jest w niej totalnie zakochana i mając tyle możliwości z całego świata wybrała Bramasole, i już żyje tam ponad dwadzieścia lat!), to trochę wierzę w cudowność Toskanii. Przyjemny klimat, bujna zieleń, życzliwi ludzie... rozkoszna byłaby tam spokojna codzienność. A gdyby dołożyć jeszcze bezterminowe leżenie w trawie to już sama wiesz co.
UsuńMiłego wieczoru:))
Kiedyś maszyna do szycia to była maszyna do szycia. Koty wiedzą co dobre:)
OdpowiedzUsuńJeżeli koty mają siedem żyć, to w którymś życiu Mała Mi musiała być kotem krawcowej, albo nawet sama była krawcową:))
UsuńU mnie była taka piękna maszyna i wyrzucili :( A teraz bym wzięła i w podskokach do domu zaniosła, na rękach nawet ;)
OdpowiedzUsuńNie żałuj tamtej, pewnie ktoś ją znalazł i bardzo się ucieszył. Ty będziesz miała piękniejszą:))
UsuńPochwal się koniecznie tą maszyną, jak już Ci ją kocie towarzystwo pozwoli wyrychtować:) Przygodę z maszyną rozpoczęłam od takiej na pedał właśnie i pamiętam, że najpierw się uczyłam, jak się rozbujać w dobrą stronę:D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię opisy przyrody i detali z otoczenia. Jeszcze nie byłam nigdy w Toskanii i chętnie bym poznała toskańską codzienność.
Buziaki!:))
Jeszcze nie wyrychtowałam, porozkładałam ją na drobno i podziwiam.
UsuńA wiesz, że nigdy nie próbowałam szyć na pedałowej; wyobrażam sobie, że musi się mieć przy takim szyciu niezłą koordynację ruchów, może nawet z ciekawości sprawdzę na babcinej maszynie, czy mam taką koordynację w sobie....;)) ale dzisiaj już nie, bo czasu tylko mi starczy na chwilę z książką:))
Och to wspaniale, że masz takie złoto w domku:) i jak widać ze zdjęć, koty z chęcią dopomogą w jej użytkowaniu;) hihi:))
OdpowiedzUsuńTak, okładka książki baaaardzo ciepła, taka słoneczna i radosna:) .i takiego dnia Ci życzę!!:)
Okładka taka miłą, że ręce same się po książkę wyciągają...
UsuńPrawdziwe złoto od babci! babcia się cieszy, bo ja się cieszę. A koty zaanektowały terytorium wokół maszyny, i ciekawe są do czego "prawdziwe złoto" służy. Dawno nie dostały nowej zabawki, to im się należy ta maszyna, a przede wszystkim Małej Mi się należy;))
Na babcinych strychach kryją sie niesamowite skarby!
OdpowiedzUsuńNa dodatek babcie same są zdziwione, że ich stare graty to skarby!
Usuń