poniedziałek, 27 listopada 2017

Terapia

Są osoby, które nie lubią listopada (ja się do nich zaliczam), nie lubią grudnia (to tak jak ja), nie lubią stycznia oraz lutego, choć można powiedzieć, że od stycznia zaczyna im pociechę sprawiać obserwacja ustępującej powoli ciemności (mnie sprawia).
Mimo to radzą sobie, bo nie można bezkarnie mieć kilkumiesięcznej chandry, bo zawsze należy zachować dystans. Każdy ma jakiś swój sposób, jakąś formę terapii, bardziej lub mniej zaczarowaną abrakadabrę. Zastanawiam się nad wzbogaceniem swojej, bo według aktualnego stanu uważanie, żeby nie wstać rano lewą nogą nie wystarcza.
Teraz nastąpi prywatny wtręt.
Listopad pokazuje, co potrafi, a potrafi wszystko, choćby odebrać życie. Mojej koleżance. W piątek pojechała na badanie do szpitala, w trakcie badania źle się poczuła, więc zatrzymali ją na oddziale, w nocy straciła przytomność, i już jej nie odzyskała, śmierć przyszła we wtorek.
Czy rzeczywiście życie ma swój głęboki sens? jaki ma cel? czy wszystko jest po coś?  mam ochotę zapytać, czy jest na sali tłumacz, bo ten temat całkowicie przekracza moje  możliwości percepcyjne. Jedynie czego jestem pewna, to głównych filarów istnienia: cierpienia i obowiązków.
Mówiono: harcerka, a była nie harcerką lecz wołem roboczym, dawała się wykorzystywać, chętnie nazwałabym ją głupią naiwniaczką, ale nie nazwę,  to było wspaniałe.
Nie wierzę, że nie żyje.  Doprowadza mnie do szału myśl, że jej nie ma, a tu wszystko jak gdyby nigdy nic.
A jednak gdy wczoraj widziałam, że biegła i tylko grzywka jej podskakiwała, to nie pojechałam za nią i jej nie zawołałam! od kiedy to jestem taka racjonalna i nie wierzę w równoległy świat? po prostu okrutnie uznałam, że nic z tego nie będzie (jak powiedział matematyk mnożąc przez zero).
Na razie z tej śmierci wyciągnęłam roztropny wniosek: na badania do szpitala nie dam się zaciągnąć nawet w sto koni. Tzn. gdyby konie namawiały, to ja na to: o nie, nie skorzystam póki mi życie miłe.
  
Wracam do tematu jak zachować psychiczne rezerwy na następne groźne miesiące i wciąż dzielnie trwać na posterunku obowiązku i cierpienia.
Cierpienie dopada człowieka o każdej porze dnia i nocy, niekoniecznie listopadowej, wiadomo, że rękodzielnicy to wrażliwy materiał i mają obowiązek od czasu do czasu pocierpieć, lecz tylko troszeczkę, tyle, żeby pomogła i ukoiła je sztuczka z papugą, o której to sztuczce zaraz napiszę.
W ogóle to chyba już o tym kiedyś pisałam, ale pewności nie mam.
Ignacy Jan Paderewski miał papugę, którą nauczono kilka słów i pokazano co ma robić. Była widocznie dość bystra i taka właśnie papuga jest nam tu potrzebna.
Gdy Paderewski grał, papuga siadała blisko niego i zaraz po zakończeniu utworu darła dziób: "Brawo mistrzu! Bosko! Bis!" Albo pochylała głowę i szeptała: "O Boże, Jakie to piękne!"
Cudownie prosta terapia. Jeżeli wielkiemu kompozytorowi coś takiego było potrzebne, to co dopiero rękodzielnikowi, nawet bardzo zdolnemu.

Jest jeszcze jeden sposób bez gadającej papugi, za to z psem, bystrość psa nie ma znaczenia, pies potrafi pocieszać bez słów, pies to moim zdaniem podstawa. Terapia polega na tym, że patrzymy w oczy swoich psów i pławimy się w nieskomplikowanie czystym szczęściu. Podobnej terapii polegającej na bezwarunkowej akceptacji, oddaniu i miłości, jakim pies obdarza człowieka nie doświadczy się przy udziale kochanka,  rodzica i w ogóle nikogo (będąc kochanką, dzieckiem swojego rodzica i w ogóle nikim odpowiedzialnie zaświadczam).

Przy okazji przedstawiam uszytą przeze mnie torbę.



Uszytą według zamówienia (wzór love podpatrzony w Pintereście) 


Torba jest czarna, ma suwak i podszewkę.


I usztywnione rączki.

Niezależnie od innych terapii to praca, choćby była szyciem, jest również jakąś terapią.

czwartek, 2 listopada 2017

Facet z grobu obok


"- Co byś zrobił, gdybyś na eleganckim przyjęciu nagle zorientował się, że masz rozpięty rozporek? - zapytałam.

- Wyjąłbym klejnoty, przedstawił się jako rzecznik Krajowego Towarzystwa Ekshibicjonistów i spytał, czy ktoś chciałby  wspomóc naszą sprawę jakimś datkiem - odpowiedział. - Nie - dodał po chwili. - Tak naprawdę pewnie próbowałbym jak najszybciej zapiąć rozporek, ale zamek zaciąłby się na obrusie i cała zastawa poleciałaby na podłogę. Wtedy bym wstał i uśmiechając się od ucha do ucha, ruszyłbym w stronę drzwi z obrusem wystającym z rozporka. Schodząc po schodach, potknąłbym się i złamał obie nogi!
A co ty byś zrobiła, gdybyś kupiła książkę w księgarni, zapłaciła za nią, a potem w drugiej księgarni ekspedientka oskarżyłaby cię, że ją ukradłaś?

- Śmiejąc się histerycznie, szybko bym za nią zapłaciła. Kupiłabym jeszcze trzy takie same, mamrocząc pod nosem, że to świetna książka i że zamierzam ją podarować w prezencie znajomym. A potem wyszłabym stamtąd z czerwonymi uszami, zostawiając wszystkie cztery egzemplarze na ladzie!

Dochodzimy do wniosku, ze jeśli on jest pierwszym głupkiem w kraju, to ja się świetnie nadaję na jego żonę. Mnie też można będzie wypchać i pokazywać w skansenie."
"Facet z grobu obok" Katarina Mazzeti

Książka z grobem w tytule, z której pochodzi fragment, nachalnie domagała się wzmianki wczorajszego dnia, gdy słowo "groby" odmienialiśmy przez wszystkie przypadki.
Fajna jest ta książka, i jeśli ktoś po nią sięgnie, to nie popełni błędu, pod warunkiem, że nie odrzuca go od tematu pod nazwą: rolnik szuka żony. Bo będzie tu miał do czynienia z rolnikiem, który ni mniej ni więcej tylko szuka żony! książka jednak wcale ale to wcale nie głupkowata.
(Przecież jakbym wpisała za mądry fragment, to ktoś pomyślałby, że zabłądził na jakiś nowy mądry blog i potem byłoby mu przykro, że figa, bo to zmyłka była).

A wczoraj...
Wczoraj wysłuchałam Tofika (z Literkowej Grupy Wulgarystów Ska-fan-der) potem w skrytości czekałam...


"helołinów nie obchodze
jakoś mi z tym nie po drodze
  nic już na to nie poradze
  jeste zwykłym polskim dziade
może razem podziadujmy......
obrzędować sie nie bójmy
  wspominajmy duchy kocie
  co za tęczo są ich krocie
ja to czekam na Parchata
może przyjdzie do mje brata
  może Maszka też przybieży
  i mje morde opaździerzy
no i Wypłoś z pępkiem w oku
nie ma go nie ma od roku
  pełne miski już czekajo
  może przyjdo droge znajo..."


W miejsce Wypłosia, Maszki i Parchata wstawiłam imiona swoich zwierząt.
Nie przyszły. Czy może właśnie przyszły,  serce mi nie daje bowiem konkretnej odpowiedzi.

Ogólnie wszystko, co wyskrobie pazurem Tofik jest mojego życia mottem. (dużo tego musi być, świat się zmienia, trzeba być na bieżąco). Toteż wczorajszą poezję chętnie wcieliłam w życie.  Polski dziad Tofik - wg mnie Mickiewicz wśród kotów - wieszczy bowiem samą prawdę.
 "Pijmy zdrowie Mickiewicza, on nam słodkich chwil użycza". Nie mam tu na myśli alkoholu, może być np. mleko bez laktozy,  podobno dla kota ambrozja.
Koci Mickiewicz o imieniu Tofik wyskrobał już niejedną kocią Pieśń Filaretów, więc mu się należy.


Poza aksjomatem o dwóch prostych równoległych, które nigdy się nie przetną, należy przyjąć do wiadomości taki sam pewnik, że listopad toruje drogę depresji, przypomina o kruchości istnień,  ponawia pytania, na które zwykle mamy wykrętną odpowiedź: zastanowię się później.
W tym roku były dość miłe złego początki, październik szeleścił niczym jesienny liść, że potrzebuje jeszcze czasu, trochę zastanowienia, chce ubrać rośliny w złoto i snuć srebrne mgły,... ale dwie bezczelne wichury użyły przymusu bezpośredniego, i w konsekwencji złota jesień uległa po ostatniej dramatycznej październikowej nocy. Zapanowała słota, .. jak to jedna literka wszystko zmienia, "z" 👉 "s".
W niżowej listopadowej zatoce można by zwariować na miejscu, ale ja jestem cwana gapa i znam kwitnące rośliny, które można wyprowadzać na dwór, a one nie przestraszą się listopada i nigdy nie padną martwym trupem (ani żywym trupem też nie padną).
Wiecznie żywe, zawsze żywe kwiaty na torbie


Przedtem kwitły na spódnicy.
Motyw haftowanych kwiatów w połączeniu z czarnym tłem wydał mi się tak elegancki, że aż za zbytnio jak dla mnie. Na torbie, bo na spódnicy spoko. Więc wszyłam w torbę trochę dżinsu, i w ten sposób dodałam jej codzienności.

Teraz elegancja jest zbalansowana,  w sam raz.


Obraz znaleziony dla: Facet z grobu obok książka
"Facet z grobu obok" Katariny Mazzeti to jest ta książka, która się prosiła, żeby wskoczyć do postu 1 listopada. 
Nie uległam, bo książki trzeba mądrze kochać, nie zawsze mają rację, więc nie słuchać ich jak pies trąby, nie spełniać ich wszystkich zachcianek, bo gotowe wejść człowiekowi na głowę.
Ha! nie ze mną te numery, bo ja jestem cwana gapa.
Więc poszliśmy na kompromis,  Zaduszki!