..No a stary tytułowy "groch z kapustą" nie nakręcił tematu ani razu. A ja ani razu nie napisałam jak ów groch z kapustą się przyrządza i z czym się to je (żeby nie zemdliło).
Ba, za to o drugie znaczenie "grochu z kapustą", o bałagan i chaos dbam obsesyjnie: od początku na blogu nie sprzątam z premedytacją, żeby nie być gołosłownym, no i każdy gość będzie usatysfakcjonowany - taki ma tu groch z kapustą, że proszę siadać!
Gdybym tylko była pewna, że znajdę przypadkowo na czytanych stronicach jakiś kolejny sposób na kawę.......
Niestety, jest też spora niedogodność, bo jeżeli byłaby to jakaś nazwa elegancko kojarząca się z kawą (taka kapusta z grochem bardzo pospolicie się kojarzy), to należałoby dla niej posprzątać na blogu...... i w ten sposób upadają dobre pomysły, karamba!)
To teraz ten zareklamowany przeze mnie następny przepis na kawę, wyciągnięty z książki:
"Rozmowy z Ambrożym" Deirdre Purcell
"Esme z wprawą odmierza porcję ziaren, wsypuje je do młynka, wolno obraca rączką, łyżką nakłada zmieloną kawę do rondelka, otwiera puszkę po kakao i wsypuje pokruszone skorupki jaj, wlewa dokładnie odmierzoną ilość wody, by w końcu ostrożnie postawić poobijany cynowy imbryk na palniku gazowym. (...) Nikt nie śmiał skalać jej kawy mlekiem czy cukrem, zresztą nie było to potrzebne. Te skorupki naprawdę jakby pochłaniały goryczkę."
A wczoraj miało miejsce takie zdarzenie: ( */)
Sąsiad zawiadomił mnie, że do jego komórki moja Mi podrzuciła kocięta, i żebym je raczyła zabrać. Wyśmiawszy się: hahaha! i zobaczywszy nad sąsiada głową chmurkę z napisem: "dobry bajer pół roboty" rzekłam, że pan sąsiad jest w dużym błędzie, bo Mi już miała dzieci w ubiegłym roku, zanim straciła patent na rodzenie dzieci. A w ogóle to nie podrzuciłaby ich do obcej komórki mając swoją nie gorszą oraz wygodny garaż. Nie mówiąc o innych domowych kocich lokacjach. Po krótkiej wymianie opinii czy podrzuciłaby, czy nie podrzuciłaby, rozstaliśmy się utwierdzając w swoich prywatnych zdaniach i udaliśmy do własnych zajęć.
Moje zajęcia nic a nic mi nie szły, bo myślałam o tych kociętach do Małej Mi podobnych (biało-czarnych znaczy podobnych) i że się tych sierotek wyparłam. Pomyślałam też, że korona mi z głowy nie spadnie (bo jej nie mam) jeżeli to ja znajdę im nowe rodziny. A sąsiad wyjawił, że nie jest kotolubem i może nawet nie zawahałby się wyrzucić sierotki pod most, i to ten rozsypujący się. Więc podążyłam na odsiecz sierocej niedoli.
Zapakowałam małe sierotki do transporterka, a pan sąsiad z cwaną miną bardzo mi pomagał zgrabnie wyłapując kotki.
A tu nagle w drodze do domu złapało mnie ostre zapalenie zachłanności, i zanim dotarłam na miejsce to już wiedziałam, że nie będę szukać dobrych rąk, wręcz przeciwnie, nie wypuszczę całej czwóreczki ani na chwilę ze swoich zachłannych rączek.
Po otwarciu konterenka kotki zapozowały do sceny lirycznej. Która za jeden ajnmoment przerodziła się w scenę dynamiczną i tak trwa do tej pory!
Idzie zwariować :))
*/ I dla tego zdarzenia napisałam ten post, taki okrzyk radości!
Złota kobieta jesteś <3 Wszelakie koty mają z Tobą raj :) Gratuluje postawy, a sąsiadowi grożę palcem - nu nu nu...
OdpowiedzUsuńTego faceta natchnął w moim imieniu dobry duch (Ambroży), żeby zagadał w sprawie kotków. Rety, jak to nigdy nie wiadomo, co komu potrzebne do szczęścia... (absolutnie kotki mnie, a nie odwrotnie:))
UsuńKociaki miały szczęście, że trafiły na Ciebie. Są przesłodkie.
OdpowiedzUsuńSposób parzenia kawy, na okoliczność skorupek wielce osobliwy.
A Ambrożego czy innego niebieskiego chętnie bym przygarnęła. Jak ktoś zna namiary to ja poproszę.
Do okrzyku radości dołączam się. Jest sobota, a ja "już" po 19 byłam w domu. Cud we robocie.
Prawdziwy cud! żeby zostało trochę sobotniego wieczoru na osobiste życie!
UsuńWystarczy podobno zaprosić Ambrożego (na przykład wyrecytować zaproszenie w duchu), żeby był i pomagał. Czasem mam wrażenie, że jakiś Ambroży kieruje ruchem, szczególnie wtedy, gdy wszystko jest źle, a końcowy wynik niespodziewanie wypada dobrze. Miałam taki przypadek (i to 13tego, więc zwaliłam na datę i pecha), do tej pory nie otrząsnęłam się ze zdziwienia.
To tak, zrobię. Zaproszę. Tylko najpierws chałupę posprzątam, żeby od samego początku wstydu nie było ;)
UsuńNie sprzątaj! przecież to nie perfekcyjna ani nie teściowa, nie zobaczy że za mało posprzątanie:))
UsuńAAAAAAAA!!!!!! Jakie fajne kociamberki!!!! Teraz będziesz miała jeszcze weselej:) Jak je nazwiesz? Wiesz już, które są dziewczynkami? A może sami chłopcy? Też coś, jak można wyrzucić??? No chyba nie mówił poważnie. Choć znałam kiedyś faceta, co się chwalił, że jak mu się suka oszczeniła, to szczeniaki spuścił toaletą o.O
OdpowiedzUsuńBuziaki!:))
Nie chcę nawet myśleć, że to prawda z tą suką, ... ale może jednego szczeniaczka zostawił suce na pociechę...
UsuńSą u nas te parę dni, a nie pamiętam już jak się bez nich żyło. Niewykluczone, że jak w rodzinnym grobie. Za to teraz jest wesołe miasteczko! a imion jeszcze nie mają, mówimy o nich: grzywka, przedziałek, tupecik, kędziorek (bo jeden ma narysowany czarny kędziorek:))
W sumie myślę, że ten mój sąsiad nie mówił poważnie, ale gdyby tak wtedy nie powiedział, to nigdy nie poszłabym po koty, no ale powiedział, na szczęście:))
Hmm, muszę pomyśleć co z tą wiedzą książkowa zrobić, szukać Ambrożego czy rozpocząć intensywne prace nad stanem umysłu;-)
OdpowiedzUsuńMnie tam wcale nie dziwi, że kociaki trafiły do (Twojego?)domu:-D. Przesłodkie i bardzo podobne do takich jednych, co przechodzą mi stale pod płotem i buszują w kwiatach wystawiając na próbę cierpliwość moją i psa. Oboje, póki co, serca nie mamy, żeby je pogonić. Ale jak by co, to adres znam:-))
Umysł swoją drogą, a Ambroży swoją (przecież nie muszą o sobie wiedzieć), każdy obrobi swój teren, wyobrażasz sobie jak fajnie?
UsuńWłaśnie też się zastanawiam, dlaczego kociaki nie trafiły prosto do mnie, tylko do sąsiada, który nie lubi kotów ani psów, i tajemnica, co się stało z rodzicami kociąt? nie wiem i wolę nie wiedzieć, że rozjechane, zastrzelone, otrute (bywały takie przypadki).
Oj, niedobrze! może postaw tam odstraszacz na małe zwierzęta, z ultradźwiękiem? (ale co na to pies? nie jest mały, ale i tak może czuć się niekomfortowo, że odmawiasz mu kontaktu z kwiatami:))
Kawa, kapusta, groch i koty. No te koty to małe cudeńka są. Jednak cwany ten sąsiad. Wiedział gdzie uderzyć;) Maluchy nawet nie wiedzą jakie mają szczęście, że trawiły do Ciebie. Wyobrażam sobie co się teraz u Was dzieje. Szał ciał, galopy, slalomy i co tam jeszcze małe koty potrafią wymyślić;))) Całusy dla maluchów. I dla reszty bandy też:)
OdpowiedzUsuńTen sąsiad to chyba naprawdę myśli, że to dzieci Małej Mi! bo jak podziękowałam, że mnie zawiadomił wtedy o kociakach, to odpowiedział tak: e, przecież wiedziałem, że u babci będzie im najlepiej (zapamiętał z pierwszej rozmowy, że już byłam babcią dzięki uprzejmości Małej Mi). Oj tak, masz rację, galopy, slalomy, ...psiakitka ... cudownie zostać znów babcią:))
UsuńPrzesłodkie są i podobne do siebie, jak na czworaczki przystało:-). No i wyobrażam sobie jakie macie teraz urwanie głowy... My w ubiegłym roku byliśmy rodziną zastępczą dla dwóch kociaków i też można było zwariować, a co dopiero z czwórką! Ale co się stało z ich mamą, to mnie niepokoi.
OdpowiedzUsuńMusiały mieć kochającą mamę, bo były tłuste i wymyte. Nie to co tamte przez Bobka znalezione jesienią koteczki, o, tamte długo musiały tułać się po bezdrożach, dwa kocie ciałka zamorzone i ubłocone. Co to się mogło stać, że kotka je przyprowadziła i zostawiła, nie widzę tu sensu (nie zostawiła listu, nic nie powiedziała, enigma)..., i nic mi nie przychodzi do głowy, jak przychodzi, to tylko najgorsze...
UsuńCudowne kociaki ! Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńRozkoszne! a najlepsze jest to, że mogę je ściskać, całować i się nie martwić co dalej (...że oddać na służbę:))
UsuńJakie słodkie maluchy. Ciekawe gdzie jest ich mama? Pewno coś jej się stało. Mogła np. wpaść pod samochód. Dobrze, że zabrałaś te kociaki.
OdpowiedzUsuńTak, z tym samochodem to prawdopodobne. Szczęście w nieszczęściu, że dzieci ze sobą nie ciągnęła jak przebiegała przez jezdnię, no i jeszcze zdążyła je dobrze wychować, zjadają wszystko do ostatniego okruszka! nie sikają po kątach! śpią całe noce i nie płaczą! (Śpią z nami, postanowiły pierwszej nocy, a że sierotom nie można było odmówić, więc skorzystaliśmy z tego prawa i nie odmówiliśmy..:))
UsuńZagarnęłaś wszystko co najlepsze dla siebie, czemu się nie chcesz podzielić? ;) W sumie głupie pytanie, też bym się nie podzieliła :P
OdpowiedzUsuńHahaha:)) Dostałam teraz drugą szansę i nie popełnię tego samego błędu, co w ubiegłym roku.
UsuńWitaj:) aj dawno mnie nie było tutaj w blogowym świecie, dawno dawno:)) wracam, patrzę, a tu znowu kociaki u Ciebie zagościły!!:) I to taaakie śliczniutkie że ho ho!!:) A jak tam Twoi domownicy na tę wieść zareagowali??:) Czy również mieli tak otwarte serduszka (a nie paszczki:)) ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:)
Trafiłaś w punkt! zwierzęta były w szoku: psy w pozytywnym, koty w negatywnym. Psy od razu pokochały kociątka, nawet Kuba, co dopiero Asza i Matys. Początkowo kociątka panicznie się ich bały, może mama przedstawiła im psy jako pierwszych kocich wrogów, w sumie miała rację. Za to stare koty jeszcze do tej chwili poobrażane, ostentacyjnie wyprowadzały się na znak protestu, potem ostentacyjnie wprowadzały. Oprócz Bobka, Bobek trwał na posterunku, ale nawet teraz gdy widzi czworaczki, to pręży grzbiet (gdy akurat stoi to pręży) i syczy (na stojąco i na leżąco). Tak to wygląda:))
Usuń