środa, 7 lutego 2018

Miłość od pierwszego wejrzenia

Byłam świadkiem, jak na moich oczach rozkwitła miłość od pierwszego wejrzenia!
Bywało, że jakieś miłości rozkwitały na moich oczach, ale do tej konkretnej ja sama się przyczyniłam.
Jak to stało?
Zaczynając od Adama i Ewy: szukałam pomysłu na prezent.
Wrzuciłam do komputera następujące dane o koleżance jubilatce:
- fajna babka (piękne oczyska, blond loki i modelowa figura, a fuj!)
- matka dziecku (to dziecko z medalami za sport)
- kochanka kochankowi (czyli ojcu swego dziecka, co za banał),
 -naukowiec lingwistka (gdy się mówi do niej po polsku, a nie językami, to nie ma okazji się czepić słówek. Wetuje sobie na czym innym, ha),
- feministka. Przez duże F  z rakietowym odpałem,
- poza tym jest pracowita, godna zaufania, sumienna, z mężnym sercem.
Dorzuciłam jeszcze info o jej aucie, o jej mieszkaniu, i paru innych rzeczach, bo to nigdy nie wiadomo, co się przyda sztucznej inteligencji, od której się żąda konkretnej odpowiedzi. Danych było mnóstwo, i co z tego.
Komputer międlił, międlił i nic nie wymiędlił. Nie całkiem nic, coś było, ale coś takiego, że wstyd opowiadać. Słaby  program albo przereklamowana ta cała sztuczna inteligencja. (Czyli moja druga połówka).
Głośno westchnęłam sobie w duchu.

Za to w mojej własnej głowie pogruchotało, poklekotało i pstryknęło.

Prezent  (będzie  o nim jeszcze) zrealizowałam i wręczyłam w przededniu urodzin. Nie obyło się bez zaskoczenia:

- Pierwszego,  bo spodziewała się ode mnie prezentu, lecz prędzej po terminie, niż przed terminem, ...ojej,  taka tradycja.

- Drugim zaskoczeniem była torba.
Przede wszystkim wszyscy razem jesteśmy niewymownie zaskoczeni: torba? coś podobnego... torba?!

- Trzecim zaskoczeniem był okrzyk: Kooocham!!!
okrzyk wydany w liczbie niepoliczalnej (prawdopodobnie trzy razy głośno, raz normalnie)
To trzecie zaskoczenie było zaskoczeniem dla koleżanki, że taka miłość od pierwszego wejrzenia ją dopadła.
Bo dla mnie nie było zaskoczenia, moja dusza wiedziała, że będzie uczucie.
Ale, rany, okrzyk był super.

Gdyby to było dzisiaj, może przy okazji przypomniałabym swojej krejzi koleżance o szalonej Joannie d'Arc  (tłustym drukiem cytat z "Projektu Bronte" Jennifer Vandever), żeby choć trochę przybastowała,  z wielowiekowymi społecznymi uwarunkowaniami nie wygra, niech inaczej ustawi swoje spojrzenie to nie pozna bólu rozczarowania, niech nie spala się na stosie idei, i w żadnym punkcie nie próbuje być Joanną d'Arc, bo już na to za dużo ma wiosen (w lutym koleżanka ma urodziny, więc liczenie można jej zacząć od wiosny),  
która w swoim szaleństwie:
 "rozmawiała... z Bogiem i trojgiem świętych,
nękała brytyjskiego monarchę,
poprowadziła swój kraj do zwycięstwa,
zachwiała stereotypami związanymi z płcią,
rzuciła wyzwanie prześladowaniom religijnym,
a przy tym znalazła czas, by od czterech lat nie żyć."
Tylko o tych czterech latach niekoniecznie bym wspomniała, żeby nie  wprowadzać koleżanki w panikę.
Śmiało to wszystko mogłabym wyrecytować, bo przecież nikt, absolutnie nikt nie zdaje sobie sprawy, jakie absurdalne sytuacje mogą mu się przydarzyć..
Chociaż. Jednak nie, Joanny szaleństwo było zupełnie odmiennego rodzaju.

Natomiast na pewno o kimś koleżance powiem,  o kimś uwielbianym przez nią najbardziej na świecie.
Manuela Gretkowska pisze w "Europejce", że gdy była w Chinach i przedstawiała się, że jest z Polski, to:
"... młodzi czy starzy, na prowincji czy w Pekinie wykrzykiwali: Juli Furie!
Wreszcie znalazłam  w książce Kalickiego powód tego entuzjazmu:
Maria Skłodowska-Curie jest najlepszym symbolem i patronem dla chińskich uczniów. Była na samym dnie, bo była kobietą i nie miała żadnych zdolności, żadnych talentów. A mimo to samą ciężką praca zdobyła dwie nagrody Nobla."

Powiem jej to wszystko o ukochanej Skłodowskiej, powiem, bo to jest takie urocze!

Torba,
którą koleżanka już od kilku dni nosi na ramieniu.



Torba czarna, litery białe.
Specjalnie litery wyszyłam trochę krzywo, żeby był taki efekt napisu kredą na tablicy. 
Efekt idealnego wydruku komputerowego byłby pewnie trudniejszy, ale chyba mniej ciekawy.


Czas pokaże,  czy romans (koleżanki z torbą) będzie udany.
Włoskie przysłowie (inni twierdzą, że mongolskie) mówi, że ukochana wybranka musi podobać się innym, wtedy jest jeszcze atrakcyjniejsza dla partnera.
Wiadomość z ostatniej chwili: torba podoba się koleżankom mojej koleżanki, natomiast koledzy nie podjęli jak na razie wątku.
Oczywista rzecz, że najważniejsze w związku jest napięcie miłosne,  wtedy każda inna sprawa układa się w miarę znakomicie. 
Nie jestem pewna, jak to powinno wyglądać  w związkach ludzi i toreb.

10 komentarzy:

  1. Witaj:)))
    Masz zdolność wprowadzania ludzi w uśmiechnięty stan podczas czytania Twoich słów:))) hihi:))) Ciekawa historia, bardzo pięknie opisana:) ..a sama torba świetna!! Efekt kredy na tablicy wyszedł idealnie:)))
    Pozdrawiam cieplutko w te mroźne dzionki:* :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, jaką mi przyjemność zrobiłaś komentarzem i odwiedzinami! Ta torba nieźle wyszła, jestem zadowolona, co jest u mnie dość rzadkim zjawiskiem. Że aż post napisałam:))
    Tutaj mamy lekki mróz i jarzące zimne słońce, całkiem nienajgorszy lutowy zestaw...
    Pozdrawiam Cię serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale haftujesz ściegiem prostym? Zygzakiem nie byłoby lepiej i szybciej? Ładna torba:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! maszyną poleciałam zwykłym prostym po narysowanych wcześniej literach, parokrotnie, żeby dało się łatwo odczytać. Lubię zygzak, ale jakoś mi się o nim zapomniało.
      Serdecznie pozdrowienia:))

      Usuń
  4. Wow, ale super torba!!! Bo czarna, bo z napisami, bo przypomina czarną zabazgraną tablicę (a to już dziś towar deficytowy w szkole za to modny we wnętrzach:-)), no i ten tekst! Szkoda że zajęta, bo też bym się zakochała, ale nie będę tą trzecią w związku, za stara jestem na takie mydlenie oczu:-) Pozdrawiam i zdecydowanie stwierdzam, że jestem zakochana w Twoim pisaniu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie dziękuję za miłe słowa! Tak ładnie napisałaś. I nawet się nie spodziewałam, że dizajnersko szyję, teraz to już naprawdę jestem dumna. A ten tekst to można powiedzieć, że na życzenie. Bo właśnie koleżance rzucił on się w oczy na jakiejś czapce i zamarzyła o tiszercie z takim napisem. O czym mimochodem kiedyś wspomniała:)) to, że torba, a nie tiszert to już wkład mój, i że czarna i że napis białą kredą po czarnej tablicy. ...Dobry tekst to jednak samograj, wszędzie się komponuje, a jak elegancko się komponuje w czarnym marszu:))
      Pozdrawiam, miłego wieczoru:))

      Usuń
  5. Doskonałe hasło na torbę!
    Podziwiam za wyszywanie napisu, w pierwszej chwili myślałam, że napisane to jest markerem (ja bym tak zrobiła, bo nie sądziłam nawet, że domowe maszyny szyjące potrafią wyszywać!) - świetny efekt!
    Też się zakochałam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie! Okropnie żałuję, że nie mam maszyny haftującej, taka maszyna to rewelacja, widziałam na jednym blogu, u katyi, jakie piękne rzeczy można tworzyć . Taka zwykła maszyna, jak moja, dobrowolnie nie da się sprowokować do wyszywania, zastosowałam średniowieczne tortury bardzo ostrymi narzędziami, młotkiem i pilnikiem. Serio. Poza tym koniecznie trzeba szyć stopką:))
      Pozdrawiam, przyjemnego wieczoru:))

      Usuń
  6. Bawisz się w Amorka? Tego się nie spodziewałam :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny.