poniedziałek, 21 marca 2016

Dziennik (Madzia )

Prawdziwa  fanka to ma psi węch i wszędzie potrafi znaleźć newsy (he he) o swojej idolce.
Tu przykład, bo wcale się nie spodziewałam, że napotkam (ewentualnie troszeczkę się spodziewałam: bohaterowie  Dziennika to rówieśnicy Mariana Brandysa lub zbliżeni mu wiekiem), a napotkałam nie jeden gorący węgielek, lecz cały górniczy urobek wiedzy o Magdalenie Samozwaniec.
Jako fanka Magdaleny nie będę powtarzać o niej rzeczy złych (oj, nie że bardzo złych, ale też nie komplementów), więc zastosuję cenzurę i nie przepiszę niektórych akapitów dotyczących Madzi.
Pikantnych szczegółów o jej małżeństwie z Zygmuntem Niewidowskim absolutnie z własnej woli tu nie napiszę, bo mam odruch sprzeciwu.  Nie odnośnie faktów, lecz zbyt jednoznacznie negatywnego oceniania jej małżeństwa.
Na poparcie swoich słów powiem, że Madzia wyniosła z rodzinnego domu przepis na udane małżeństwo, w którym mąż mógł sobie według uznania zdradzać żonę, ale zawsze do niej wracał, bo ją kochał prawdziwie, troszczył się o rodzinę, chronił ją, więc poniekąd pozostawał wierny złożonej przysiędze małżeńskiej. Naciągane, ale taki był przecież ojciec Magdaleny. 
Samozwaniec była starsza o 20 lat od drugiego swojego męża Zygmunta, a jednak przeżyli wspólnie trzy dekady, może trochę zamieszkiwali różne światy,  lecz raczej byli udaną parą;  czy ktoś wie, co się składa na miłość?... Gdyby chciała się z nim rozwieść, to miała wprawę,  bo z pierwszym mężem Janem Starzewskim, prawnikiem i dyplomatą, rozwiodła się po trzech latach trwania ich związku.

Wspomina Marian Brandys:

"Odeszła ostatnia z Kossaków, suto wyposażona we wszystkie zalety i wady tej "żywotnej do obrzydliwości" (jak mawiał Witkacy) rodziny, która zapisała kolorową kartę w historii polskiej kultury, spiła wszystkie miody życia i odeszła, nie pozostawiając epigonów.
Po raz pierwszy widziałem ich w komplecie na premierze sztuki Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej we wczesnych latach trzydziestych.
Najpierw rozpoznałem wspaniałą głowę Wojciecha Kossaka, potem Madzię, którą znałem z fotografii  w "Wiadomościach Literackich", wreszcie Jasnorzewską-Pawlikowską!
Zachowywali się niemożliwie (tak jak Madzia zachowywała się do końca życia).
Głośno rozmawiali, śmieli się, absolutnie nic sobie nie robiąc z otoczenia.
Ludzie zaczęli psykać, przywoływać ich do porządku, ale ktoś dał cynk, że to Kossakowie, i oburzenie natychmiast zmieniło się w adorację.
Zawsze otaczała ich adoracja (typu trochę wańkowiczowskiego).
Konsumowali życie jak soczysty befsztyk podlany dobrym alkoholem.
Madzi bardzo tej adoracji brakowało.
Zawsze miała wokół siebie wspaniałych, arystokratycznych kawalerzystów, którzy zabijali się o nią.
 ...Madzia była stale niepoważna. Przypuszczam, że stało się to u niej jakby zasadą życiową.
Był w niej jakiś " bohaterski dandyzm".
Alicja Sternowa mówiła o niej "nasza klownessa".
Trafiła w dziesiątkę.
Madzia rzeczywiście była jakimś skrzyżowaniem klowna z contessą i był w niej tragizm klownowski.
Przez długi czas irytowała mnie piekielnie. Ale potem przekonałem się do niej i zacząłem ją szanować.
Była samolubna, infantylna, niekiedy trudna do zniesienia.
Ale jednocześnie miała w sobie jakąś wielką kulturę i godność.
Umiała ukrywać swoje cierpienia, samotność, lęk przed śmiercią, umiała umierać stojąc."

Jako fance w ogóle mi nie przeszkadza, że "była samolubna, infantylna, niekiedy trudna do zniesienia."  Lubi się kogoś mimo jego wad. A zalety podziwia.
Podziwiam Madzię, bo była cudowną obserwatorką,  dowcipną, uroczą, zdystansowaną.
Swoimi książkami i publicystyką poobrażała wiele środowisk, nie owijała w bawełnę, lecz amortyzowała humorem.
Tutaj zdjęcie "niemłodej już mężatki"...

Ale co szkodzi przypomnieć sobie Madzię w kwiecie wieku, taką jaka jest na obrazie jej ojca Wojciecha Kossaka...
 

Napisałam w tytule "Madzia", bo Samozwaniec sama o sobie tak mówiła będąc już mocno dojrzałą damą, nie jakimś nieopierzonym dziewczątkiem, więc chyba by się nie obraziła.

15 komentarzy:

  1. "Pogrzeb - zabawa w chowanego", to mi najbardziej utkwiło ze złotych myśli Madzi. Poglądy miewała dyskusyjne (chociaż te małżeńskie całkiem życiowe:))za to odwagi w ich głoszeniu światu szczerze jej zazdroszczę. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, rzeczywiście w chowanego! fakt, była trochę rubaszna. I w naszych czasach nawet to się odczuwa, a co dopiero sto lat temu. Wtedy panie powinny być delikatne, omdlewające, a ona była mocną kobietą, i nam kazała takimi być, nigdy się poddawać. Słyszałam, jak Madzia mówiła w audycji o modzie (w 1970r.), że stosowałaby się chętnie do mody, ale ma bardzo krytycznego męża, który mówi: jak ty wyglądasz! i kiedyś nie było takiego rozdziału między paniami starszymi i młodszymi, moda była wspólna. A teraz moda powinna mieć "ł" w środku i nazywać się "młoda", bo wszystko jest dla młodych. ...Ale duchem to Madzia stara nie była nie pewno:))

      Usuń
  2. Często w życiu akceptujemy coś albo kogoś "mimo coś" a nie "za coś" - przynajmniej ja tak mam. Wiadomo że świat nie jest idealny i jak byśmy tak mieli wykluczać wszystkie przeciwności to nie powinno nas na świecie być :) Taka ze mnie "filozofffka" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo kto tak naprawdę jest idealny?... tylko jakiś święty, a i to niekoniecznie (mówię tak po przeczytaniu sensacji o Matce Teresie). Poza tym przeciwności się przyciągają i dzięki temu nie jest nudno:))

      Usuń
  3. Ciekawa postać z tej Madzi. Chętnie coś jeszcze bym poczytała o Kossakach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa, niejednowymiarowa, inteligentna jak brzytwa. Genialne te Kossaki! Poczytałam trochę o Simonie, ale ciągle jeszcze nie książkę:/

      Usuń
    2. Mam dokładnie takie same odczucia :)

      Usuń
  4. Portret Madzi, może po sugestii "klownessa" skojarzył mi się ze Stańczykiem. Uśmiech na twarzy i zadumane oczy.
    Teorie o małżeństwie nawet dziś kontrowersyjne. Pewnie mało która kobieta się z tym zgodzi, ale faceci nie należą do ssaków monogamicznych. I trzeba mieć przynajmniej tego świadomość. Żaden papier i obrączka tego nie zmienią.
    Bycie samolobuną wbrew pozorom też nie jest najgorsze. Znam odwrotne przypadki nie myślących o sobie, a o potrzebach innych. Zdażyło się, że skończyło się źle. Bardzo źle. Złoty środek.
    Fajnie, że piszesz o swojej idolce, bo i my się przy okazji więcej dowiadujemy, a i tematów do dyskusji czy rozmyślań przybywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewna, że pod jej uśmiechem często czaił się smutek.
      Wychuchana od dzieciństwa, dzieci Kossaków były rozpieszczane, mamidło zdmuchiwało każdy pyłek spod nóżek córek; Lilka miała krzywy kręgosłup i lekarze krzywili go jeszcze bardziej gipsem i jakąś diabelską machiną (zamiast "zapisać dzieciaka na basen", to by mu się łopatka sama wyprostowała!), a tatko spełniał zachcianki i trudno być nie rozwydrzoną pannicą w takim domu... cud, że "coś" z nich wyrosło.
      Oj, nie należą do ssaków monogamicznych. Tłumaczą nam, że dla nich seks na boku, to "jak zjedzenie pierogów". Tylko dlaczego seks na boku swoich dziewczyn nie uważają za zjedzenie pierogów?..

      Usuń
    2. Ha, o pierogach nie słyszałam, a różne "teorie" wciskali :)
      Moja prywatna teoria to: im bardziej masz na samca "wyrąbane" tym bardziej się stara. W końcu komuś w związku powinno zależeć. Czemu zatem mnie? ;)))

      Usuń
    3. Nawet jeśli mi mocno zależy, to i tak nie mogę tego pokazać. Smutne to, ale szczerość nie zawsze bywa zaletą, i bardzo rzadko przynosi coś dobrego.

      Usuń
  5. Czytałam ksiażkę Niewidowskiego "30 lat życia z Madzią" (bo też jestem fanką Madzi) i też mam wrażenie, że tworzyli oni całkiem zgraną parę, choć i owszem, niezwykle również oryginalną. Wiem, że bliscy Madzi nie do końca akceptowali jej wybór, ja sama mam wątpliwości co do jej motywów, to był bardziej układ niż miłość, ale... kto tam do końca wie jak było naprawdę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przeczytać tę książkę!
      w skrytości to mam nadzieję, że był to układ, a nie miłość, bo straszne jest poczucie, że nie wzbudza się już w młodym mężu pożądania, bo ma się "swoje" lata (Madzia pisała, że im więcej ma się tych lat, tym bardziej one są "swoje"). Pewnie z początku jako 47latka to wzbudzała, była piękna, zgrabna, seksowna... Uczyła kobiety, żeby zawsze miały dobrą minę do złej gry (....i chyba to była ta dobra mina, gdy wesoło mówiła o pannach Zygmusia : moja domowa pomoc erotyczna:))

      Usuń
  6. Każdy ma swój sposób na noszenie świata, a jak jeszcze potrafi napisać ciekawie, to z przyjemnością się podglądnie to i owo. Chętnie bym spędziła choćby jeden dzień w przeszłości. Na przykład w latach 30.
    Na miłość chyba dla każdego składają się jakieś inne rzeczy. W ogóle chyba nawet sam zainteresowany nie do końca wie, o co chodzi. Tak sobie myślę, że jakby tak usiąść i rozłożyć miłość na czynniki pierwsze, to stałaby się jakaś taka nudna, pospolita, nie warta słowa 'miłość':/ Sama nie wiem:)
    Buziaki!:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ja dopiero co przebywałam w dawnych czasach!
      a do tego potem nie miałam problemu z powrotem do teraźniejszości... no, dobra, trochę miałam problem;)) bo śniło mi się, że byłam tak jakby w jakimś czarno-białym filmie (bo wrażenie było takie, jakbym oglądała świat zza szyb pędzącego auta, chyba dlatego pędzącego, żebym się nie domyśliła, że to fotomontaż:)) świat jakby 50te lata,
      ...a gdybym jeszcze mogła przeżyć gorące chwile z Gerardem Philipe, ale nie, po co, lepiej pooglądać siermiężne podmiejskie krajobrazy (bo tylko to tam było, mało ciekawa wycieczka, nie polecam tego biura podróży;))

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny.