poniedziałek, 5 października 2015

Końcówki

Jestem łagodna, ospała i brzydzę się przemocy (tylko niestety roślinożerność w dalszym ciągu niezmiennie mam w planach).
Ale i tak cieniutko byłoby ze mną w tamtych czasach...

"W czasach późnego Gomułki o władanie warszawską starówką walczyły dwa plemiona : Długo - i Szorstkowłosych.
Długowłosi byli głównie roślinożerni.
Łagodni i ospali brzydzili się przemocą.
Mięsożerni szorstkowłosi byli prymitywni i agresywni.
W literaturze przedmiotu znani są jako "gity" lub "gitowcy".
Oni sami, jak wszystkie ludy prymitywne, nazywali siebie po prostu ludźmi.
Proces identyfikacji plemiennej był prosty - osaczali obcego, zagadywali go w plemiennym narzeczu.
- Ty, kurwa twoja w dupę mać, człowiek jesteś?! Człowiek?!
W tym narzeczu obcy byli frajerami.
Ludzkość dzieliła się na ludzi i frajerów.
Ludzie byli kastą wyższą, najwyższą.
Ulubioną rozrywką Szorstkowłosych było polowanie na Długowłosych."

cd. "Późny Gomułka, wczesny Gierek" Andrzej Dziurawiec

W załączniku daję definicję  wegetarian (bo do nich wrzucam Długowłosych)  z 1905 roku, pióra Kazimierza Bartoszewicza - Słownik polsko-polski, z sieci.





Dla mnie straszna i przykra w odbiorze jest ta definicja sprzed ponad stu lat. Wyczuwalne wyśmiewanie i nawet agresja podpowiada, że pisał to mięsożerca (Szorstkowłosy).
Brak tolerancji w odniesieniu do każdego drobiazgu, bo z wegetarianizmu się nie strzela,  naprawdę pokazuje wredną twarz (przecież wegetarianizm nie pochodzi od słowa: wegetacja).

Nie szukałam już odnośnika, więc go nie będzie.

Ale ambitnie biorę na siebie zadanie pogodzenia Długowłosych z Szorstkowłosymi. Z tym, że nie będzie to trudne, bo zdjęcie pokaże, że mogą mieć wspólnego wroga ...


Sory dla fryzjerów!
Ale takie fryzjerskie nieporozumienie może spotkać każdego, i szorstko-, i długowłosego.

Na koniec wniosek : Najszczęśliwsi to są łysi, nic nie stoi, nic nie wisi!

22 komentarze:

  1. Mnie mąż zaserwował sałatkę z indykiem ( popracowałam ciężko), ale na obiad miałam zupkę z cieciorki. Przy pełnej rodzinie ciężko utrzymać dietę, zwłaszcza, ze każdy je coś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupka z cieciorki? to musi być pyszne. Już kilka razy się zapędzałam, żeby ugotować cokolwiek cieciorkowego, puszka cieciorki czeka, a ja czekam nie wiem na co. Nie mam przepisu, może mi spadnie z nieba.

      Usuń
    2. Żadna filozofia. Jeśli masz cieciorkę w puszce, to podsmaż cebulkę, dodaj do wody, ugotuj marchewkę, ziemniaki, dodaj cieciorkę i pomidory w puszce, dopraw jak lubisz i tyle.

      Usuń
    3. Dzięki, bardzo chętnie zjem taką zupkę. Chciałam w zamian podać Ci przepis na zupę niemiecką, którą raz jadłam, bardzo mi smakowała i nawet miałam na nią przepis, będę szukać.... Wczoraj nie znalazłam, dzisiaj nie znalazłam, jeszcze mam kilka miejsc do przeszukania;) Tylko, że ona była z kminkiem. Ziemniaki, por, a reszta to przyprawy.

      Usuń
  2. W takim razie jestem długowłosa:) A ta definicja faktycznie nieprzyjemna jest, no cóż, skoro ludzie sto lat temu taką świadomość mieli...
    A wiesz, mnie czasem zastanawia jedna zasadnicza sprawa, mianowicie dlaczego tak wielu ludzi kochających zwierzęta potrafi wkładać ciało innego zwierzęcia do ust i jeszcze rozkoszować się tym faktem, skoro wokół jest dostępnych tyle innych niezwierzęcych produktów, które podczas produkcji nie spowodowały cierpienia istot żywych. Ja rozumiem wygodnictwo, bo kiedyś sama żywiłam się w ten sposób, ale gdy doszła świadomość tego procesu, że zwierzęta które trafiają na talerz przeszły niewiarygodne okrucieństwa już w fazie bycia "dzieckiem"...potem gdy faszerowane hormonami i lekami (bo w miejscach gdzie przetrzymuje się owe istoty, jest plaga różnego rodzaju chorób - nie wspominając że mają za mało miejsca na jakikolwiek ruch, zatem wszelkie istnienie karmione jest lekami w zastraszających ilościach...a potem te leki (i hormony także, a jakże!) człowiek wkłada sobie do swojego ciała, dziwiąc sie potem, że mu doskwiera to czy tamto...)
    Jest to temat - rzeka, posiadająca wiele dopływów. Nie sposób w jednym komentarzu zawrzeć całości zagadnienia. Ale wiem, że warto o tym mówić/pisać, bo zdarzyło się nie raz że jakaś osoba dowiedziawszy się o tym niby to przypadkiem, zaczęła drążyć temat i... gdy zdała sobie sprawę JAK wygląda ten cały "przemysł" odeszła jej całkowicie ochota na wkładanie w siebie energii (bardzo cierpiętniczej energii..) innej istoty. Więc piszę co myślę w tej sprawie:) a może akurat tym sposobem uratuję kilka zwierzątek:))
    Pozdrawiam jesienną kolorową porą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszesz bezwzględną prawdę! to jest wstrętne, a szczególnie dla mnie niemiłe, gdy sobie uprzytomnię, że jestem taką samą hipokrytką jak ci, o których piszesz. Na zewnątrz kocham zwierzęta, a w tajemnicy łykam kotleta. Dziwne, że potrafię (naprawdę z ręką na sercu) zjeść kotleta i nie pomyśleć: właśnie gryzę zabite zwierzę! Przy tym czule głaskać swoje zwierzęta. Trudno uwierzyć, bo to jest sprzeczne z tym, co głoszę i czuję. Tym bardziej, że już kiedyś rozpoczęłam zastępowanie mięsa sojowymi produktami, a potem jakoś przy prymitywnym szorstkowłosym nie wiadomo kiedy wróciłam do starych nawyków:(

      Usuń
    2. Mieszkam z osobami, które jadają zwierzęta, i czasem zaleci mi jakiś zapach z ich kuchni, który niekoniecznie mi się podoba (a dosłownie - który mi po prostu śmierdzi). Kiedyś na przykład nie wyobrażałam sobie życia bez rosołu:))) a teraz to nawet gdy tylko lekko zaleci mi jego aromat to mnie zaczyna mdlić...może dlatego, że od razu przed oczyma staje mi jakieś zwierzę i to wyobrażenie, że go tam gotują przyprawia mnie o szybsze myśli (jeszcze nie tak dawno było to szybsze bicie serca, a nawet smutek przeradzający się w gniew, że jak to możliwe, żeby ludzie nie zdawali sobie sprawy CO robią....?

      ..a tak wogóle to rosół można ugotować na samych warzywach;) i nie dość że będzie pyszny i zdrowy, to na dodatek nie zbrudzony zwierzęcym cierpieniem:) Przepisów w necie jest sporo, więc nie trzeba się głowić (ale można jak się chce, bo to fajna sprawa tak samemu na coś wpaść:)

      Wiesz, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem szczęściarą:)) bo wraz z moim partnerem mamy wspólne poglądy (hehe i to nie tylko te dotyczące jedzenia:))) więc w towarzystwie zawsze łatwiej było przebrnąć ten etap przestawiania kuchennych nawyków.
      Zatem życzę Ci kochana Istotko by Twoje postrzeganie (hmm, może to nie do końca to słowo, ale na tą chwilę nie znalazłam odpowiedniejszego..) tego, co tam w kuchni się przyrządza nabrało szerszego wymiaru i żebyś była zadowolona z czasu spożywania dobrych, zdrowych i nie krzywdzących innych stworzeń posiłków:) ..decyzję pozostawiam Tobie, bo nie chcę być osobą, która narzuca swoje zdanie i nakazuje bezwzględne trzymanie się tego i tylko tego:)

      Pozdrawiam i życzę miłego dnia:)

      Ps ...u mnie dzisiaj od rana gęęęsta mgła, aż jestem ciekawa co z nią dalej będzie, czy opadnie i pozwoli słonecznym promieniom dotrzeć do ziemi, czy jednak będzie sobie wisieć tak do wieczora;) bo w ubiegłym roku jesienne dni były mega mgliste, aż wydawało mi się to nienaturalne (jak w jakichś bajkach:)

      Usuń
    3. Zgadzam się z Tobą w każdym słowie. Ale dzisiaj nie zjadłam zwierzęcia, chociaż mało brakowało, bo do pracy przyniosła koleżanka swojską kaszankę, którą wszyscy się z apetytem zajadali. Grzecznie podziękowałam, nic nie mówiłam, bo przykrość bym zrobiła tej, która serdecznie częstowała. Ale że zjadłam wcześniej drożdżówkę, to było naturalne, że nie chcę sobie psuć smaku, i tak powiedziałam. Kiedyś im tę sytuację przypomnę, bo mam nadzieję, że dla mnie w tym momencie był przełom. Jak tak sobie potem rozmyślałam, to przecież znam kilka osób obok siebie nie odżywiających się mięsem. Ale wiadomo, że w tym wypadku niestety, koszula bliska ciału, u mnie w rodzinie wszyscy na równi rozszarpują mięso z pomrukami zadowolenia, koty, psy i ludzie. Chciałabym móc powiedzieć, że już oprócz mnie...
      Mgły takiej październikowej nie było u nas; było pięknie, tak samo jak już od kilku dni, ciepło i jasno, chociaż słońca jaskrawego to raczej nie widziałam. Szkoda, że od jutra zapowiadają deszcze, a wieje teraz coraz mocniejszy wiatr, brrr; chciałabym, żeby on przynajmniej rozproszył chmury, i żeby deszczowa jesień przyszła jak najpóźniej, skoro już musi:(

      Usuń
    4. Tak, wiele osób będzie "wodzić na pokuszenie" wszelakimi zwierzęcymi częściami;) przyrządzonymi w iście "rytualnym stylu";) ..ale może być i tak, że wówczas zapala się taka czerwona lampka w głowie/myślach/odczuciach i żaden wścibski aromat nie powędruje już do tego miejsca w głowie, który będzie chciał spożyć to, co tak zapachem obtoczyło zmysły;)
      Mgłą opadła około południa, ale było dośc chłodno mimo gdzieniegdzie przebijającego się słoneczka. Dzisiaj od rana zawiewa chłodkiem, czyli może właśnie ta jesień tak się ma ochotę objawić, ale kto ją tam wie - przecież wszystko może się jeszcze zmienić:)

      Usuń
    5. Tak jak wcześniej napisałaś, najważniejsza jest świadomość. Tym bardziej, że nikt nie jest stratny (mięsożerny łyknie moją porcję). A wcale nie wyrządzę krzywdy swojemu organizmowi pozbawiając go mięsa, bo jest akurat odwrotnie, chętnie pozbawię go toksyn. W tej chwili w moim życiu nie istnieje ani jedna rzecz, przemawiająca za mięsnymi daniami, bo wymawianie się tylko wygodą i nie odstawaniem od tradycyjnie odżywiającego się ogółu, jest niepoważne. Na wszelki wypadek zaopatrzyłam się aprowizacyjnie, żeby z braku laku nie złapać za plasterek salami:))
      Dzisiaj pogoda jak ta lala, słonecznie i wietrznie, i żadnego deszczu!

      Usuń
    6. Gratuluję postawy!:)
      ..i życzę wytrwałości:)
      ..i podsuwam inspirację na dobry posiłek (jeśli lubisz brukselkę)
      Pieczona na patelni brukselka (przepołowiona na mniejsze kawałeczki by szybciej "doszła") doprawiona dużą ilością przypraw (np papryka w proszku, kurkuma, kumin lub kminek 0 mielony lub w ziarenkach, sioła prowansalskie, ewentualnie garam masala - taka super indyjska przyprawa wnosząca nutkę orientu do dania, pieprz i sól) Można dodac marchewkę, pietruszkę i seler (np pokrojone w plasterki lub słupki dla urozmaicenia;)
      Taka brukselka jest przepyszna (jak dla mnie i mojego partnera:) a w szczególności dobrze komponuje się z ryżem (polecam basmati)
      Może i przesadą byłoby podać do tego surówkę z białej kapusty:))) ale ja czasami lubię przesadzać:))))
      Ja właśnie takie danie dzisiaj przygotuję, bo udało mi się zakupić ładną brukselkę:) ..i paprykę:) w sumie też można ją wkroić jeszcze przy końcu duszenia/pieczenia brukselki:)

      Serdecznie pozdrawim i życzę miłego weekendu:) ..no i smacznego!:)

      Usuń
    7. Uwielbiam brukselkę! nie wiem dlaczego zapomniałam o tym warzywie, jak to dobrze, że przyszło Ci do głowy, żeby przypomnieć mi o niej i podać przepis. Jeszcze w tym roku jej nie jadłam, dziękuję i jutro zrobię. Zwykle gotowałam ją i podawałam z wody, nawet taka była pyszna (zawsze kupowałam mrożoną, bo dowiedziałam się, że świeża bywa gorzka) i polana masełkiem rozpływała się w ustach... a smażona to już wykwintne danie!
      Spokojnego wieczoru i udanego weekendu :))

      Usuń
  3. Znam dobrze tylko późnego Gierka i o zgrozo kojarzy mi się całkiem dobrze;) Póki co, nie wegetuję, ale mi nie wolno, więc jestem usprawiedliwiona, przynajmniej we własnym mniemaniu. Jutro idę pogodzić szorstkowłosych z długowłosymi i mam nadzieję, że na końcówkach się jednak skończy;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka (to są opowiadania) nie jest całkiem w czarnych barwach, w ciemnych - to tak, ale autor poleciał na wesoło.
      Jeżeli masz pełne zaufanie do fryzjera to ryzykuj! ja to już zawsze będę miała lęk przed salonami urody.... Z dawnych czasów. Wtedy po rozjaśnianiu i kręceniu spiralek zobaczyłam na głowie co innego: krzak rabarbaru, w który uderzył piorun.

      Usuń
  4. Z tego wynika jedno, życie jest niesprawiedliwe i nie należy się tym przejmować. A facet chyba jakieś spore kompleksy miał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo niesprawiedliwe.. a tamte czasy są tak inne od współczesności, że chwilami wyobraźni brakuje.
      Wydaje mi się, że facet jest spoko. Moja wina, że takie fragmenty wybrałam.

      Usuń
  5. Wegetuję sobie wegeriańsko (prawie, bo mąż jest mięsożernym kucharzem i czasem przemyci w jakimś daniu kawałek kiełbasy) i bardzo mi z tym dobrze:-). To prawda, co powyżej napisała HappyAlimak, gdy człowiek zyska wegetariańską świadomość mięso przestaje smakować (albo przynajmniej przestaje smakować tak dobrze), a wobec dostępności tylu różnorodnych pokarmów niemięsnych, naprawdę wcale go nie brakuje:-)
    Książka wydaje się bardzo fajnie napisana, choć generalnie nie lubię takich wspomnień...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstyd się przyznać i wstyd jeść, a to często wygodnictwo, trochę rodzinna tradycja gotowania mięsnych dań, i dużo bezmyślności, bo szorstkowłosy chce mięsa, to szybko się robi mięsny obiad. Nawet nie będę się tłumaczyć, że nieczęsto jadam mięso, skoro jednak je jadam... Mam nadzieję, że zyskałam wegetariańską świadomość.

      Usuń
  6. No masz! Nie dość, że nie mam wykształconego podniebienia to jeszcze zamiast żyć wegetuję;) Ta wegetacja czasami jest nawet przyjemna;))) Fryzjera nie widziałam od 15 lat chyba. Ja tam Zosia samosia jestem. A jak sama nie mogę to siostrze maszynkę w łapki wciskam i ona mi fryza robi;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym bardzo chciała mieć niewykształcone podniebienie, jeżeli wykształcone ma oznaczać mięsożercę. Może już wkrótce powiem, że sobie wegetuję i na moim talerzu nikt nie znajdzie żadnego zwierzęcia.... Z włosami ja nieszczęsna muszę kombinować, bo swój kolor mam mało wyrazisty, taki mysi, a ostatnio ten mysi przerobiłam na mysi płowy;))

      Usuń
  7. Aż nie wierzę, że to było w jakimkolwiek słowniku. Niezły opis, wow:)

    W idealnym świecie widzę ludzi, którzy mają związek ze swoim jedzeniem. Hodują swoje własne zwierzęta, polują, uprawiają. To moim zdaniem wzbudza szacunek do tego, co jemy. Jestem przeciw masowemu zabijaniu, ale nie jestem przeciwna jedzeniu mięsa. Sama jem je rzadko i nie mam absolutnie nic przeciwko wegetarianizmowi czy weganizmowi. Powiem Ci, że przecież nawet rośliny czują i wykazują społeczne zachowania. W części korzenia mają mózg, po którego usunięciu 'wariują'. Gdyby człowiek chciał żyć tak, aby absolutnie nie zadawać bólu swojemu jedzeniu, to powinien żywić się tylko tym co samo uschło lub zdechło. Oprócz tego dochodzi jeszcze absolutna rezygnacja z poruszania się po trawie, zrywania kwiatów i produkowania zanieczyszczeń. Czyli praktycznie zero prądu, dezodorantów, pomadek, opakowań jednorazowych, korzystania z transportu (no chyba że podróżowanie konno itp.) Teraz już ciężko by nam było żyć w zgodzie z naturą, bo mamy za dużo technologii i również ludzi na świecie jest dużo, bo medycyna się rozwinęła. Nie mniej jednak myślę, że najważniejsze to żyć w zgodzie z własnym sumieniem i jeśli ktoś chce nie jeść tego czy tamtego, to przecież nie ma się z czego śmiać, czy szydzić.
    Ja staram się jeść mięso z małych gospodarstw i jem jajka od lokalnie biegających po trawie kur. Nie jem również dużych ryb, bo są po prostu niezdrowe, szczególnie jeśli są tanie i nie jem najtańszego tuńczyka. Sięgam po lokalne warzywa i owoce i od lat nie kupuję ich w supermarketach. Jestem przeciwna GMO i pędzeniu upraw i szpikowaniu zwierząt antybiotykami:/ Już się nasłuchałam, że efekt cieplarniany jest naturalny, nie ma się co przejmować, bo to dobrze że będzie cieplej, a mięso z antybiotykami jest zdrowsze. Sól też niektórzy mówią, że jest zdrowa i płatki śniadaniowe też. Po prostu paranoja, co nam przemysł wmawia, a my łykamy. Tak samo było z jakąś tam alkaliczną wodą. Przypomina mi się jedna z wczesnych reklam papierosów, które leczyły kaszel:D
    Najważniejsze moim zdaniem jest słuchanie własnego organizmu i wtedy ocenimy sami łatwiej, co jest dla nas zdrowe, a co nie.
    Skłoniłaś mnie do refleksji. Dzięki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Ciebie skłoniłam do refleksji, a przecież Ty masz to już wszystko przepracowane! to fakt, nie ucieknie się od cywilizacji. Kiedyś się dowiedziałam o mleku Eskimosek i takie na mnie to zrobiło wrażenie, że przy każdej okazji sobie przypominam - naukowcy zbadali mleko matek Eskimosek żyjących w tych samych warunkach od dziesiątków lat i okazało się, że znaleziono w nim ołów. Zatrute powietrze i woda docierają wszędzie, do mysiej dziury też.... Dobrze to określiłaś, żeby słuchać własnego organizmu, zaczęłam już się porozumiewać z nim i mamy taki wspólny wniosek: embargo na mięso:))

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny.