piątek, 30 października 2015

aaa kotki małe dwa

Psychiatrzy na pewno potrafią zdiagnozować tę przypadlość, jeżeli przybierze ona wiekszy rozmiar. Nie wykluczone, że jest to "zbieractwo". Z całą pewnością nie grozi powikłaniami, śmiercią ani kalectwem, więc o przejmowaniu nie ma mowy. Przypomniałam sobie jedno przysłowie, które na odczepnego można tu przypasować: im dalej w las, tym grubsi partyzanci. W sensie jak grubości, tak ilości.
Spotkałam się już z podobnymi przypadkami, i zdążyłam je nazwać syndromem Agi (to moja koleżanka). Patrząc z mojej krótkiej perspektywy wydaje się, że ona zmierza w tym kierunku. I była pierwsza. Nie powiem, u mnie też były trudne początki, ale trud nie  polegal na przełamaniu siebie samej,  wręcz przeciwnie, to ja przełamywałam, i przełamywanie nie trwało tyle lat, co u Agi.
Aga nie lubiła kotów.  Nie, gdyż, ponieważ... Okazało się, że druga połówka jabłka, czyli jej mąż, ma identyczne zapatrywania, a dodatkowo twierdził, że boi się kotów. Ale jak to czasem się zdarza, ich małe jabłuszko upadło daleko od rodzicielskich wstrętów.
A było tak.
Kiedyś osierocony kociaczek szukał domu i ich podrośnięte czteroletnie jabłuszko gorąco zapragnęło zaadoptować tę sierotkę. Zapytało matkę (Agę). Ta nie chcąc przekazywać swoich uprzedzeń dziecku, powiedziała: jeśli ojciec się zgodzi, to ona też.
Dziecko zapytało ojca, który rownież nie chciał dziecku przekazywać swoich uprzedzeń, zgodził się wstępnie zastrzegając, że nie planuje zmuszać żony (Agi) .
..... no i w ten sposób sierotka znalazła dom.
Sierotka okazała się najkochańszym kotem na trzech dzielnicach i wtedy nagle na drogę Agi los rzucił czarną kuleczkę, co miała koci pyszczek; za jakiś czas jej mąż przytaszczył paczuszkę z pręgowanym futerkiem, która okazała się kocim młodzieńcem.
Typowa historia, więc ani trochę nie dziwne, że mnie, mającej ..(niewyraźne słowo)...zwierząt zdarzyło się również powiększenie stada.
Kilka dni temu wieczorem zaczęlismy przeliczać nasze koty i wyszło, że mamy o dwa za dużo!
Taki żarcik!  śmieszny ...nie jest za bardzo.
A było odwrotnie i też nie śmiesznie, wieczorem przeliczyliśmy koty i stwierdziliśmy manko na jednego kota, a był to Bobek.
Postanowiłam interweniować, wyjść na dwór, zawołać Bobka i skusić smaczną kolacją. Wyszłam, zawołałam: Bobek, Bobek, smaczna kolacja!
Niestety, jeśli nawet usłyszał, to nie był zainteresowany...ale jednak za śmietnikiem w krzakach mignął mi jak gdyby Bobek, i.. że prowadzi obtańcowujac dwa kocie oseski. Podbiegłam cicho, żeby nie zwiały i zobaczyłam, uwaga, że to dwa  kocie oseski !!!(tu dygresja na temat mojego sokolego wzroku: wykazałam się sokolim wzrokiem widząc w ciemności dwa kocie oseski).
 Zagarnełam oba i przyniosłam do domu; dostały kaszkę dla niemowląt, bo miałam jej jeszcze trochę od czasu wakacyjnej trójki wnucząt, a potem chudzinki same znalazły sobie wolny kącik i spały do rana. Myślę, że spanko dobrze im poszło, bo humorki miały wyśmienite, a przy porannej miseczce  włączyły mruczanko na jedną nutę.
Zachowanie domowych pupili jest takie: Psy (chłopaki) wetknęły w oseski swoje nosy, potwierdziły przypuszczenia, ze to tylko kocie oseski i się oddaliły.  Psia kobieta  (Asza ) obdarzyła je natychmiast czystym matczynym uczuciem (każda miłość jest pierwsza, lalala, macierzyńska też). Kocia starszyzna oślepła, ogłuchła i je ignoruje, a Bobek (dzięki któremu moge zapisać tę historię)  często i całkowicie bez sensu przechodzi obok osesków, a za każdym razem wali z lewa i prawa każdego po pysku!  już teraz to jesteśmy pewni, ze Bobek chciał im tylko i wyłącznie pokazać, gdzie mieszka...

(Komplikacje trwają. Gdy z nich wyjdę, to bezwzględnie na wszystkie komentarze odpiszę. W tej chwili jestem na czyjejś łasce i niełasce, głównie niełasce:))

sobota, 24 października 2015

Kaczka

Trzynastego października były otwarte okiennice nieba, a niebo było w całkowitym negliżu, tylko miało dla ozdoby obłoczki umieszczone w strategicznych miejscach, więc nawiązując kontakt ze wszechświatem pstryknęłam mu fotę (taki sprytny paparazzo!). Czasem rzut oka w górę wystarczy, lecz o tej porze roku jest to coraz rzadsze, żeby naładować baterie na cały dzień (ostatnio ładuję baterie cukrem.  Jest to sposób bardzo skuteczny, ale go nie polecam), i wtedy tak było, miałam dobry humor, poza tym planowałam post napisać, i nawet go rozpoczęłam. Żeby zaraz zrezygnować. Przekonałam się osobiście, że wystarczy trochę człowieka (w tej roli: ja) i technika się gubi (w roli techniki: tablet). Czyli, że to nie był żaden przypadek z laptopem, bo potem tablet i jeszcze parę innych porażek, o których nie będę wspominać. A to był tylko logistyczny projekt złośliwej siły wyższej (w roli siły wyższej: technika). Do którego nie przyłożyłam ręki, tyle jedynie, żeby wypełnić projekt.


Nawet teraz, gdy patrzę na to zdjęcie, to mimowolnie tak samo jak wtedy, trzynastego października, biorę głęboki wdech, z tym, że wtedy zdawało mi się, że chwytam w płuca krystaliczne powietrze,  teraz tak mi się nie zdaje.
(Dzisiaj, 24. też jest pięknie. Gdy rano smarowałam ten post, to jeszcze nie było tak ładnie, jak póżniej.  A ja nie mogłam już nerwowo wytrzymać, że tyle czasu u mnie cisza... jeszcze nie mam lapka, jak będę go miała to poodpisuję!)

Książka, o której miał być post to "Dolina Issy" Czesława Miłosza, bo akurat byłam otumaniona jej czarami. Nawet miałam już stosowny urywek (w celu zapoznania czytelnika z piórem:))
A stosowny, bo tamtego pięknego dnia wykazałam się jeszcze raz jako sprytna paparazzo: będąc rekreacyjnie w pobliskim parku cyknęłam fotkę matce kaczce, gdy sunęła lekkim truchtem w kierunku rozsypanych chrupek, bo nie musi się już troszczyć o dorosłe dzieci i co znajdzie, ma dla siebie...





"Obowiązki i przyjemności nie są równo rozdzielone. Ubrany w swoje wspaniałe pióra, kaczor woli samotność niż nudę wylęgania jajek i opiekowania się młodymi. Kaczka przez najlepsze miesiące roku - maj, czerwiec, lipiec, albo rozpłaszcza się w gnieździe, albo później wlecze za sobą wszędzie łańcuch kwaczących istot, a szybkość jej ruchów jest hamowana przez ostatnie ogniwo łańcucha, z wysiłkiem przebierające łapkami."


"Dolinę Issy"  jako pierwszą lepszą książkę chwyciłam z półki, gdy byłam u mojej mamy i miałam ochotę zaczepić oczy o jakikolwiek rząd liter. Nie czytałam tej powieści w latach nastoletnich. Nadmieniam, że mama absolutnie nie zabraniała czytać  domowych książek, wiec prawdopodobnie wolałam skupić starania na tym, czego zabraniała...




Główny bohater Tomasz to alter ego Noblisty. I jego dzieciństwo, początki dorastania, życie z dziadkami i ciotkami,  ale bez rodziców, na litewsko-polskiej wsi w początkach ubiegłego wieku. Akcja, tak, akcja, nie lelum polelum, toczy się do chwili, gdy po trzynastoletniego Tomasza przyjeżdża matka i zabiera od dziadków. Cóż, narrator jest poetą, choć w powieści nie umieścił żadnego słowa wiązanego, to jednak nie może dziwić jego wrażliwość na przyrodę (taka moja prawda objawiona, że artyści mocno odczuwają więź z naturą)  i tak pięknie pokazanej, że jestem przekonana o jej wyjątkowości. Jedyne, o czym czytałam ze zmarszczonymi brwiami, to opisy kilku polowań, a polowania Tomasz uwielbiał i możliwie najczęściej uczestniczył, kiedy udało mu się na nie wkręcić. Wszystkie te polowania odcierpiałam, mimo urody ich opisów, ale śmieć młodziutkiej wiewiórki odcierpiał również główny bohater. Sam siebie pyta, jak to jest, żeby ogromnie kochać i zabić. Tym razem nie wystarczyło mu tłumaczenie sobie, ze przecież zwierzęta i tak szybko muszą umrzeć.

Ważne książki maja w sobie coś takiego, ze mimo dzielących czytelnika od tamtych zdarzeń czterech wymiarów, to identyczne są miłość, cierpienie i śmierć, takie same jest każde młodzieńcze zachłyśnięcie się życiem; i myślę, ze wspominając swoje dzieciństwo, myślimy o nim tak jak Noblista:
"Przyszłość była ... magazynem rzeczy przygotowanych, czekających, żeby się spełnić."
Ja tak kiedyś czułam.  (oczywiście jak zwykle dawno i nieprawda)
A przecież jest jeszcze film do obejrzenia, "Dolina Issy" Konwickiego.  Zawsze jestem zawiedziona adaptacjami, wiec się nie będę spieszyć.

piątek, 9 października 2015

Genialne dziecko

Właśnie przyszło mi do głowy, że jestem na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami!
Na bieżąco, ale trochę inaczej, bo w takim stylu:

 Znajomy zaczepia Iwana Iwanowicza:
- Iwanie Iwanowiczu, słyszałem, że wygrał pan samochód na loterii, to prawda?
- Prawda, ale nie samochód, tylko rower. I nie wygrałem, tylko mi ukradli.

Ten dowcip jest refrenem do rozmaitych sytuacji, więc możliwe, że już go tu pisałam przy innej okazji.
Czyli tak: Nobel literacki przyznany, więc ja sobie czytam Noblistę (mój Noblista dostał Nobla przed 35.laty, ale przecież Nobel mu się nie zdezaktualizował);  Konkurs Chopinowski rozpoczął drugi etap, więc ja się zadumałam nad młodymi pianistami ("Śmierć Dawida Debrizziego" Paul Micou)










"Swój tak zwany wrodzony talent" wspominam przede wszystkim jako wielogodzinne mordowanie palców na klawiaturze, rano, wieczór i w południe, przez bite dziesięć lat, po których okrzyknięto mnie, czternastolatka "urodzonym geniuszem".
Śmiem twierdzić, że gdybym spędził te same dziesięć lat na studiowaniu medycyny, stałbym się pewnie "cudownie uzdolnionym młodocianym chirurgiem".
Ćwiczenie całymi dniami na pianinie to nietypowe zajęcie dla małego dziecka - można je wręcz nazwać okrucieństwem.
Żeby uspokoić sumienie, przypisujemy mękom małego geniusza pierwiastek boski."

"Aby wyhodować genialne dziecko, należy spełniać dwa warunki: być muzykalnym i okrutnym.
Muzykalnym nie po to, żeby pociecha miała co dziedziczyć, lecz dla zwiększenia prawdopodobieństwa, że będzie się miało pianino i jakie takie pojęcie o korzystaniu z niego.
Okrutnym - bo bez tego nie sposób  zaprząc dziecko do kieratu żmudnych ćwiczeń, chwaląc się tym na prawo i lewo, i tłumacząc katorżnicze, samotne życie malca hasłem 'talent'."


O tym wszystkim wiadomo, ale ilekroć się widzi młodych wirtuozów (w tv na "Kulturze"), słyszy ich bębniące w klawiaturę talenty wzmocnione wieloletnią katorżniczą pracą, i gdy się jeszcze poczyta parę złośliwych komentarzy na fb,  (na pewno piszą je znani krytycy pod pseudonimami, laicy by śmieli deptać po takim pięknie), to poza muzycznym zachwytem, inne mniej wzniosłe uczucia zdobywają w człowieku swoje Himalaje.
Możliwe, że krytycy muzyczni czują się obrażani złymi dźwiękami i interpretacjami. Mam nadzieję, że młodzi artyści fortepianu nie śledzą opinii na fb,  bo niejeden artysta po takim niezamortyzowanym ciosie grzmotnąłby z hukiem o ziemię.  Nie wiem skąd się bierze jad w osobach (krytykach) wciąż obcujących z boskimi dźwiękami, bo przecież muzyka łagodzi obyczaje, a nawet ma właściwości terapeutyczne.
(Nawet czytałam gdzieś, że niektóre klasyczne utwory puszczają ludziom w śpiączce.
I jest to absolutnie niezawodny sposób, bo poddani tej terapii pacjenci budzą się z krzykiem: " Dosyć! Dosyć! wstaję już, ale przestańcie!!!!")

PS
Średniowieczny laptop wydał ostatnie tchnienie (tak myślę, bo zastosowałam mu na śpiączkę terapię muzyką klasyczną,  i nie pomogła). A jutro oddaję  swój nowy, niespełna roczny laptop do naprawy i nie wiem, ile to potrwa. Na tajemną terapię pojedzie w swoje rodzinne strony do Deutschland.
Jeżeli nie skołuję sobie dostępu do sieci, to może będzie przerwa w nadawaniu.

środa, 7 października 2015

Test

Prawdą jest, że wystarczy poświęcić kilka minut na ten test, co sprawdziłam na żywym organizmie, a podobno ułożył go osobiście Dalaj Lama w roku milenijnym. Trochę dawno, ale dla ocenianej przez test osobowości jest to bez znaczenia.
Trzeba odpowiedzieć na trzy pytania, co dużo czasu nie wytraca.
Tak właśnie nie wytracając ani chwili niezwłocznie na sobie jako jedynym dostępnym w tej chwili owym żywym organizmie ten test przepracowałam. Prawdę mówiąc potraktowałam go jedynie jako zabawę, a nie seriozne określenie swojej osobowości.
(No dobra, nie będę kręcić, miałam nadzieję, że ujawni się moja wybitna osobowość, a że się nie ujawniła, to wobec tego wyłącznie zabawa była).
W ogóle Dalaj Lama twierdzi, że sprawdza się jego test w stu procentach.
Hm, nie ma to jak potęga własnej nieomylności. No ale to nie jest byle kto, tylko Dalaj Lama, więc wszystko prawidłowo.
(Drogi Czytelniku!
Nie daj się wmanewrować jak ja i nie zaczynaj odpowiadać na pytania, bo potem możesz tego żałować, a będzie już za późno)
Po co zbędne gadanie, zacznijmy test:
(przepisuję dokładnie, tzn. wklejam, z Internetu)



"Ten test zawiera tylko trzy krótkie pytania, ale odpowiedzi na pewno Cię zaskoczą.
Nie oszukuj samego siebie tylko dlatego, że jesteś ciekawy odpowiedzi.
Twój umysł i Twoje uczucia są jak spadochron: Najlepiej, gdy są otwarte.
Ten test jest także dobra zabawą, ale tylko wtedy gdy dokładnie przestrzegasz poleceń.
Nie oszukuj!
Przewijaj stronę powoli, tak aby widzieć tylko aktualny krok, przy którym się znajdujesz.
Pomyśl sobie życzenie zanim zaczniesz!
Weź kartkę i ołówek i zapisuj odpowiedzi.
Będziesz ich potem potrzebował.
To jest poważny test pytań i odpowiedzi, który powie Ci wiele prawdy o Tobie samym.

Uwaga: Odpowiadaj na pytania w kolejności.

To tylko trzy pytania i jeśli przeczytasz je wcześniej, Twoje odpowiedzi nie bedą szczere.
Odpowiedz na pytania zgodnie ze swoimi uczuciami.

Uporządkuj następujących pięć zwierząt w wymyślonej przez siebie kolejności (tak jak Ci się podoba).

krowa
tygrys
owca
koń
świnia

zapisz odpowiedź na kartce
.
.
.
.
.
.
.
.


Dla każdego z poniższych słów dopisz jedno określenie, które pierwsze przychodzi Ci na myśl w związku z nim (pierwsze skojarzenie - czasownik, rzeczownik, przymiotnik - cokolwiek, np. koń - zły, biegnie)

pies
kot
szczur
kawa
morze

zapisz odpowiedź na kartce
.
.
.
.
.
.
.
.


Pomyśl o ludziach, z którymi się znasz i porównaj ich z następującymi kolorami, np. różowy - Piotr (nie można porównać tej samej osoby do dwóch kolorów).

żółty
pomarańczowy
czerwony
biały
zielony

zapisz odpowiedź na kartce

.
.
.
.
.
.
.
.


Na koniec zapisz sobie:
Twoją ulubioną liczbę i Twój ulubiony dzień tygodnia.

zapisz odpowiedź na kartce

.
Gotowe?
Upewnij się, że Twoje odpowiedzi SĄ szczere i odzwierciedlają Twoje PRAWDZIWE uczucia!
Ostatnia szansa na poprawę.....
Za chwilę przeczytasz interpretację Twoich odpowiedzi.

Ale najpierw powtórz swoje życzenie!
.
.
.
.
.


Pierwsze pytanie odzwierciedla priorytety w Twoim życiu

Krowa: oznacza KARIERĘ
Tygrys: oznacza HONOR, DUMĘ
Owca: oznacza MIŁOŚĆ
Koń: oznacza RODZINĘ
Świnia: oznacza PIENIĄDZE


Drugie pytanie

Opis psa to TWOJA WŁASNA OSOBOWOŚĆ
Opis kota to OSOBOWOŚĆ TWOJEGO PARTNERA
Opis szczura to OSOBOWOŚĆ TWOJEGO WROGA
Opis kawy to OPIS TWOJEGO SEKSU
Opis morza to OPIS TWOJEGO WŁASNEGO ŻYCIA


Trzecie pytanie

Żółty: ta osoba nigdy Cię nie zapomni
Pomarańczowy: ta osobę uważasz za prawdziwego przyjaciela
Czerwony: ta osobę naprawdę kochasz
Biały: to pokrewna dusza
Zielony: ktoś, kogo będziesz wspominał całe życie



Ten test pochodzi od Dalai Lamy w roku milenijnym.
Przekaż adres tego testu przynajmniej do tylu osób ile wynosi Twoja ulubiona liczba, a Twoje życzenie spełni się w tym dniu tygodnia, który jest Twoim ulubionym.

To prawda, nawet jeśli w to nie wierzysz".


Jakoś ten tekst w jednym momencie dziwnie przypomina łańcuszek świętego Antoniego...  nie przewijając do przodu test zrobiłam, jak w instrukcji, nic nie wiedząc o przekazywaniu go dalej. I w tym momencie zachwiała się moja wiara w jego prawdziwość. Ale przecież nie trzeba wierzyć....
Jutro przetestuję  kilka osób dla naukowego porównania ze sobą. I jeszcze popatrzę na swoje wyniki, może czegoś się w nich doszukam.
Bo dziwnie-nie-dziwnie, ale wyszło-co-wyszło.

poniedziałek, 5 października 2015

Końcówki

Jestem łagodna, ospała i brzydzę się przemocy (tylko niestety roślinożerność w dalszym ciągu niezmiennie mam w planach).
Ale i tak cieniutko byłoby ze mną w tamtych czasach...

"W czasach późnego Gomułki o władanie warszawską starówką walczyły dwa plemiona : Długo - i Szorstkowłosych.
Długowłosi byli głównie roślinożerni.
Łagodni i ospali brzydzili się przemocą.
Mięsożerni szorstkowłosi byli prymitywni i agresywni.
W literaturze przedmiotu znani są jako "gity" lub "gitowcy".
Oni sami, jak wszystkie ludy prymitywne, nazywali siebie po prostu ludźmi.
Proces identyfikacji plemiennej był prosty - osaczali obcego, zagadywali go w plemiennym narzeczu.
- Ty, kurwa twoja w dupę mać, człowiek jesteś?! Człowiek?!
W tym narzeczu obcy byli frajerami.
Ludzkość dzieliła się na ludzi i frajerów.
Ludzie byli kastą wyższą, najwyższą.
Ulubioną rozrywką Szorstkowłosych było polowanie na Długowłosych."

cd. "Późny Gomułka, wczesny Gierek" Andrzej Dziurawiec

W załączniku daję definicję  wegetarian (bo do nich wrzucam Długowłosych)  z 1905 roku, pióra Kazimierza Bartoszewicza - Słownik polsko-polski, z sieci.





Dla mnie straszna i przykra w odbiorze jest ta definicja sprzed ponad stu lat. Wyczuwalne wyśmiewanie i nawet agresja podpowiada, że pisał to mięsożerca (Szorstkowłosy).
Brak tolerancji w odniesieniu do każdego drobiazgu, bo z wegetarianizmu się nie strzela,  naprawdę pokazuje wredną twarz (przecież wegetarianizm nie pochodzi od słowa: wegetacja).

Nie szukałam już odnośnika, więc go nie będzie.

Ale ambitnie biorę na siebie zadanie pogodzenia Długowłosych z Szorstkowłosymi. Z tym, że nie będzie to trudne, bo zdjęcie pokaże, że mogą mieć wspólnego wroga ...


Sory dla fryzjerów!
Ale takie fryzjerskie nieporozumienie może spotkać każdego, i szorstko-, i długowłosego.

Na koniec wniosek : Najszczęśliwsi to są łysi, nic nie stoi, nic nie wisi!

piątek, 2 października 2015

Późny Gomułka, wczesny Gierek

Dzisiaj mój termometr pokazywał na długo przed południem dwadzieścia i pół stopnia, w cieniu! nawet jeżeli ktoś nie wiedział (ja), że właśnie mamy światowy dzień uśmiechu (pierwszy piątek października), to się uśmiechnął do tego, co zobaczył za oknem. Szczerzyłam się gapiąc z niedowierzaniem na rtęć w słupku, jak ciele na malowane wrota. Potem się dowiedziałam, że była dodatkowa okazja, bo światowy dzień uśmiechu.

A z okazji międzynarodowego dnia mieszkalnictwa (6. października, czyli że lada chwila) zamieszczam ważne ostrzeżenie przed łatwą utratą mieszkania. Mamy tu jedną z wielu możliwości (inną niż moja prywatna opisana w tym poście).
Wracasz po pracy, myślisz, że do swojego domu, a tu niespodzianka, bo nie masz już domu...


Uczciłam też wielkimi krokami zbliżający się dzień nauczyciela (14.październia, co tam..  zleci jak z bicza strzelił), bo czytałam we wspomnieniach Andrzeja Dziurawca o jego szkolnych czasach przypadających na późnego Gomułkę, wczesnego Gierka.

"Uczyła mnie tylko przez rok, ale to wystarczyło, żebym zrozumiał, że z fizyką nie chcę już mieć nic wspólnego.
Jakoś doczłapałem do czwartej klasy.
A w czwartej, maturalnej, uczyła mnie pani profesor Czapla.
Nie miała złudzeń, że czegokolwiek mnie nauczy, chciała tylko, żebym dał jej szansę, żeby mogła dopuścić mnie do matury. Na szczęście pani profesor miała nie tylko serce, ale również poczucie humoru.
 
Nasz krótki dialog przeszedł wkrótce do szkolnej legendy.
- Co to jest próg fotoelektryczny?
- Otóż prund elektryczny...
- Siadaj, Dziurawiec. Dostateczny.
Mimo starań Zołzy dotarłem więc do matury, a nawet ją zdałem, co pewnie utwierdziło Zołzę w przekonaniu, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie."

"Późny Gomułka, wczesny Gierek" Andrzej Dziurawiec



Super, samo z siebie uczciło się jeszcze jedno święto,  dzień oszczędności (31. października, co tam... zleci jak z bicza strzelił. Nożesz kurna, że też czas leci tylko w jedną stronę, gdyby go cofnąć chociaż o sekundę... no, o sekundę to szkoda fatygi, ale gdyby tak zdjąć z garba parę latek, to ...bez najmniejszej nostalgii można by obchodzić takie święto: "Dzień przepieprzonych z hukiem lat" przypadający 20 sierpnia).