czwartek, 7 stycznia 2016

Ścianka działowa

Wizytę w bibliotece rozpoczęłam i zakończyłam zgarnięciem z blatu kilku książek nie znanych mi dotąd i przez nikogo nie polecanych, nieelegancko określę: pierwszych lepszych. Potem w domu okazało się, że dobrze się stało; gdybym zaczęła analizować, to pewnie bym kilku ciekawych pozycji nie przeczytała.  Oto pierwsza z nich.
"Ścianka działowa" Izabeli Sowy. 
Kiedyś w radio słuchałam-nie słuchałam książki czytanej, były to tej autorki "Herbatniki z malinami", albo z jagodami, sprawdzę. Dawno to było i większy niż mi się zdaje powinnam położyć nacisk na "nie słuchałam",  faktem jest, że od tamtego czasu nie interesowałam się powieściami I.Sowy. Dopiero teraz.
Od pierwszych stron to tylko krzywo się uśmiechałam, takie wszystko wydawało się banalne. Główny bohater podejrzewa żonę o zdradę i wynajmuje detektywa(wkę), która ma wyłowić dla męża żonine grzeszki.
Najpierw trochę awansem polubiłam głównego bohatera, wyłącznie z tego tytułu, że na imię ma Dionizy (Fiotroń). Bo znałam kiedyś jednego Dionizego, życzliwego profesora. Mówiliśmy: "profesorze", bo za chwilę miał mieć habilitację, ale tak to był doktorem. Nie wymawiał "r" tylko "ł" , i czasami chrząkaniem próbował wymusić "r" (najczęściej przy imionach z "r", choćby moim, bo ma w sobie "r"). Książkowy Dionizy też jest wykładowcą, ma szykowną żonę, poukładane  wygodne życie wyższej klasy średniej i nagle ten dysonans: żona kogoś ma.
Izabela Sowa ma taki cierpki, ironiczny styl pisania, który bardzo tu pasuje, szczególnie wtedy, gdy zaglądamy w głąb. Współczesnego świata i nas, ludzi go zamieszkujących.
 Więc fajny styl pisania i fajna sensacyjna konstrukcja.
A o czym jest opowieść wskazuje jej tytuł: o ściance (i rzeczywiście żona postawiła ściankę gipsową), która dzieli i odbiera możliwość nie tylko  rozmowy, choć rozmowa jest najważniejsza, lecz każdej komunikacji między najbliższymi.
Rozwiązanie zagadki jest  niespodziewane. (Hm, trójkąt małżeński to przy tym kaszka z mleczkiem).

Fragment  książki od czapy, bo nie dotyczący zdradzanego męża ani jego idealnej, lecz wiarołomnej żony (wydawało się, że treść książki to śledztwo w tej sprawie).


"- Wyobraź sobie chińską fabrykę produkującą buty sportowe dla amerykańskiego koncernu. 
Wiesz, ile lat musieliby pracować jej robotnicy, żeby zarobić tyle, co prezes firmy w jeden, powtarzam, jeden marny roczek? Jakieś propozycje? Słucham?
- Nie będę strzelał.
- I słusznie, bo nawet byś nie trafił w pobliże tarczy, mój drogi. Cztery i pół tysiąca lat.
A wiesz, jaki procent zysku firmy Nike jest przeznaczony na wypłaty dla indonezyjskich robotników?
No zgadnij. Dziesięć, piętnaście? A może  siedem? - Fiotroń potrząsnął głową.
- Trzy! Raz, dwa, trzy. Reszta idzie na pensje zarządu, kontrakt reklamowy Tigera Woodsa i wypasione klipy. Podobnie jest z innymi kolosami szyjącymi markowe badziewie."


Na okładce skalna ściana i w niej wyrwa w kształcie ludzkiej postaci, takie proste skojarzenie co do treści. Nic nie ujawniam, to okładka ujawnia.

16 komentarzy:

  1. Ironia to mój sposób na przetrwanie;) więc chyba powinnam sięgnąć po tą autorkę. A cytat mógłby być fikcją literacką, ale jak wszyscy wiemy nie jest, tylko w sumie to z tej wiedzy niewiele wynika, bo ja akurat lubię buty z marką:) chociaż niekoniecznie z tą z cytatu, więc chociaż mam nadzieję, że moja marka lepsza dla ludzi (bo buty ma na pewno lepsze;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro życie nas traktuje ironicznicznie, więc my też stosujmy w stosunku do niego tę samą broń, niech zobaczy jak to przyjemnie!
      Te koncerny. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że aż takie są proporcje, ten głód pieniędzy u najbogatszych. Kiedyś kupiłam jedną parę drogich butów, a drugą parę wzięłam za fri. No to cieszę się, bo ta moja transakcja nie poprawiła pozycji finansowej koncernu:))
      (o innych transakcjach zmilczę, bo przepłaciłam za jakość butów, ale potem na moim podwórku mieli zły PR; o, na pewno z tego powodu ten ich cały prezes miał przez rok koszmary;))

      Usuń
  2. Nie kupuję markowych rzeczy. Snobuję się na niesnobowanie;-) Ale ostatnio kupiłam kozaki za 40 zł. Całkiem nieczego sobie. I też mi przyszło do głowy, że jeśli taka jest cena ostatecznego produktu, to ile muszą zarabiać ludzie, którzy go tworzą? Może tyle samo, tylko koszty zarządu i reklamy są mniejsze...
    Zaintrygowałaś mnie tą Sową, choć pewnie z własnej woli bym po tę autorkę nie sięgnęła, ale teraz... no kto wie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno tak jest, amerykańskie koncerny na wielką skalę, a mniejsi przedsiebiorcy na mniejszą, i tylko zawsze ta niewolnicza praca.
      Tak samo jak Ty z butami, miałam ze sprayem do mebli. Zamiast Pronto kupiłam inny o połowę tańszy, na dodatek okazało się, że nie maże się, a Pronto się maże;))
      Ja z ciekawości przy okazji wezmę jeszcze coś Sowy, raczej nie "Herbatniki", nie było między nami chemii, to co się będę wysilać.

      Usuń
  3. Może powinnam się przekonać do tej autorki? Kiedyś przeczytałam jej książkę i jakoś nie za bardzo mi się spodobała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona ma trochę nerwowy, nawet chaotyczny styl, ale bohaterów stworzyła konkretnych prowadzących ciekawe rozmowy;)) ...pewnie akurat miałam ochotę na taką prozę.

      Usuń
  4. Autorka zaszalała z tytułem ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie znam autorki. Nie raz mi też tak coś wpadnie w ręce w bibliotece i się okazuje, że to był dobry wybór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, powinno się czasem coś wziąć na żywioł, bez czytania streszczenia. Chociaż tu streszczeniem jest okładka;))

      Usuń
  6. Serie owocową lubiłam i tę bym z chęcią przeczytała :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to Ty jesteś specjalistka od Sowy! Myślę, że ta jest trochę inna (albo owocową książkę po latach nieprawidłowo oceniam:))

      Usuń
  7. Bardzo fajny fragment dałaś. Wiesz co, nieraz się oburzam na wysokie ceny, wiedząc, że dana rzecz pochodzi z Chin czy Indonezji itp. Wiadomo, że w większości pracownik fabryki dostaje grosik za ciężką pracę i że nikt o niego nie dba:/ Większość ubrań mam z lumpeksu, albo zrobionych samemu, ale to i tak nic nie rozwiązuje i nie mam pojęcia, co można zrobić, oprócz podpisywania petycji i protestowania, aby poprawić życie tych biednych ludzi. Nienawidzę kapitalizmu po prostu i nic mnie nie przekona, że to jest dobry system.
    Super, że wizyta w bibliotece się udała:))
    Buziaki!:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jak ja lubię lumpy! ale teraz to są rzadkie okazy, trzeba by się za nimi przemieszczać na inną dzielnicę; dawniej często chodziłam i lubiłam szperać. Ten lokal na moim osiedlu zlikwidowali, bo było tanio, czasem za zeta, i na pewno to plajta, bo za wynajem lokalu bulili jak za zboże. Teraz tam są sklepy alkohole świata ("świata"!) W ogóle szok, bo kiedyś w radio słyszałam, że główna ulica w moim mieście jest czołówce najdroższych w Polsce! ale raczej wilka z wall street tam nie spotkasz, tylko pijaczka przy monopolowym:))

      Usuń
  8. Jak ognia unikam polecanych i rozreklamowanych książek. Nie wiem, przekora to czy co innego... Do tego stopnia, że kiedy w księgarni ujrzałam "Dziewczynę z pociągu" w promocyjnej cenie, to nie kupiłam, bo za głośno o niej było jesienią. Jednak Mikołaj i tak zostawił mi ją pod choinką i wiesz co? Mile się rozczarowałam, książka dla mnie rewelacyjna.Pewnie głupia jestym z tymi unikami, ale mimo wszystko wolę sama wykowyć swoje skarby ze sterty innych w bibliotece :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przekora, tylko sama chcesz odkrywać nieznane lądy, a taka polecana książka to ląd z napisem: ja tu byłem (morduje barman). Też słyszałam kilka razy o tym tytule, Dziewczyna z pociągu brzmi intrygująco; szkoda, że często recenzenci za szczegółowo streszczają, i zdarza się, że czuję, jakbym drugi raz czytała jakąś książkę. Ale prawdę mówiąc na tę Dziewczynę to mam chrapkę:))

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny.