O pewnej rzeczy nie wiemy, lub o niej nie pamiętamy.
Ktoś musi nam rzecz wyjaśnić...
Wyjaśnia Bodil Malmsten (na zdjęciu) - "Moje pierwsze życie"
"Kiedy byłam dzieckiem , nie istniały uprawy bez chemii.
Każdy wysypywał na pola tyle trucizny, na ile go było stać.
Jeżeli coś rosło bez pomocy środków chemicznych, to tylko dlatego, że chłop był zbyt biedny albo zbyt skąpy.
Etyki jeszcze nie wynaleziono, a jedzenie było ważniejsze niż moralność.
Surowce pochodziły z obory albo z chlewu, z lasu, z malinowego chruśniaku i grzybnych poręb, z ogrodu i rozsadnika, zrobionego przez mamę ze starych okien.
Zjadanie co do okruszka było jedyną rzeczą, za którą w dzieciństwie zbierałam pochwały.
Wszystko inne uważano za coś oczywistego albo krytykowano.
Chwaliła mnie nawet momma. Szczególnie momma, nasza nachmurzona babcia, która na co dzień uważała, że wszystko jest jednym wielkim nieszczęściem, a Titanic to tylko potwierdzenie tezy, że życie dla takich jak my ma w zanadrzu tylko niedolę.
A przecież jednocześnie była dumna ze mnie i z mojego apetytu.
Ja też."
Inna sprawa, że może kiedyś było mało bogatych ludzi, a dodatkowo ci bogaci byli jednocześnie skąpi i nie wspomagali roślin chemią i dzięki temu żywność była eko. Teraz mamy odwrotne, biedni kupują tanie szprycowane jedzenie, a tylko bogatych stać na drogie z ekologicznych upraw. Proszę, jak świat się zmienia... Ciekawa jestem, jak to będzie za sto lat, czym będą zdziwieni nasi wnukowie na temat jedzenia i płodów rolnych z początku XXI wieku.
Muszę się rozejrzeć za kolejną pozycją wspomnieniową Bodil Malmsten, bo "Moje pierwsze życie" to jest pierwsza część jej życia (jakbym tego nie napisała, to nikt by się raczej nie zorientował... haha).
Już mnie palce świerzbią do książki opisującej definitywny wyjazd autorki, a była wtedy po 50tce, z rodzinnej Szwecji i osiedlenie się we francuskiej Bretanii ("Cena wody w Finistere").
Tu nawiasem powiem z przykrością, że mój zachwyt nad "Zielonymi drzwiami" K.Grocholi nie powtórzył się przy dwóch następnych jej książkach, które z marszu zaczęłam czytać. Z "Zagubionego nieba" przeczytałam pierwsze opowiadanie, a "Houston, mamy problem" zaczęłam uczciwie, a potem tylko przeleciałam wzrokiem po przekątnej kilkunastu stron. Nudne i przewidywalne, trochę dla infantylnych dziewczątek, dużo tam nie ma "pięknej literatury". A "Zielone drzwi" to zupełnie inna klasa, bo to zamyślenie nad tym, co było, i w ogóle nad życiem.
Taki banał banalny, ale jakoś zawsze trudno się odpowiada na pytania:
Życie, co ty robisz z ludźmi? Ludzie, co wy robicie z życiem?
Luksusowy sezam, czyli Internet, dostarczył zdjęcia.
..może za sto lat ludzie już nie będą spożywać pokarmów "tradycyjnie";) tylko ...w tabletkach:))) skoro postęp tak "idzie"... ;)
OdpowiedzUsuń...
Cóż za okrutny żart!!
...
:)
Pozdrawiam cieplutko:) :) :)
O, na pewno tabletka z koncentratem obiadu oszczędziłaby ludziom dużo czasu, ale uroda życia nie byłaby już taka sama, całe życie straciłoby smak widać, że lubię sobie pojeść, co?:))
UsuńSpokojnej nocki:))
..i chyba nie było by po co żyć tutaj na tej planecie, gdyby życie koncentrowało się tylko na "pracy" - tworzeniu funduszy na nowe "zabawki", "gadżety"...itp...ehhh...
UsuńW sumie w taki sposób żyje wielu ludzi już teraz...ale czy to ma sens..? Taka egzystencja?? ..no, może dla nich ma;)
I może po to tu jesteśmy, by doświadczać - smaków, zapachów:) może w innych wymiarach istnienia nie ma takich dóbr?:) Może właśnie po to przybyliśmy na Ziemię, by delektować się takim właśnie rodzajem doświadczania?:)
Pytania same napełniają moje wieczornonocne myśli, niczym rynna podczas podczas deszczu (ulewy;)
Dobranoc:)
Takie nasze życie nie ma sensu, jeżeli ma polegać tylko na wyścigu szczurów. (To jest niesprawiedliwe powiedzonko, bo szczurki to są bardzo mądre zwierzątka i ludzie wiele od nich mogłyby się nauczyć, gdyby nie brzydzili się nimi tak bardzo. Co szczurki winne, że mają takie gołe, wstrętne ogonki? mają za to kochające serduszka i inteligentne główki). A może za sto lat ludzie pojmą, na czym tak naprawdę polega życie, że nie jest tylko wiecznym festiwalem zabawek i gadżetów.
UsuńDobranoc:))
Na pewno ciekawe wspomnienia, może kiedyś wpadną mi w ręce :-) I ma rację kobieta, jedzenie naturalne to drożyzna, na któą ne wszystkich stać. W eko-sklepie kupuję kilka ulubionych produktów, ale żywienia się w takim przybytku mój portfel by nie zniósł. No i co ma robić udręczony mieszkaniec blokowiska, jak nie wędrować do pobliskiej Biedronki, czy innego, podobnego przybytku? Ci ze wsi są mądrzy, ale mieszkając w mieście i chcąc odżywiać się perfekcyjnie, zbyt dużo czasu stracilibyśmy na poszukiwaniu eko-produktów od rolników i to nie wiadomo do końca, czy nie "chrzczonych" czymś przypadkiem...
OdpowiedzUsuńWłaśnie. I na niczym tak się nie da oszukać, jak właśnie na produktach bio. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale u nas chodzą słuchy, że niektórzy sklepikarze kupują towary w marketach, a sprzedają je jako czyste chemicznie, oczywiście odpowiednio drożej. A gdy taki uczciwie powie prawdę, że warzywka ma prosto z ogródka, to nie powie, że ogródek jest przy autostradzie.... Pamiętam, że w "Angorze" był przedruk artykułu, gdzie napisali, że w mleku matek Eskimosek znaleziono ołów! świat to jednak duża wiocha:))
UsuńMówią, że jesteś tym co jesz, więc nie dziwota, że NFZ niewydolny:) Jemy chemię, ubieramy się w chemię, myjemy się chemią, wdychamy chemię a potem już tylko chemia jest w stanie nam pomóc, ot taki chemiczny banał:) Właśnie popijam sobie bio-sok z granatu, szklaneczka tego cudu kosztuje 17 zł, to się nazywa napój luksusowy:)) A z banałów życiowych, to mi się ten podoba: Nie ważne ile dni będzie jeszcze w Twoim życiu, ważne ile życia będzie w każdym dniu. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNo bo klin klinem się wybija, ...a my mamy to, czego chcieliśmy, tak nam chciało cywilizacji, i żeby poskromić świat, podporządkować, zamienić naturalne na "identyczne z naturalnym", syntetyczne. Kiedyś-kiedyś miałam fazę na komedie Louis'a de Funes'a i był taki film "Skrzydełko czy nóżka", kompletnie nie pamiętam treści, ale serwowano tam plastikowe kurze nóżki i skrzydełka, to wtedy było śmieszne, a teraz wszystko mamy rzeczywiście plastikowe, i trzeba użyć dużo przypraw, żeby zabić smak plastiku...
UsuńMotto cudowne:))
Bio-jedzenie to temat bliski memu sercu (a żołądkowi jeszcze bliższy;-)) więc wiem coś na ten temat... Mam te same wątpliwości... Szczególnie z warzywami. Bo na przykład w moim warzywniaku, warzywa eko, prócz ceny, różnia się tym od zwykłych, że są brudne. Ale to tak strasznie uwalone ziemią, że nie widać co się kupuje! Ja nie wiem, gdzie jest napisane, że eko nie mogą być umyte, tylko trzeba tak z ziemią kupować??? Poza tym zero jakiegoś certyfikatu, mam wierzyć tylko na słowo... Na targu też nie wiadomo, kto sprzedaje swoje ekologiczne polony, a kto handluje przemysłówką. Ale w tym roku moja Mama z koleżanką założyły warzywniczek, całkowicie eko i wiem jedno - taka uprawa to masakra - jak nie ślimaki, to mszyce, albo inna cholera - człowiek się orobi, a efekt mizerny i trzeba się śpieszyć z jedzeniem, bo albo inne żyjątka się przyczepią, albo przerośnie. Wszyscy mi mówili: zobaczysz, swoje to dopiero smakuje! a ja żadnej róznicy nie czuję...
OdpowiedzUsuńNatomiast co do produktów gotowych mam zasadę - czytam etykiety i kupuję bez chemii. Na przykład owoce suszone. Drożej, fakt, ale nie jest to coś, co kupuję codziennie więc mnie nie rujnuje, zwłaszcza, że zrezygnowałam całkowicie z żywności przetworzonej i sklepowych słodyczy - a to zawsze robi największą kwotę w wydatkach na jedzenie. I nabiał tylko naturalny, prosto z gospodarstwa. I na koniec powiem jeszcze tylko, że im prostsze rzeczy do jedzenia sie kupuje, tym bardziej rozwija sie wyobraźnia, co można niesamowitego z nich przygotować. Jak kiedyś bez przerwy korzystałam z gotowych przepisów, tak teraz głównie komponuję sama. I to jest przeogromna frajda:-)
Pół kilo ziemi na każdej marchewce, to główny element jej wartości eko. I przyjęty przez kupców najważniejszy element handlowy, (każdy głupi wie, że marchewka pędzona rośnie nie w ziemi, tylko pojawia się po zmieszaniu kilku składników w próbówkach laboratoryjnych, więc jest czysta laboratoryjnie i bez jednego pyłku).
UsuńA o hurtowych jajkach sprzedawanych jako wiejskie to już u nas legendy krążą:))
U mnie oprócz ślimaków są takie stworzenia, które zżerają wszystko, co się tylko im nada (czyli naprawdę wszystko) - turkucie podjadki. No i bądź tu mądry, przecież nie pozabijam ich z takiego powodu, że tak samo jak ja mają ochotę na zdrową jarzynkę:))
Ciekawa jestem tej książki. Świat zwariował i ludzie zwariowali. Moim zdaniem sami sobie jesteśmy winni takiej sytuacji.
OdpowiedzUsuńJa też uważam, że sami sobie jesteśmy winni i to jest sprawiedliwe. Chcieliśmy przechytrzyć przyrodę, a zemsta jest okrutna...
UsuńŻycie się zmienia, szkoda tylko, że zazwyczaj nie na lepsze.
OdpowiedzUsuńSzkoda. Staram się szukać w tym gorszym coś dobrego, ale tak jak np. Pollyanna to nie umiem.
UsuńW dzieciństwie miewałam eko-żywność, jak jeździłam do ulubionych wujostwa - nawet masło ubijałam :) Malinowy chruśniak też mieli :) - kojarzy mi się z wierszem Leśmiana śpiewanym przez Marka Grechutę - bardzo, bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńOstatnio w bloku chodził facet z jajkami, że niby od wolnych kur (:)) z 3-jką przystemplowaną. Zwróciłam mu uwagę, a on bajerant powiedział, że sołtys z rana stemplował :)) Nie wiem, co u niego większe: poczucie humoru czy tupet :) I tak się zastanawiam ile tego eko jest ofercie na rynku - marchewek nie stemplują. Pozdrawiam :)
Ten sam facet ma handelek też u nas, i tak samo jedzie na tupecie. A niedawno miał miód wielokwiatowy z puszczańskiej pasieki, w którym nie było ani kropli miodu. Nasłuchałam się raz takich sensacji i postanowiłam omijać z daleka na bazarku alejkę "bio" i najczęściej teraz robimy zakupy w sieciówkach, bo tam szybko schodzi towar i bardzo pilnują dat przydatności do spożycia, odwrotnie niż w małych sklepikach. Tylko dla zwierząt nie oszczędzamy na ekskluzywnej (nie śmieciowej) aprowizacji:))
UsuńJa tam nie wiem czy da się zrobić eko jedzonko skoro wszytko rośnie pod tym samym, pełnym spalin i innych syfów, niebem. Co z tego, że moje warzywka rosną (a czasami nie rosną;) bez chemii jak wystarczy, że przyjdzie deszcz i skropi je całą tablicą Mendelejewa;) Przestałam się spinać ze strachu, że nie od chemii a od tego napięcia jakaś żyłka mi pierdyknie;) A co do Grocholi to ona od początku jest "nierówna". A te "Zielone drzwi" muszę przeczytać.
OdpowiedzUsuńMnie też się wydaje, że tak naprawdę to chyba się nie da uczciwie zrobić eko jedzonka. I nie ma co napychać kieszeni hochsztaplerów, którzy próbują nam wmówić, że oni takie mają w swojej ofercie, tylko od nich brać i bulić.
UsuńJa to nawet nie próbuję się wczuwać, że tylko eko i więcej nic, co ma być to i tak będzie!
Spokojnej nocy:))
my mamy działkę gdzie hodujemy eko owoce i trochę warzyw w sezonie letnim:) nic nie może się z nimi równać!
OdpowiedzUsuńWiadomo, że swoje jest zawsze najlepsze. Choćby dlatego, że własne, i wybrane odmiany ulubione przez rodzinę...
UsuńDobrej nocki:))