poniedziałek, 9 czerwca 2014

Wieczorek...

W sobotę byłam uczestniczką wieczoru panieńskiego. Przygotowania były takie,jak do lądowania w Normandii. Miały być niespodzianki dla przyszłej oblubienicy ! gry, zabawy ! smaczne dania i napitki ! Pierwsza niespodzianka dotknęła najpierw mnie, gdy koleżanki zdecydowały, że w moim domostwie urządzi się "garden party dla lejdi Marty". Które, mimo że nie zaczynało się o czwartej, to jednak ja byłam w pracy aż do 20tej. Koleżankom taki drobiazg nie przeszkadzał. Miało to też swoje plusy, bo wpadłam już w wir rozkręconej zabawy. Dało się zauważyć dwie nawzajem zwalczające się frakcje : jedna łamała ręce nad ciężką do zrozumienia decyzją oddania się dobrowolnie w kajdany. Wszak w małżeństwie mają zastosowanie normalne reguły totolotka, naiwni wierzą w wielką wygraną. Dla zilustrowania głębi problemu padały gęsto ze strony tej frakcji głupie dowcipy typu : "- Dlaczego w małżeństwie wina rozkłada się na dwie strony? - Bo połowa po stronie żony, a połowa po stronie teściowej". Czyli zawsze winna biedna żona. Ta frakcja w swoim regulaminie miała zapis o nieustępliwym zwalczaniu rodzaju męskiego. Dobrze chociaż, że zaakceptowały obecność czworonożnych co prawda, ale chłopaków, bo dwunożnym powiedziano won. Druga frakcja (trzeba rzetelnie dodać - niezamężna) śpiewała rzewnie ludowe przyśpiewki z wzruszającą frazą : "Moje serce płace, mało nie zamiro, że się moja krasa darmo poniwiro". I coś jakby "Nie wróci już miłość ze szkolnych lat" w wykonaniu sąsiadki, która dyskretnie przyszła w środku nocy dzierżąc w dłoni pół litra. Jej goście poszli, a ona samotna postanowiła się przyłączyć do nas. Każdego drinka określała jako oranżada i z wielkim gestem dolewała więcej wody ognistej. Tej frakcji należy się dozgonna wdzięczność narzeczonego Marty, bo jak słyszałam, nie zerwała zaręczyn, co było już bliskie ! (Pierwsza frakcja zwarła szeregi tuż przed 6,oo, kiedy to wzmiankowany narzeczony pojawił się osobiście po odbiór nabuntowanego skarbu).
Wieczór panieński udał się w 100 procentach. Było kilka incydentów żołądkowych, ale po prostu wieprzowina na słodko powinna być zapisywana przez lekarzy jako silny środek wymiotny. Teraz już o tym wiemy, ale mądry Polak po szkodzie. Z całą pewnością coś było w jedzeniu, bo nic innego przecież, tym bardziej że jeszcze przed północą skończyły się procenty i jedyną radą był zakup od samego producenta, który słynie z dobrej jakości wyrobu. W tzw. międzyczasie działo się, oj działo. Miałam nawet okazję przejechać się wozem strażackim, jedna z pań pożądnie wlała jednemu panu, który był niekulturalny zbytnio....i mówię Wam, będzie co wspominać dłuuugooo. To już drugi panieński wieczór na tej ziemi. Pierwsza para jest szczęśliwa, więc i drugiej wróżymy pomyślność :)))

2 komentarze:

  1. Niezła impreza była, ale chyba miała być niezapomnianą:-) i taka była. A był czas na regenerację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. po imprezace dwa dni wolnego....inaczej czarno to widzę :)))

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny.