Dzień taki piękny, że nie ma się ochoty wracać do domu, połazikowałoby się, nad rzekę, do puszczy, albo chociaż po "zielonych płucach miasta". Ale póki co, wykorzystaliśmy parę godzin na roboty ogrodowe, między innymi koszenie, chyba już ostatnie tego roku. Jednak nie odmówiłam sobie paru chwil w półcieniu nakrapianym promieniami słońca z widokiem na żeglujące motyle. Stopklatka z wakacji.
W domu jednak obowiązki (między innymi aplikacje na torbę na zakupy, właśnie czeka moja dręczycielka - maszyna do szycia z płachtą materiału w zębach), ale też i przyjemności. Przede wszystkim trzeba nakarmić przydomową menażerię.
Bobek bawi się grzecznie w domu i przy okazji czeka na podwieczorek. Na podwieczorek, a także na każde inne posiłki najlepiej czeka się w kuchni. W każde miejsce taki maleńki kotek dyskretnie się wciśnie i niezauważony obserwuje rozwój sytuacji. Sytuacja się rozwija w dobrym kierunku, otwierane są puszki, saszetki, rozdzielane porcje dla całego zwierzyńca. Oboje się musimy przy tym krzątać, psie towarzystwo tak wygłodniało, że ja sama szybko bym się raczej nie uwinęła przy takim zmasowanym ataku.
Mała Mi nie musi czekać na miejscu, tak jak Bobek, zdąży podbiec w ostatniej chwili i zjeść najpierw Bobkowi wszystko z miseczki, a potem spałaszować swoją porcje. Nawet psie porcje będą zagrożone, bo Mi takie jedzenie również smakuje, byle dużo...
A teraz, gdy Bobek czeka cierpliwie w kuchni, to ona sobie w tym czasie poskacze. Parasol się do tego wyjątkowo nadaje.
Mała Mi się zastanawia, gdzie tu jeszcze uda się wskoczyć i podokazywać. Co to za dziwny ogród, że koty nie mają swojej trampoliny? Za płotem u sąsiadów jest i trampolina, i nawet jest basen. I bardzo tam lubią kocie dzieci. Ale też jest tam stara Kotkowa, której Mi troszeczkę się boi i zawsze się rozgląda, czy nie widać w pobliżu Kotkowej, żeby można było podbiec i chwilkę pobawić się przy basenie cudzymi fajnymi zabawkami.Gdy wszystkie czworonożne głodomory się ponajadały, to dwunożnym głodomorom, czyli nam, na podwieczorek ugotowałam znakomitą zupę dyniową na mleku. W tym roku w ogrodzie dopisały dynie, zresztą kabaczki i cukinie też.
Ta zupa jest wspomnieniem dzieciństwa i w sezonie gotuję ją przynajmniej jeden raz, a wtedy rodzina się nią zajada do wypęku. Jest słodka i w zasadzie mogłaby być traktowana jako deser, ale jest bardzo sycąca.
Mój przepis oczywiście jest bardzo prosty.
Mamy ćwiartkę małej dyni, albo mały kawałek dużej, musimy z niej wygrzebać środek z pestkami, odciąć skórkę, a to co zostanie pokroić na małe cząstki. Wrzucamy do garnka i gotujemy z odrobinką wody i szczyptą soli pod przykryciem. (W prawdziwym przepisie jest napisane, że dynię gotuje się w mleku, ale ja nie za zbytnio lubię kożuchy, a one są nieodłącznym elementem gotowania na mleku...). Pilnujemy, żeby nie przywarła do garnka, a wody ma być naprawdę mało, wtedy to, co zostanie jest bardzo esencjonalne. Dynia gotuje się krótko, sprawdzamy nożem, czy miękka. Jeżeli miękka zdejmujemy garnek z kuchenki, bierzemy do ręki miotełkę i roztrzepujemy w garnku ugotowaną dynię. W zasadzie można blenderem ją rozbić na aksamitną masę, ale ponieważ my lubimy jak w zupie są strużynki dyni, więc preferuję metodę z miotełką.
Następnie wlewamy taką ilość mleka do roztrzepanej dyni, żeby uzyskać zupowatą konsystencję i zagotowujemy ją dodając cukier, ile kto lubi.
Jeszcze w międzyczasie musimy zrobić lane kluseczki. W miseczce łączymy jajko i około 2 łyżki mąki (na większą ilość kluseczek: 2 jaja+4 łyżki mąki). Jeżeli chcemy mieć dosłownie - lane, to musi być rzadsze, czyli mniej mąki, albo dolewamy odrobinkę wody. Ja robię gęste. Zagotowujemy wodę z solą i zsuwamy nożem z łyżki na lekko gotującą się wodę podłużne kluseczki. Gdy wypłyną, to wyciągamy z wody i przekładamy do zupy dyniowej.
Na zdjęciu nie wygląda niestety tak smakowicie, jak powinna. Jestem zawiedziona...
Żółte i pomarańczowe warzywa są bardzo zdrowe, więc warto skorzystać z ich właściwości. 100 gram dyni ma tylko 15 kalorii,... ale w mojej zupie kalorie nadbijemy mlekiem, kluskami i cukrem, więc nie jest to danie odchudzające, niestety.
Jeszcze tej jesieni trzeba ugotować pikantną zupę dyniową, też bardzo dobra, ale nie jest już moim wspomnieniem z dzieciństwa. Jedliście może taką? Zagęszczona ostrym serkiem topionym ma wyrafinowany smak.
"Kupić dym, sprzedać mgłę" Magda Dygat
"Ojciec uwielbiał matkę i ją zdradzał. Znikał na całe godziny, zdarzało się, że nie wracał na noc, ale nigdy nie dał się złapać i nie było mowy, żeby się do czegokolwiek przyznał. Mówiło się, że gdyby matka znalazła go z dziewczyną w łóżku, wmawiałby jej, że ma halucynacje.
Dunia słyszała, że matka pojawiła się raz pod drzwiami pokoju hotelowego, gdzie ukrył się z kolegą i dwiema aktorkami. Długo się dobijała, aż w końcu kolega wpuścił ją do środka. Była zimna listopadowa noc, a matka usiadła, żeby zapalić papierosa. Minęło parę minut i wtedy okno otworzyło się z hukiem, ojciec, siny z zimna, wczołgał się z powrotem do pokoju. Powiedział, że szukał jej, dowiedział się, że jest w tym hotelu, nie chcieli go wpuścić, więc wdrapał się po rynnie. Taki był ojciec."
Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa Magdy Dygat i Stanisława Dygata. I nieprzypadkowo wspólnota talentu w genetycznych składnikach odziedziczona po ojcu. A zresztą może akurat przypadkowo... z tymi genami to nigdy nie wiadomo, jak się ułożą.
W każdym razie tak samo pochłaniam teraz jej książkę jak kiedyś w szkole jego "Pożegnania" i "Jezioro Bodeńskie". Taki klimat....
Masz niezłą zabawę z tą menażerią :)
OdpowiedzUsuńZabawę i jednocześnie zero swobody, bo zawsze menażeria na pierwszym miejscu. Ale to przecież na własne życzenie :)
UsuńPięknie, wszystko pięknie i w ogrodzie i w domu i z chudobą, a na koniec ciekawa lektura. Cóż, udanej niedzieli życzę :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie życzę miłej niedzieli... Może jeszcze lato nas porozpieszcza, dopóki trwa w kalendarzu :-)
UsuńA wraz z poniedziałkiem skończyła się złota polska jesień, niestety....
OdpowiedzUsuńOdkąd pojawiły się w warzywniaku dynie, to goszczą na moim stole niemal codziennie, w najróżniejszych daniach i w ogóle mi się nie nudzą:) Ale słodkiej zupy jeszcze nie robiłam...
Ta słodka zupa dyniowa to moja fanaberia, bo babcia nam, wnukom ją gotowała. Jest w tym samym przedziale smaków, co twarożek na słodko na śniadanie:) ... też lubię:)
UsuńDzisiaj to już wręcz szaruga jesienna, po pracy zmykałam do domu przed deszczem, ale się nie udało... żal lata...
Siedzę przy biurku przywalona papierami, (powrót do pracy bywa bolesny:)) i jestem zmarznięta na kość a Ty mi tu o ciepłym wrześniu:) Oj tak ciepły był i ładny, ale się skończyło a ja mam w domu wymianę kilku grzejników i nie mogę sobie nawet wieczorkiem przepalić. Taka ciepła zupa dyniowa, kocyk z rozgrzewającym psiakiem, który uwielbia mi pod ten kocyk włazić i dobra książka - marzenie! - na razie muszę ogarnąć rzeczywistość:( Oby do wiosny:)
OdpowiedzUsuńI znów komentarz zamiast odpowiedzi... szczęście, że nie usunęłam tego, co Ty napisałaś, bo to już tylko by mi zostało zawiesić działanie bloga...(ile można mieć takich wpadek????)
UsuńTy to masz los, ale tak jest, że rzeczy lubią się dziać wszystkie naraz. I powrót do pracy, który mógłby być milszy, gdyby nie bezlitosna biurokracja, i wymiana kaloryferów, a jeszcze przywitanie zimnej jesieni... Ale smaczny posiłek, książeczka i kudłaty łeb pod ręką pomoże nam przetrwać do wiosny:) Dobre i to:)
OdpowiedzUsuńBardzo apetycznie się zrobiło, tle pyszności, każdy brzuszek z pewnością był zadowolony :)
OdpowiedzUsuńTamte brzuszki nawzajem sobie wyjadają z misek... A potem przychodzą do nas i udają zwierzęta zdychające z głodu na progu kuchni :)
UsuńFajne masz te zwierzaki :) i bardzo z nimi wesoło. Zupka z dyni na takie chłodne dni w sam raz. Po książkę na pewno sięgnę jak mi wpadnie w ręce. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA najweselej o tej właśnie porze, gdy idziemy spać, a one wszystkie tylko czekają, żeby wskoczyć do nas do łóżka. Często się kończy tak, że śpią na nas i na sobie wzajemnie.... I dziwisz się, że ociągam się z pójściem spać :)))
UsuńZ tym karmieniem to zupełnie jak u mnie;) Biedny Pinio to szafki wylizuje kiedy czeka na swoją porcję;) A ja z dyni to tylko pestki lubię. Zupełnie nie mogę się przekonać do smaku dyni.
OdpowiedzUsuńSą takie smaki, których się nie da przełknąć i choćby nie wiem kto namawiał, to nie i koniec...Pestki to przecież kwintesencja dyni, więc wystarczy:)))
Usuń