Wreszcie zniosłam to jajko, o którym gdakałam przez kilka postów.
Udało się i nawet obyło bez ofiar w ludziach i zwierzętach, chociaż co użyłam, to moje.
Pierwsza torba paryska swój wykwintny wygląd zawdzięcza krojowi ze skosu. Nie całości torby.
Uszy i górny margines jest wykrojony zwyczajnie, ale już środeczek - skośnie.
Kwintesencja torby to napis Paris. Czułam, że wyszywanie i ja stanowczo musimy się rozstać, tylko że napis należało jakoś wykonać, skoro już taki wzór znalazłam (w pintereście) i przemówił do mnie prostym językiem skojarzeń. Co może być bardziej paryskiego od Paryża? nic nie może; chyba, że coś by się znalazło, ale przeważnie "pierwsze jest najlepsze", a pierwszym pomysłem był napis. Byle bez wyszywania.
Napis zrobiłam tak. Gdyby ktoś chciał skorzystać.
1. Napis Paris odbiłam na drukarce atramentowej na papierze śniadaniowym po stronie woskowanej.
2. Z papieru śniadaniowego napis przeniosłam na tkaninę próbując najpierw zrobić to na gorąco żelazkiem (metoda dodupna, nie polecam), a potem używając karty plastikowej PKO BP i mocno przesuwając kartą na sztorc po czystym papierze (na rewersie papieru był napis), pod którym leżała tkanina.
Drugą metodę z kartą bardzo polecam. PKO BP w tej metodzie nie odgrywa pierwszoplanowej roli, kwota na rachunku osobistym nie ma w tym wypadku ciężaru sprawczego.
3. Gdy już napis był ładnie przeniesiony, rozłożyłam tkaninę na desce i odwróciłam się za siebie po lakier w sprayu, co zajęło dwie do pięciu sekund.
4. W tym czasie po białej tkaninie z ciemnym napisem przebiegł kot, a możliwe że się przeczołgał, rozmazując pięknie przeniesiony napis i na dodatek pozostawiając brudne odciski łapek.
5. W tym momencie zmieniłam koncepcję napisu: z czarnego na białym tle, na napis: szary na szarym tle.
6. Wyczyściłam ślady kociej współpracy, oraz ołówkiem poprawiłam nierówny koloryt, tzn. zrobiłam szare tło tam, gdzie za mało szarego. Polakierowałam z całego serca.
7. W komplecie do tych szarości postanowiłam zrobić podszewkę również szarą, wykrojoną z podkoszulki.
No i cała filozofia. A efekt? jest, bo koleżance, gdy wczoraj zobaczyła swoją torbę, aż wypadły oczy z głowy, bo za szeroko je otworzyła. No, prawie by wypadły, przysięgam z ręką na sercu....
Teraz wieża Eiffla.
Ten materiał to była moja galowa spódnica, głęboko czarna i gładka w dotyku. Prezentowała się naprawdę doskonale, ale w czasach, gdy chodziłam do średniej szkoły.
Wyszycie tego motywu to była droga przez mękę.
Nie potrafiąc wyszywać wyszywałam, nie policzę szpetnych słów pod jej adresem i tego, ile razy cholera mną rzucała aż dostawałam trzęsionki zakaźnej, bo drogą jakiejś dziwnej osmozy zły humor zaczynali mieć wszyscy w domu, więc dla świętego spokoju musiałam odkładać wyszywanie (co robiłam z rozkoszą) i zajmować się naprawianiem domowego miru. Psucie zajmowało chwilkę, a naprawa cały wieczór albo i dłużej.... no i tak czas sobie przelatywał jak gdyby nigdy nic.
Wiele razy posyłałam głębokie westchnienia do katyi i jej haftującej maszyny. Porwałam się w przypływie szaleństwa (chyba było za dużo noworocznych toastów, powodujących szmer w głowie i nie pozwalających ocenić rzeczywistości) na wyszywanie, a że nie umiem ręcznie wyszywać, to zaczęłam maszynowo. Moja maszyna nie należy do elity, raczej do nizin społeczeństwa maszynowego. Lepiej, że o tym nie wie, bo i bez tego wystarczająco daje mi popalić. Tym razem też nie podźwignęła tematu, więc zrezygnowałam z jej usług i z igiełką zaczął się mój mozół !
A kłody pod nogi padały ze wszystkich możliwych kierunków. Na dowód mam zdjęcie Tofika.
Pod postacią Belle Ami bryluje w centrum stolicy świata.
I ruszysz takiego? nie ruszysz!
Dalsze dowody? Mała Mi wyrywała szpilki z poduszeczki, a nawet wyciągała te już przyszpilone do roboty. I zamiast wczuwać się w szycie, to ciągle tylko licz szpilki, pilnuj szpilek! I jeszcze do tego Mi wciąż fascynuję się nitkami; może jak podrośnie oddam ją do prząśniczki na naukę, niech anioł dzieweczka przędzie jedwabne niteczki z jakimś pożytkiem. Bo tu przy torbach to skaranie miałam z anioł dzieweczką.
Jak już będzie umiała coś więcej niż tylko szpilkować i nitkować, to odpowiem na takie ogłoszenie:
i wsadzę Małą Mi do pociągu jako przesyłkę konduktorską i heja na Dembniki. Panna nie tylko uszyje cośkolwiek, ale wyłapie szczury, myszy, skopie ogród i ogrzeje łóżko, a wtedy sam ordynat pojmie ją za żonę.
E, jeżeli taką karierę miałaby zrobić, to niech lepiej się trzyma z daleka od krawiecczyzny....
:))))) ależ ubawiłam się podczas czytania!!!Torby udane, nawet ta przy pomocy kota stworzona:)))
OdpowiedzUsuńA u mnie Kokos uwielbia obserwować włóczkę, jak się wydłuuuża od kłębka do szydełka;) ostatnio mnie zdziwił, że nie skoczył na motek - obserwator siedział około metra od ciągnącej się włóczki, dumnie z fotela się przyglądając i swym wyrazem pyszczka mówiącym do nitki: "i tak cię kiedyś złapię...ale jak będziemy sam na sam;..to zobaczysz, że mi nie uciekniesz!" - coś w ten deseń;)
Pozdrawiam!:)
Ps..a próbowałaś może robić ten proszek/pastę do zębów?:)
Dobrze, że udane, a przecież wszystkie moce świata (w ilości cztery koty) się sprzysięgły, żeby zakłócić ich powstanie!
UsuńTen wyraz pyszczka to opisałaś jak do encyklopedii, idealnie się zgadza, możesz dawać ogłoszenia, że tłumaczysz z kociego na nasze. A to odgrażanie jest jak najbardziej prawdziwe, bo zawsze gdy są same, to robią to, czego im nie wolno, a potem z zadowoloną miną, że postawiły na swoim, idą na 12. godzinną drzemkę:))
Mam do proszku zgromadzone wszystkie ingrediencje oprócz najważniejszego składnika: glinki. Jest na mojej liście zakupów w górnym rządku. Przeraziło mnie negatywne działanie fluoru, brrrrrr, zimne ciarki na samo przypomnienie !
fajne torby - a motywy świetne :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, te motywy zaczerpnęłam z pinterestu :))
UsuńJuż wiem, dlaczego nie szyję toreb - po prostu mam za mało kotów ;))) A tak poważnie, to fajnie masz pomysły - muszę kiedyś spróbować transferu druku, ciekawie to wygląda. Nie dość, że fajny recykling robisz, to jeszcze fantastycznie to opisujesz :)) Ogłoszenia w kontekście Twoich postów są rewelacyjne na ćwiczenie przepony :), ale boję się, że u Ciebie ją przećwiczę ;)) Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńRok temu mieliśmy tylko Tofika i Szczurka. I oboje marzyliśmy po cichu o jeszcze jednym, bo dwa koty to tyle co nic. No i Tofik spełnił te marzenia dubeltowo przynosząc do domu swój sukces prokreacyjny, małe dwa kociątka. Dzięki wysnutemu przez Ciebie wnioskowi już wiem, że torby to kocia sprawka - nie miałam kotów (w dużej ilości) - nie szyłam toreb. Dziwne, ale prawdziwe:))
UsuńPrzepona jest taka ważna, że potrzebuje systematycznych męczących ćwiczeń. Jak nie ma z czego się śmiać, to łaskotki kocimi wąsami też się nadadzą, wypróbowałam :))
No nareszcie są! Bo już chciałam jakiś bojkot wprowadzić, bo ileż można wyobraźnię trenować i napięcie znosić. Kochane te Twoje koty, takie torby wyczarowały przy Twojej niewielkiej pomocy, że chyba je pokocham:) Pierwsza z nadrukiem jest super i w szarościach jej do twarzy, ale mój typ to ta haftowana. Prawdziwe dzieła rodzą się jednak w cierpieniu:)
OdpowiedzUsuńI żadnego kota na mieszkanie nie oddawaj, ja stanowczo protestuję, chcę dalej Twoje torby podziwiać, a obawiam się, że bez kotów nie dasz rady:))
Tak, tak.... już widzę rezultat Twoich pochwał dla kotów, ale to ja sama zawiniłam, bo mogłam dla siebie zatrzymać Twój komentarz, a nie dziobem trzaskać i głośno czytać (chciałam wypowiedzieć Twoimi słowami, że ta haftowana taka udana, bo jak to zwykle bywa, ja swoje krnąbrne dziecko jak każda niemądra rodzicielka, też darzę specjalnymi względami), a one podłapały i nie mogę się teraz opędzić od futrzanego towarzystwa. Nie wiem tylko, co w tym zamieszaniu robią psy? o nich nic nie było, a wariują...
UsuńChyba rzeczywiście bez kotów się nie uda z szyciem, nikt szpilki nie poda, herbaty nie wyleje, szpulki nie wyniesie (do tej pory nie wiem dokąd), i jak tu pracować? nie ma szans:))
Za uszycie czegokolwiek mieszkanie w pałacu... ho, ho, ho... wtedy chyba szycie bardziej się opłacało;-)
OdpowiedzUsuńParyskie torby są prześliczne. Obie szalenie mi się podobają. I jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak zrobiłaś transfer napisu, dla mnie to wyższa szkoła jazdy. A tak z ciekawości to jest jakiś specjalny lakier do tkanin? I czy po takim zabiegu można torbę prać?
Haft jest doskonały, aż nie do wiary, że mógł być przyczyną tylu trosk;-)
Dziwne z tym mieszkaniem w pałacu za szycie.... może dziewczyninę zmuszali do szycia czegokolwiek (czyli wszystkiego) 24 godziny na dobę, a jak wszystkich obszyła to won..., a zamiast zapłaty miała przecież mieszkanie za darmo! W szkole mówili o krwiopijcach-magnatach i masz tu na to dowód czarno na białym:))
UsuńMiałam lakier w sprayu uniwersalny, a przedtem zrobiłam próbkę na tej tkaninie i wyszła po lakierowaniu taka impregnowana, wcale nie sztywna, ale naturalna. Monolit! Co z praniem to nie wiem, chyba upiorę i się zobaczy.......:))
REWELKA!!!!
OdpowiedzUsuńDzięki, że w ogóle je skończyłam, to czuję się rewelacyjnie, no bo kłopot ze łba :))
UsuńBardzo fajne te torby:)
OdpowiedzUsuńDzięki, cieszę się bardzo z takiej opinii:))
UsuńObie torby są rewelacyjne ;) Talent masz i to jaki! Zazdroszczę przeokropnie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie! ta haftowana mi zdrowo dojadła, ale z Parisem była zabawa. Z perspektywy patrząc to jestem zadowolona :))
UsuńTeraz jeszcze tylko kupić bilety do Paryża i ziuuuuuuu podbijać świat:))) Świetny torbiszcza choć faktycznie urobiłaś się przy nich po pachy. A kotki tak się starały i jak zwykle nie zostały docenione:( Świat się kończy;)
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa, że się urobiłam! dla fanaberii tej koleżanki, bo to ona taka Paryżanka, a moja stopa jeszcze nie dotknęła francuskiej ziemi, więc muszę polegać na jej zdaniu o magii Paryża. Koty zawsze biedne i poszkodowane, a szczególnie Tofik - nasz Fanfan Tulipan.
Usuń