Królik żonglował pisankami w sieci, więc poprosiłam go występ indywidualny dla nas!
Chętnie napisałabym o jakimś żarcie albo kawale, jaki wymyśliłam na prima aprilis, ale na tę okazję nic udanego nie zrobiłam. Tylko przy wymyślaniu było śmieszne, i to do tego stopnia, że nie nadawało się do realizacji ze względu na wysoki stopień śmieszności, tak mnie śmieszyły te moje kawały, że rechotałam niczym żaba i to na długo przed realizacją, której w końcu i tak nie było.
Ale czasem zupełnie przypadkowo wyjdzie coś takiego jak żart, a ponieważ nie wiem, jaki będzie efekt, więc kamienna twarz.
Daję przykład takiego niezamierzonego.
Dostaliśmy zaproszenie od znajomego małżeństwa na podwójne imieniny, jej i jego. Zastanawialiśmy się długo nad prezentem, a ja wymyśliłam, że najlepiej będzie zlecić misję przeprowadzenia wywiadu w tej sprawie przez bliską im osobę, a wynik tego wywiadu to będzie nasz prezent.
Zadzwoniłam umówionego dnia i na hasło: prezent, dostałam odzew: bateria prysznicowa.
Nie będę ukrywać, że trochę szerzej otworzyłam gały, no ale.
Wiedziałam, że remontowali łazienkę, teraz wyszło na jaw, że nie wyremontowali jej do końca, prysznic czeka na swoją szansę. Prezent ma służyć obojgu, a taka bateria to jak najbardziej obojgu, a i osobno też może im służyć. Trochę nawet było mi miło, bo uświadomiłam sobie, że wierzą w mój dobry gust (ale weź i utraf z tym gustem, żeby było pod ich gust).
Od razu po pracy udaliśmy się po prezent i w Selgrosie kupiliśmy wypasioną baterię prysznicową w promocyjnej cenie.
Zadowoleni i ucieszeni pojechaliśmy na imieniny dzierżąc przed sobą pięknie opakowaną baterię.
Solenizanci zadowoleni złapali pięknie opakowaną baterię i ucieszeni (zupełnie tak jak my), że taka udana bateria, tylko o co chodzi, bo na pewno o coś z nią chodzi, tylko co?
Wtedy ja zapoczątkowałam dyskretną, ale dramatyczną wymianę sms-ów:
"Dlaczego powiedziałaś, żebym kupiła baterię prysznicową?"
"Jaką baterię prysznicową, miałaś kupić patelnię grillową!".
I to koniec żartu prima aprilisowego, który nie był ani żartem, ani prima aprilisowym, tylko komedią omyłek, do tego średnio śmieszną. Ale niektórzy się śmiali.
Jak się tak zastanowić, to tego typu historie są refrenem mojego życia....
Od strony prozaicznej (łazienkowej) do strony romantycznej (alkowy)
Żeby podkręcić nastrój primaaprilisowy, to raz w roku 1 kwietnia można zrobić mężowi taki kawał:
Wesołego Pryma Aprylisu:))
Oj, tam, z własnego doświadczenia wiem, że dobrą baterię prysznicową zawsze warto mieć w zapasie;-)
OdpowiedzUsuńZe mnie jest straszna naiwniaczka - zawsze się nabieram na prymaaprylisowe dowcipy...
Z baterią to natychmiast (nazajutrz) zrobiliśmy porządek i została w sklepie wymieniona na patelnię...
UsuńJa dzisiaj jestem czujna, ale zawsze przestaję nią być w najmniej odpowiednim momencie:))
A to przecież żadna różnica bateria czy patelnia;))))))))))
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Niech żyje wiecznie żywy głuchy telefon:))
Usuń:)) Mnie tam by się nowa bateria przydała, patelnia grillowa zresztą też, w ogóle bym się nie zdziwiła, wiec jak by co, to imieniny mam w listopadzie:)
OdpowiedzUsuńW listopadzie... Wiesz jak to jest, się zblamowałam to chciałam szybko naprawić gafę, żeby wszyscy zapomnieli , że patelnia to było drugie podejście. A kiedyś słyszałam, że obdarowani czasem traktują prezent jak puchar przechodni i przy lada okazji się go pozbywają obdarowując następnego szczęściarza. Tylko z baterią prysznicową, to chyba zawsze byłby prezent-niewypał.... chociaż czy ja wiem? nie, nie, byłby:))
UsuńKrólik na pewno pisankami żonglował? nie śnieżkami? :)) Dobra historia :) A rozśmieszyć samego siebie - to dopiero sztuka :) Wesołych Świąt :)
OdpowiedzUsuńNa prima aprilis oszukanymi pisankami żonglował! uświadomiłaś mi, że to musiały być śnieżki, albo nawet grad jak groch dobrze sklejony śniegiem...można go było z parapetu zgarniać garściami :))
UsuńDziękuję bardzo! i dla Ciebie Wesołych Świąt:))
Mnie się nie udało nikomu zrobić kawału, ale za to mnie parę osób wkręciło w tym roku. Fajny królik haha
OdpowiedzUsuńMnie już od rana radio wkręciło w aktualnościach, że na chwilę zdechła grawitacja :)) A w pracy to tradycyjnie te same głupoty jak zawsze :))
UsuńO rany, to się musieli zdziwić, już sobie wyobrażam ich miny, kiedy z pudełka wyciągnęli baterię prysznicową :)
OdpowiedzUsuńIch miny, i dorzuć nasze miny jak zobaczyliśmy ich miny, beczka śmiechu:)) A teraz mają dyżurną anegdotę na każdą impre na rozruszanie towarzystwa:))
UsuńAaaahahaha :DDDD z tym planowaniem żartu to też mam tak, że chodzę i rechoczę na samą myśl, ale później niekoniecznie żart dochodzi do skutku bo albo spalę albo jednak się rozmyślę, ale co się wyrechoczę to moje :) Ostatnio jak byliśmy w media markcie to jakiś facet, który nas minął, powiedział: Marcin. Ponieważ było to blisko, właściwie tuż za naszymi plecami, zaraz po minięciu, mówię do swojego chłopa jednoznaczne: Marcin. Kiedy facet powtórzył to drugi raz [do jakiegoś Marcina, który stał półkę dalej], to mój chłop się odwrócił jak do nierozpoznanego znajomego, po czym zarżałam zwycięsko, że żart spontaniczny się udał, tym bardziej szczęśliwa że często jestem nieogarem i zanim wychwycę moment to jest już po ;P
OdpowiedzUsuńNo ale Ty to miałaś inteligentne wejście z "Marcinem", bo wykorzystałaś sytuację i zrobiłaś z tego żart! A mnie to tylko z głupoty wychodzi. Jak byłam mała to byłyśmy z siostrą na późnowieczornym spacerze z psem, a pies wabił się Dzidzia. Tak się zagadałyśmy, że nie zauważyłyśmy jak Dzidzia nam zwiała. Wtedy to smyczy nawet w ręku luzem się nie trzymało, więc nikomu z przechodniów nie przyszło do głowy, że psa spanikowane szukamy po ulicach, jak tak darłyśmy pyski "Dzidzia! Dzidzia! gdzie jesteś! nie dostaniesz lania! wracaj!" . Nawet nam nie przyszło do głowy, że to dziwnie brzmi, dopiero jak jedna facetka powiedziała, że oni myśleli, że dziecka szukamy:))
UsuńChyba na Zdzisławę w zdrobnieniu też można Dzidzia? :P Nie znam żadnej to nie mam pewności, ale coś mi się o uszy obiło. Dobre! Taki żart jak ze sklepowym Marcinem to u mnie jeden na milion, więc jak się udał to miałam tym większą satysfakcję :P Kiedyś jeszcze Marcin przestraszył się mojego nowego manekina, po przyszedł do domu jak już było ciemno, manekina postawiłam w kuchni bo chwilowo nie miałam co z nim zrobić, korzystając z tego, że jesteśmy sami, mój chłop zaczął mówić mi jakieś brzydkie rzeczy, a ja wymownie chrząknęłam i spojrzałam w stronę kuchni, a tam zarys człowieka. Ależ się wystraszył :D:D:D to też mi się udało.
UsuńHahaha, manekin aż sam się prosił, żeby go wykorzystać do skeczu, dopóki się u was nie zadomowił i wyglądał trochę dziwnie:))
UsuńZ tymi i imionami to ciężka sprawa. U mnie w pracy na Leokadię mówimy Ela, a ona sobie nie reaguje, gdy ktoś niezorientowany powie: pani Leokadio.
Podobno na mnie (ja tego nie pamiętam) mówili Elitka, chyba żeby milusio. Dopóki inni nie zaczęli: że Lidia to, Lidia tamto, to od tej pory się skończyło i żadnych zdrobnień nie mam:))