Już emocje opadły i trochę uspokoiliśmy stargane nerwy (w ten sposób, że jedno piastowało dziecko i psa, ...dawno, ale wciąż jak żywe w pamięci, ...drugie z nas kurowało się u brata, gdzie potrzebny był wkład siły fizycznej, co miało podziałać tak samo jak dziecko plus pies), no to czas na krótką informację, cóż że rozdrapującą krwawiące serca, że wnuczęta-kocięta rozpoczęły właśnie prywatne życie z dala od rodzinnego domu.
(Jedno blisko, bo na tej samej ulicy).
Niestety, trzeba było odebrać dzieci Małej Mi, bo znęcały się nad biednym matczyskiem i gryzły przy piciu mleczka swoimi ostrymi szpileczkami. W związku z tym bliska już byłam zamontowania ochraniaczy na kocią mleczarnię, ale to by przecież tylko było odwlekanie nieuniknionego. Mają więc kocięta już własne rodziny i odchodząc nawet nie obejrzały się za siebie.
Gruba jest u mojej szefowej, a właściwie u jej córki, która jako entuzjastka języka japońskiego nazwała kota "Kuro", wiedziałam nawet, co to znaczy po japońsku, jarzy mi się, że "czarny".
Pachar oficjalnie dowiedział się, że ma syna, udawał, że pierwsze słyszy, a przecież osobiście go o fakcie poinformowałam, gdy rano czmychał spod mojego domu. Może jak go ujrzał, to sam dostrzegł to ogromne rodzinne podobieństwo, bo podobno syna jedynie ignoruje, ale jednak nie wygania z domu, co każdy prognozował. Chłopak teraz musi zasłużyć sobie na miłość ojca, bo tylko miłość matczyna (i babcina) niczego się nie domaga.
Na imię dostał Igorek, ale nie wiem po kim (kombinujemy sobie, że ładnie pasuje do nazwiska sąsiadki, bo tak jak Pachar, tak Igor i nazwisko kończy się na "r").
Jeden mały kotek tylko już nam został, na otarcie łez.
No dobrze, łzy będą otarte, ale co z obowiązkami domowymi wykonywanymi do tej pory przez ... Kuro i Igorka ?
Takie pożyteczne dzieciaki z nich były, ale adres zmieniły. I wesoło też już nie jest.
Jak sama napisałaś, to było nieuniknione, no chyba że zamierzałaś założyc kocią instytucję o jakiejś tam wymyslnej nazwie;) ale dobrze, że już sobie mieszkają w swoich nowych domkach, im wczęsniej tym lepiej sie im będzie tam zaadoptować:) Ale wiem, co masz na myśli, pisząc że smutno...bo sama gościłam u siebie dosłownie kilka dni kocięta dwa urokiem wypełnione po brzegi i również zdążyłam się przyzwyczaić do nich, wręcz przywiązać miłością jakby matczyną;) A to tylko kilka dni było:)
OdpowiedzUsuńDzisiaj pierwszy poranek bez nich był jakiś taki dziwny, jakby puściejszy się okazał. Gdybym miała możliwości to zapewne zostały by u mnie te cuda, ale moja radość wzrosła gdy osobiście poznałam jedną z blogowych kobiet, która wedle moich odczuć była - a jak się na żywo okazało (poza netem) JEST wspaniałą kobietą, ciepłą i zauroczoną kociętami od pierwszego wejrzenia:) która to wzięła do swojego domku te dwie maleńkie istotki:) i to wydarzyło się wczoraj właśnie, sobotnim pięknym dniem:)
Czuję, że będą tam miały wspaniałe życie:) i cieszę się, że to właśnie Ona została ich nową Mamą:)
Bardzo często, gdy jeszcze byłam nastolatką, w moim domu rodziły się kocięta i pamiętam jak było mi strasznie przykro je oddawać, mimo iż zapenienia były ze strony nowych właścicieli o dobrym domu, ciągle miałam jakieś "ale.." że jednak u nas byłoby im najlepiej;))
..ale Tobie został jeden miś na osłodę:) więc się ciesz nim ile możesz!!:)
Buziaki niedzielne:)***
Ten jeden miś zbiera teraz miłość za całą trójeczkę. Dżizas, jak trudno uwierzyć, że twoje "dziecko" będzie miało gdzieś lepiej niż w rodzinnym domu....Kiedyś się śmiałam, jak gdzieś wpadły mi w oczy wywiady z matkami synów, którym jawi się straszna przyszłość, bo będą musiały w końcu oddać wypieszczonego syneczka innej kobiecie. (Był taki artykuł! ale co mnie skłoniło do przeczytania, to nie wiem; może już podświadomie czułam, że będę miała z tym problem jako babcia). Ale przecież one też "oddają"! (chociaż zdarzają się szalone, co nie "oddają" syna emocjonalnie, unieszczęśliwiając syna i synową, i rozśmieszając tym innych). Dobrze mówisz, że im szybciej, tym lepiej dla kociąt, dla nas też, bo potem byłoby jeszcze smutniej (o ile to możliwe:))
UsuńNo tak ci to jest;) wychowasz, wykarmisz, wycałujesz a potem idą sobie w daleki (lub trochę bliższy) świat pewne siebie i swoich nieomylnych poglądów na życie. Ale nie martw się, z pewnością będą Cię mieć na oku, w końcu zarządzasz ich nabytym majątkiem:)) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZapowiedziałam im na odchodne, że jeżeli po brzuszkach nie będą codziennie całowane, to mają wracać do domu, na swoją własność certyfikatem zapewnioną (nie spłaconą). Może już nawet remont szczęśliwie się zakończy... (oj, czarno widzę).
UsuńNo i się skończyło nasze dziadostwo, a niedługo Małą Mi trzeba oddać na sterylizację ...i tyle na temat jej twórczości :))
No ale chyba babcia może czasami wnuki odwiedzić? Oj współczuję "oddania" maluchów. Smutno teraz będzie... Ale taka kolej rzeczy.
OdpowiedzUsuńTak, rodzina może przychodzić w odwiedziny, ale ja mentalnie nie jestem gotowa.... jeszcze. Za bardzo mi było żal je oddawać.
UsuńMy nadal wspominamy dwa maluchy, dla których przez jakiś czas byliśmy rodziną zastępczą i wciąż zastanawiamy się, czy nie powinniśmy ich byli zatrzymać... Także ten... rozumiem Twoją tęsknotę...
OdpowiedzUsuńW naszych wspomnieniach robią się z nich najkochańsze kotki na świecie. A jeszcze się zamartwiasz: może tęsknią? może odmawiają posiłków? a we śnie to na pewno wzywają babcię!...
UsuńJa na szczęście nie miałam takiej sytuacji u mnie zawsze byli panowie ale dobrze że poszły w dobre ręce i aby im tam było cudownie ...szczęścia nigdy za wiele ale czasami może być ciut ciut przydużo .... biedna Mi to co zabieg teraz ...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
U nas też zwierzyniec był chłopięcy (Asza wysterylizowana, to się nie liczy), aż wreszcie trafiła się dziewczynka, Mała Mi, więc wykorzystaliśmy ją, żeby mieć w domu kwilące bobaski... wiedzieliśmy, co nas czeka, ale nie spodziewaliśmy się, że to tak nas sieknie...
UsuńMusisz często w odwiedziny zapraszać jak na dobrą babcię przystało ;)
OdpowiedzUsuńNie wykluczone, że Igorek się pojawi! bo Kuro to na pewno nie, zero szansy, za daleko mieszka teraz.
UsuńMam tylko nadzieję, że inne kotki docenią japonistyczną koncepcję nazewniczą i nie będą małej Kuro wyzywać od drobiu:D W razie czego to możesz Igorka odwiedzać, a pewno i do Kuro dasz się radę umówić.
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie wysyłam Ci zabawne komiksy z kocim szefem:)
http://www.businesscat.happyjar.com/comic/coffee/
http://www.businesscat.happyjar.com/comic/employee-bathroom/
http://www.businesscat.happyjar.com/comic/photocopier/
http://www.businesscat.happyjar.com/comic/door/
Buziaki:))
Mnie też śmieszy to całe "Kuro".... jak dzwonię do szefowej to mówię do niej: dzień dobry pani kuro. A ona na to: ko ko ko ko ko! na szczęście nie mają innych kotów w domu, żeby się wyśmiewały z grubej, chociaż to imię trochę nawet pasuje (nie do drobiu, ale tylko na przykład do czarnego wojownika sumo:))
UsuńCieszę się z filmików, chętnie obejrzę:))
No cóż tak to jest, że ptaszki wylatują z gniazda, kotki też :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo prawda! najgorsze, że od początku wiedziałam, a i tak ubodło prosto w serce:))
Usuń