niedziela, 12 kwietnia 2015

Szpieg

Długo nie czekałam,  konkretnie do wczoraj, i "nadejszła wiekopomna chwiła", w której zmieniłam kolejność zdarzeń: najpierw zobaczyłam film, a potem przeczytałam historię, na podstawie której go nakręcono.
Może nie idealnie w ten sposób, ale prawie-prawie.


Film obejrzałam już dawno, a nawet odnotowałam ten fakt w Potyczkach.
Przeczytałam przed chwilą tamtą "recenzję", ale nie zachęcam nikogo, bo nie jest to recenzja w jakimkolwiek stopniu odkrywcza, a zwykły zachwyt nad filmem.
Tutaj muszę wyraźnie zaznaczyć, że nie znam się na filmach nic a nic, moje zadowolenie lub niechęć z obejrzenia filmu nie wiadomo z czego wynika, ale na pewno nie z faktycznych wartości filmu.  (Jakbym się nie wstydziła, to bym  napisała, które produkcje kompletnie na mnie wrażenia nie robią, raczej robią swoją nudą, a nawet dzieci i koty wiedzą o nich, że są to wybitne klasyki).
W książce "Wielcy szpiedzy w PRL" (autor tego cyklu Sławomir Koper robi furorę wśród moich znajomych, więc ja też po niego sięgam, bo jak rozmowa skręca w te rejony, to ja wtedy wtrącam się ze swoim zdaniem mniej więcej a'propos...)  jest rozdział o Ryszardzie Kuklińskim,  który nawet na okładce jest ujęty w niezłej focie, on, a nie inni szpiedzy z tej książki. Z tym, że R.Kukliński jest chyba najbardziej rozpoznawalnym szpiegiem  PRLu,  ewentualnie młodszy rocznik - Marian Zacharski  -  jak najbardziej szpieg z wysokiej półki.

Wariant "najpierw książka, potem film" wywoływał moje niezadowolenie, i to wiele razy, pewnie chciałam raz obejrzeć ekranizację i zacząć przewracać oczami: co tam książka! film, tylko film!
Teraz wracam do "Jacka Stronga" (nie całkiem wracam,  przeczytałam tamten post i weszłam w tamte emocje). Film bardzo, bardzo mi się podobał. I zupełnie zapomniałam o tym, że wtedy odbierałam głównego aktora - Marcina Dorocińskiego jako przewodnią magnetyczną siłę. Owszem, udał się tytułowy bohater, ale teraz biorę film jako całość, wszystkie jego postaci, jego kompozycję, no i akcję w fajnym stylu.
Osoba R.Kulińskiego to scenariusz filmowy. Tylko, że w tym scenariuszu skreślono wszystko, co złe w Kuklińskim,   jest on idealnie nieskazitelnym bohaterem - takim Wallenrodem czasów PRL, i jest to poniekąd prawda, ale..... Ale nie będę pisać notatki historycznej,  porównam wrażenia.

Wniosek wysnułam taki, że pomysł na film z Kuklińskim-Wallenrodem się sprawdził. Potem jako widzka zachęcona filmem sięgnęłam po książkę, gdzie poczytałam o swoim bohaterze,  który przecież był tylko człowiekiem,  przeplatały się w nim dobro ze złem, ale cóż, pasuje mi kryształowy jak górskie źródło Jack Strong.  Dziwne bardzo, ale blasku filmu nie zdołała stłumić przeczytana prawdziwa  historia R.Kuklińskiego, czyli...
... muszę przestać wreszcie się czepiać każdej adaptacji, którą widzę, bo to już zaczyna być nudne.

Kadr z filmu
 
No to może mały fragmencik z rozdziału o R.Kuklińskim...
(Kukliński był kobieciarzem, a w filmie to Jack Strong nawet pewnie nie zna takiego słowa! Z Barbarą J. był w długoletnim pozamałżeńskim związku, lecz na równi z żoną tak samo ją zdradzał, bo miał słabość do pań, i tak się składało, że panie miały słabość do pułkownika).

"Tuż przed ewakuacją Kukliński odwiedził jeszcze ojca Basi.
Tym razem miał do niego prywatną prośbę, a chodziło o ulubienicę całej rodziny, czyli suczkę Zulę.
Niedoszłemu teściowi powiedział, że wyjeżdża na kilka lat na placówkę do RFN i nie może pudliczki zabrać ze sobą.
(...) Przy pożegnaniu Kukliński nieoczekiwanie rozpłakał się, czym wprawił swojego rozmówcę w niemałą konsternację.
Pan Czesław nie wiedział, że pułkownik żegnał się wtedy z całym swoim dotychczasowym życiem, a symbolem tego był pies, który spędził u niego 13 lat i którego kupował będąc z ukochaną kobietą...
Zula nie zagrzała jednak miejsca u swojego nowego opiekuna. Bardzo tęskniła za właścicielami, nocami wyła, pogryzła też wykładzinę. Pan Czesław oddał więc ją do schroniska na Paluchu, gdzie po kilku dniach ulubienicę Kuklińskich uśpiono."



Zakładka do treści dramatycznych. Dramatycznie było w każdym miejscu. I wszystko takie prawdziwe, że wiele razy musiałam odrywać się od czytania i choćby wyjrzeć przez okno, popatrzeć na normalny ruch, żeby przywrócić sobie zimną krew, i znów z nimi balansować nad przepaścią, która była im, tym szpiegom,  przeznaczona.

6 komentarzy:

  1. Już myślałam, że Ty tą książkę i film tak od razu w jedno popołudnie machnęłaś:) Do filmu już się przymierzałam kiedyś, bo Dorociński jest kuszący, ale o książce nigdy nie słyszałam więc pewnie najpierw film obejrzę, bo łatwiej dostępny;) A co do książki, to nie wiem, balansowanie nad przepaścią to ja mam w życiu prawdziwym, więc nie wiem, czy chciałabym o tym czytać:)
    A z tymi klasykami filmowymi (i książkowymi też) to mam podobnie. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz, i w książce, i w filmie wiadomo jak się skończy szpiegowanie Kuklińskiego, że obaj jego synowie zginą w niewyjaśnionych okolicznościach, i to nic a nic nie przeszkadza w odbiorze... Już do obejrzenia filmu trzeba mieć stalowe nerwy, a gdzież tam być szpiegiem? Ty wcale nie zabieraj się do czytania tych "Szpiegów", to nie jest odprężająca literatura. Film ostatecznie jeżeli bardzo chcesz, ale nie zagłębiaj się w akcję, patrz w ekran tylko na Dorocińskiego, na jego urodę, a nie szpiegowanie:))

      Usuń
  2. Obejrzałam ostatnio Homeland, jednym ciągiem wszystkie 4 sezony, tak więc szpiegowskich historii na długo mam dość, a poza tym i tak każdy wie, że najlepszym polskim szpiegiem był J23, znaczy Kloss:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepszym! szaleję za Klossem. Dla niego zrezygnowałam z ognistego realnego romansu! (Nie poszłam na ekspresową randkę, bo leciał w tv Kloss.... jak teraz myślę, to mama też była temu winna, zabroniła mi wtedy iść na basen, bo miałam katar; jak człowiek miał dziesięć lat, to ma przechlapane...)

      Usuń
  3. No dobra, z Dorocińskim też mogłabym grać sceny erotyczne. Pomijając może jego seks z Agatą Buzek w Rewersie. U mnie książki z filmami się ani trochę nie pokrywają. Pamiętam, że kiedyś pod wpływem filmu Ptasiek przeczytałam książkę. I z książki byłam bardziej zadowolona. Pamiętam też, jak mój kolega z ławki z liceum robił biznesy, bo zgrywał ekranizacje lektur szkolnych z kaset video na komputer, nagrywał na cd i sprzedawał po dyszce :P wtedy każdy wolał oglądać filmy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo lektury to zupełnie inna bajka! Ja z "Ogniem i mieczem" miałam gehennę i zupełnie do mnie nie przemawiało, że: otóż dzieci zupełnie nie tak dawno (za czasów Sienkiewicza, haha) to był książkowy hicior :)) Film co innego, no i te ładne chłopaki (ówczesny Żebrowski i Domagarow), chociaż szkoda, że z fryzurami na świętego Franciszka... a teraz akurat moda na takie włosy wraca, zapomniałam jak się nazywa...

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny.