czwartek, 26 lutego 2015

I co z Rexem

Było tak. Pojechałam dwa miesiące temu z przyjaciółką po psa, młodego wilczurka.
Przyjaciółka i jej mąż ciągle nie mogli pogodzić się ze stratą swojego starego pupila i koniecznie chcieli szybko nowego psa, idealny byłby ten, którego już nie ma, a i jeszcze najlepiej odmłodzony do wieku szczenięcego. Ale  takie sztuczki jedynie są możliwe w produkcjach sf i póki co, to sory gregory. No to szukali psa wizualnie wyglądającego jak klon tamtego.
Jak ktoś usilnie szuka, to i znajdzie, więc w sieci znaleźli, i szok, bo to był "ich" pies w swojej dumnej chwale wyrośniętego szczeniaka,  ten "ich" pies wabił się Rex.
Ktoś szukał dla Rexa, określonego w ogłoszeniu mianem łagodny, nowego właściciela. Wybuchły fajerwerki radości i natychmiastowy wyjazd po psa. Ja pojechałam w zastępstwie, tzn. pojechałyśmy we dwie z przyjaciółką. (Całą  historię opisałam w grudniowym poście "Przytulna garsoniera w Vegas").

To jedno ze zdjęć, które zrobiłam  Rexowi, gdy po niego pojechałyśmy.
Był zamknięty w takim właśnie Alcatraz, nawet w duchu byłyśmy wzburzone, że sam tam siedzi i dziczeje ten podobno łagodny piesek, a traktowany przez właścicieli jak groźny przestępca.
I ten łagodny całą drogę miał ochotę na schrupanie parę świeżych mięs, tzn, mnie i koleżankę, ale bardziej skupiał się na mnie, bo pysk całą drogę trzymał nad moim ramieniem i warczał.
Rexowi bardzo spodobało się w nowym domu, naszym przyjaciołom bardzo spodobał się Rex, ale jak zwykle w beczce miodu jest jakaś łyżka dziegciu.
Okazało się, że Rex  ma bardzo rozbudowany gen strażnika i obrońcy.
Do szkółki nie został oddany od razu, bo chodziło o wcześniejsze zaprzyjaźnienie się z psem.
A  ta przyjaźń już właśnie zaowocowała tak, że pies w momencie wypuszczenia go z domu na dwór przeistacza się w bezwzględnego mordercę każdego, kto odważy się wejść na posesję.
Tym razem zawinił zbieg na tle okoliczności, w ramach niespodzianki przyjechała bez zapowiedzi siostra z matką, miały klucz od furtki i sobie weszły. Wiedziały o groźnym szczeniaku, ale poprzednimi razy spotkania z Rexem były w domu, a wtedy on zachowywał się bez zarzutu. (Zresztą wszyscy byliśmy zdziwieni, że to taki dobry piesek, i posłuszny).
 No i miała miejsce tragedia. Pies rzucił się na tę siostrę, i to prosto do gardła.
Ona zasłoniła się ramieniem, miała na szczęście grubą kurtkę, więc ręki jej nie odgryzł.
Może trochę zawahał się słysząc dziki krzyk, który siostra wydała z bronionego ręką gardła. Oderwanie psa od ręki nie było łatwe, ale w naszą przyjaciółkę wstąpiły nieziemskie siły i odciągnęła Rexa.
Matka w tym momencie sobie stała zamieniona w słup soli.
Potem ją odblokowało.
No i jeszcze inne były konsekwencje tego strasznego zdarzenia, bo później okazało się, że sąsiadom w tym czasie wypadł kanarek z klatki, co zostało powiązane z tym wrzaskiem.
Zupełnie niesłusznie, bo nie ma przesłanek, że źle zamontowane dno klatki wypada na odgłos wysokich dźwięków.
Kanarkowi niby nic się nie stało, ale wciąż nie śpiewa (liczono, że po takim szoku zacznie śpiewać).
Natomiast z siostrą pojechano do szpitala, zrobiono prześwietlenie ręki i dano tabletki od bólu, bo zgniótł jej trochę tę rękę, ale przeżyła i do wesela się zagoi podobno. Na wesele się nie zanosi, to leczenie może się ciągnąć bez przeszkód.
Właśnie o wszystkim się dowiedziałam i reporterskim piórem zapisałam.
 
 

wtorek, 24 lutego 2015

Złodziejka pamięci

Ten rysunek jest luźniutko powiązany z tekstem.
Ale  jest o rodzinie, więc nie trzeba narzekać i się oburzać na podobiznę mamy i taty. Patrzcie na te kapiące łzy...

W każdej rodzinie jest tak samo. Powiedzonka dla wtajemniczonych.
Jest taki zwrot, który u nas, w mojej rodzinie, jest na porządku dziennym, nie że używany od czasu do czasu, gdy sobie ktoś przypomni. A oto geneza...

Gdy byłam małym dzieckiem i nie znałam znaczenia słów, wtedy tak jak inne małe dzieci pytałam dorosłych, co znaczy jakieś słowo. No i kiedyś usłyszałam zwrot: jak z cebra. Zapytałam dorosłą osobę, co to znaczy.
Dowiedziałam się, i to nawet z naocznym przykładem.
Dorosła osoba wyjaśniła, że "jak z cebra" to znaczy "bardzo duże", a przykładem niech będzie ten deszcz za oknem, który akurat leje jak z cebra. (Potem wytykali mi, że źle zrozumiałam, ale to nie jest prawda. Obudzona w środku nocy mogę zacytować, co znaczy "jak z cebra" w interpretacji dorosłego z mojej rodziny).
Przyswoiłam wiedzę i wkrótce na dzień matki moja matka dostała laurkę z narysowanym czerwonym sercem i napisem kulfonami i na dodatek z błędami jakimiś nieprawdopodobnymi (ale wszyscy odczytali, bardzo dziwne!): dla mamy serce jak z cebra.

No i tak zaczęła się kariera tego powiedzenia,  które u nas  nie zatrzymało się na "bardzo duży" i określa wszystko inne, co akurat trzeba powiedzieć, a brakuje określenia.
Gdy mówię: Ten chłopak to jak z cebra - to chłopak może być albo udany albo nie. Zresztą zawsze i tak każdy się sam musi domyślić, o co naprawdę chodzi...

Kiedyś przeczytałam u katya, że jej córka jak była malutka i mówiła : "różdżki wróżki" (bo wróżka miała różdżkę), to babcia chciała nakarmić dziecko gruszką, bo dziecko wołało : gruszki gruszki! Pękaliśmy ze śmiechu! (Tak to jest,  babcia zawsze usłyszy, że dziecko głodne...?)

Dlatego ten wstęp, bo u Krystyny Kofty w książce "Złodziejka pamięci" jest fragment, jak to funkcjonuje, i że wszyscy mają takie swoje powiedzonka, znane tylko bliskim i dla nich mające wartość wspomnienia, żartu, tego co minęło, ale powraca na tę chwilę.

"...  Zapominało się już kto tak mówił, zostawało samo porzekadło, jak zawołanie: "Lełon, łoda!", gdy gotowała się woda na kawę; pochodziło z majątku ciotek, gdzie ojciec spędzał wakacje, i ktoś tak kogoś przyzywał od studni; Lełon, łoda!!!, tak samo zresztą, jak: "Dzień dobry jasnemu panu, przyjechałem po gnój, czy mogę brać?". Jeśli ojciec był w dobrym humorze i żegnał się z jakąś przedwojenną klientką, mówił do niej: "Polecam się po cenach fabrycznych"."





 

 

Żart
-Eh...powinienem był ojca słuchać, jak byłem młody. Trzeba było. A 
ja durny nie słuchałem.
- A co on ci takiego mówił?
- Diabli wiedzą. Mówię, że nie słuchałem....

Teraz mnie olśniło, że dałam bez sensu tytuł. Z sensem tytuł (i z jaką urodą) to :Złodziejka pamięci. Bo musimy układać i pielęgnować to, co jest tego warte, żeby żadna złodziejka (czy niepamięć) nie miała tutaj łatwego dostępu.
No to już zmieniłam.

niedziela, 22 lutego 2015

Pan Mercedes

Koty mają zakaz (hahaha) leżenia na laptopie.
Gdy laptop z niewiadomych przyczyn znajdzie się w innym miejscu, to ten ktoś kto go przeniósł, sam jest sobie winien, że nie ma do niego dostępu, bo laptop teraz pełni inną, bardzo odpowiedzialną funkcję - kociej podgrzewanej, choć twardej kanapy.

Piszę szybko, bo korzystam z użyczonego na chwilę kompa, (sama go sobie użyczyłam, raz dwa się uwinę, a kot wyśpi się bez zakłóceń),  i chcę zachęcić tych, którzy mają ochotę przeczytać dobry kryminał, a nie wiedzą gdzie szukać dobrego kryminału, to już go znaleźli:
 



W skrócie treść przedstawia się tak: 
62letni detektyw Bill Hodges idzie na emeryturę, która mu wybitnie nie służy. Dnie spędza przed telewizorem, jest samotny, znudzony, a w ogóle to nie widzi przed sobą celu i chętnie pociągnąłby za spust i się zastrzelił (a pistolet ma). Bill był  wielokroć odznaczanym i cenionym detektywem, ale nie udało mu się rozwiązać kilku spraw, a  jedna z nich  dręczy go nawet teraz. Tragedia się rozegrała rok wcześniej, rozpędzony mercedes,  wcześniej skradziony, wjeżdża w  grupę bezrobotnych oczekujących na otwarcie targów pracy. Zabija osiem osób, kilkanaście rani.
Bill już od 6 m-cy jest na emeryturze,  któregoś dnia dostaje ni tego ni z owego list od zabójcy z mercedesa. List jak list, treść zastanawiająca i jednocześnie wnerwiająca, ale ostatnie zdanie sprawi, że ruszy lawina zdarzeń, autor listu proponuje Billowi spotkanie wirtualne Pod Niebieskim Parasolem Debbie, portalu dla samotnych.
Tak się rozpoczyna ten thriller. Psychologiczny, absorbujący czytelnika bez reszty, nie ma dłużyzn, są rewelacyjni bohaterowie.

Nie mam niestety żadnych wesołych kawałków do przepisania, bo śmiesznie to akurat tam nie jest.
Chociaż nie, kilka razy można się roześmiać. Na przykład w takim momencie, gdy Pete - detektyw i przyjaciel Billa - przesłuchiwał go, a podejrzewał, że Bill prowadzi prywatne śledztwo, i na pytanie, czy łączy go bliska intymna zażyłość z pewną dziewczyną (tak, łączyła, ale policja o tym nie mogła wiedzieć), Bill musiał zaprzeczyć i podważyć zeznania ciotki tej dziewczyny, pani Charlotte, a odpowiedział jakoś tak:
"Powiem ci coś o ciotce Charlotte. Gdyby zobaczyła  zdjęcie Justina Biebera rozmawiającego z królową Elżbietą, powiedziałaby, że  Bib ją bzyka. Widać jak na siebie patrzą, tak by powiedziała." (cytat, nie dosłownie słowo w słowo).

 
Napisano, że jest to "debiut Kinga w gatunku powieści detektywistycznej",  według mnie bardzo, bardzo udany. Nie jest to horror, żadnych duchów i wilkołaków, za to mamy tyle udręczeń i nędzy ludzkiej, że w pęczki wiązać i za psami rzucać.
Nie wiem, czy napisałam dość zachęcająco, ale otwórzcie książkę na pierwszej stronie (tak tylko napisałam, że na pierwszej,  jest to 9. strona), zacznijcie czytać, a nurt historii sam was wciągnie i nagle znajdziecie się daleko od brzegu,  już nie zawrócicie....   ja tak miałam.

piątek, 20 lutego 2015

Jak wytrzymać z facetem





"Są rozrywki, które wychodzą z mody i po latach nikt o nich nie pamięta.  
Starożytni Grecy na przykład pasjonowali się rzucaniem dyskiem i woleli to niż picie w pubie.
W dawnym Rzymie fajnie było pooglądać sobie gladiatorów zjadanych przez lwy, ale to na dłuższą metę się nie przyjęło, bo zabrakło towaru.  
W średniowieczu rycerze zrzucali się z koni kopiami, na cześć dziewic, choćby w pasach cnoty.  
W romantyzmie modne było zbawić się samobójstwem z miłości.  
Pokolenie prababek bawiło się namiętnie w ciuciubabkę i to w wieku dorosłym, bo idiota z zawiązanymi oczami po złapaniu ofiary mógł ją sobie obmacać, aby zgadnąć kogo capnął, a innej możliwości obmacywania nie było.  
Aż mdli z nudów.  
Pokolenie naszych dziadków śliniło się na widok jakiejkolwiek nagiej baby, jaka by nie była i wróciło do orientalnej  tradycji, tańca brzucha i striptizu, czyli grupowego podglądactwa.  Cywilizowana współczesna Europa posunęła się do tego, że w towarzystwie żony, a nawet i kochanki, że niby każdy lubi sobie popatrzeć na ładny biust i nie tylko. Jakieś jaja. Jaką szansę ma usankcjonowana  partnerka, nawet ze średnim przebiegiem, choćby po solarium, z ukraińską laską, mającą lat dziewiętnaście, oświetloną na czerwono i ubraną wyłącznie w pompony i cekiny?Nie chcę być arbitralną, ale chyba słabą. Taką jak przemęczony mąż z dwudziestoletnim instruktorem nurkowania w Hurgadzie.

Można by w rewanżu za zabieranie nas na striptiz zaciągnąć zestresowanych dziadzio-kochanków na występy chippendalesów. Siadamy blisko, żeby sobie nieborak dobrze obejrzał, o jakich marzymy muskułach i stringach na ukochanej pupinie."
 

 "Samiec alfa, czyli jak wytrzymać z facetem" - Hanna Bakuła

Dzisiaj nic manualnego, o, może przewracanie kartek.

wtorek, 17 lutego 2015

Czyje to święto?

Jakaś niezrównoważona osoba wyplotła koszyki, a potem w dzikim szale rzuciła je na ognisko (nie płonące, a sama jakoś go nie podpaliła),  no i chyba będzie teraz czekać do zmierzchu i patrzeć czy promienie słoneczne załatwią za nią tragiczną ceremonię koszykopalenia.
(Tylko dziwne jest, że ta osoba czekała z paleniem koszyków do lutego, kiedy słońce absolutnie nie jest zdolne do podpalenia papieru. W lipcu ubiegłego roku jakoś nie ryzykowała z wykładaniem swoich podobno mało udanych koszy na stos z drewnem, nawet pomijając godziny południowe, kiedy jest skwar, bo jeszcze tfu,tfu, by uległy jakiemukolwiek... hm, zniszczeniu, np. rozklejeniu....
A naprawdę to było tak: osoba wykonując to zdjęcie miała chytry plan skorzystania ze sterty drewna, żeby piękno powalonych bali dołożyło artyzmu jej plecionkom).

Kosze, które szybko zapozowały i zostały schowane w bezpieczne miejsce, są przeznaczone dla jednej mojej dobrej znajomej - tak jednej, a koszy jest w ilości pięć sztuk. Pięć koszy! A jeszcze do tego kosze okrągłe, a więc nie musiałam się spinać i kombinować jakby to było w przypadku kwadratowych. Jeszcze na razie nie są barwione, ale będą. Zauważyłam u moich kumpelek, że bardzo im się podobają kosze surowe, niemalowane, ale gdy pytam, czy chcą  "saute" czy w oprawie malarskiej, to wcale się nie zastanawiając mówią, że  farbowane. Wobec tego rurki splatam nie dobierając ich kolorystycznie.

Jeszcze fragmencik z tej samej książki, co ostatnio.
"Nie ulega wątpliwości, że zaczęliśmy jako kobieta i mężczyzna. To akurat pamiętam bardzo dobrze. Ale jak się przekroczy czterdziestkę, trochę trudno to określić.  
Trevor pije tyle piwa, że mogłabym przysiąc, iż zaczynają mu rosnąć piersi. Na moje oko nosiłby miseczki w rozmiarze B. Zresztą ma całkiem jędrne, a nie takie obwisłe. Jak się do nich przywiąże frędzelki, to jest niezły ubaw.  
Zaczynam podejrzewać, że on z wolna staje się kobietą. Jak mu się przyjrzeć, gdy leży na boku, to można nawet pomyśleć, że jest w ciąży. Mniej więcej ósmy miesiąc, z dzieckiem ułożonym poprzecznie.  
Czasem tak na niego  patrzę, jak siedzi na kanapie, i myślę sobie: "Ten facet może w każdej chwili zacząć rodzić, a ja tu sobie leżę. Powinnam już szukać najkrótszej drogi do szpitala."


Szczurenio nie ma humorku, bo myśli, że wszyscy zapomnieli o Święcie Kota, które od rana hucznie obchodzą wszystkie uświadomione koty.
 
Nasze koty prawie do teraz trzymaliśmy w niepewności (bo sami zapomnieliśmy), ale przed chwilą dostały po dużej porcji bitej śmietany,  jak święto to święto.

niedziela, 15 lutego 2015

Krótki kursik o delikatnych fatałaszkach


Krótki kursik o delikatnych fatałaszkach.
"Metki przy bardziej skąpych fatałaszkach są teraz większe niż same ubrania. Dany ciuch musi być prany ręcznie w letniej destylowanej wodzie, a potem umieszczony na płaskiej powierzchni, oczywiście w cieniu.  
Pod żadnym pozorem nie wolno go wyżymać ani wykręcać. Nie można też, rzecz jasna, nawet wymawiać słowa "suszarka" w jego obecności.  
Jeśli koniecznie chcesz go szybko wysuszyć, możesz nań delikatnie chuchać, pod warunkiem, że nie jadłeś ostatnio niczego pikantnego. A kiedy już wyschnie, włącz żelazko w sąsiednim pokoju i po prostu przejdź koło drzwi z ubraniem na wieszaku, łagodnie nakłaniając je, żeby przestało się marszczyć.

Maleńkie rysunki na metkach są pełne dramaturgii, zwłaszcza, że zwykły śmiertelnik może jedynie domyślać się ich znaczenia.  
Czy obrazek przedstawiający wzburzoną toń oznacza, że dane ubranie można nosić jedynie podczas żeglowania na otwartym morzu? A co oznacza ta tajemnicza czarna ręka, która zanurza się w falach, oraz to coś, co wygląda jak rożek przekreślony ogromnym krzyżykiem? I dlaczego obok tego symbolu widnieje na metce kwadratowe okno z więziennymi kratami? Czy chodzi o to, że ktoś ukradł rożek, po czym rzucił się w fale oceanu, usiłując uciec, lecz został w końcu schwytany i zamknięty w więzieniu?  
Wygląda na to, że na metce moich nowych spodni dzieje się znacznie więcej niż w przeciętnym thrillerze o porwaniu samolotu.  
Jeszcze gorzej wygląda sprawa z tymi ubraniami, których nie wolno prać w pralce. Są tak delikatne, że producent nawet nie wie, jak wytłumaczyć, w jaki sposób człowiek ma je w takim razie czyścić.  
Już samo kupowanie w nich proszku do prania może ograniczyć twoje prawa konsumenta."

"Gotowi na wszystko" Richard Glover
Dzisiaj gotowi zrelaksować czytelnika/czkę  po długim i pracowitym dniu.

piątek, 13 lutego 2015

Damsko-męska łamigłówka

Ze względu na nasze pierwsze wiele lat temu spotkanie w Walentynki, przypieczętowane walentynkowym toastem czerwonym winem (w kolorze uczuć) wydawać by się mogło, że fetuję Walentynki od tamtej pory każdego roku, nic z tego,  nie fetuję.
Przyjęłam zasadę, że nie będę się absolutnie Wal. zachwycać (żadnych rocznic walentynkowych!), żeby potem nie narzekać, że otworzyły mi się oczy, bo nagle nie ma się kim/czym zachwycać. I stosuję skrupulatnie. Ale przyjemnie sobie ponarzekać! A przecież przyjemności nigdy za dużo....

(Aromatyczna herbata,  do niej coś baaardzo tuczącego i baaardzo niezdrowego,  że każdy dostałby apopleksji na sam widok. A ja sobie zajadam. Wczoraj rozpoczęłam pączkami, a dzisiaj jest piątek 13-go,  lepsze uzasadnienie obżarstwa niż w czwartek. Aż w końcu będą mnie musieli rozciąć i zaszyć żołądek.... czy coś takiego, jeżeli się nie opamiętam!)



A'propos narzekania, to zapoznałam się z opiniami żon, których mężowie reprezentują różne zawody.
Każda  wypunktowała trzy najważniejsze informacje o swoim mężu.
Wybrałam opinię tylko czterech żon, żeby nie przerazić tych nie skutych jeszcze kajdanami dozgonnego szczęścia panienek, które mogą nagle stwierdzić, że mąż im potrzebny jak rybie sieć, bo dostojne mężatki to mają tak na co dzień, przyzwyczaiły się już i najwyżej wzruszą ramionami: wielkie mi ci co...

Chce robić karierę, ale nie ma predyspozycji, nerwowy i dziecinny; a żona ma zamiast męża dziecko z jakimiś zaburzeniami w głowie...


 Niby urodzony niedbalec, ale żonę to sobie wybrał starannie...

No pewnie, każdą sumę to on osobiście by przetańczył z młodymi dziewczętami, ... a skąd się właściwie biorą u żony własne potrzeby?....



Żona tego rencisty to musi być święta kobieta!
Ale jestem pewna, że wady tego rencisty były w okresie przedmałżeńskim  przetwarzane przez jego, wówczas przyszłą żonę tak, że je odbierała jako zalety. A te najgorsze to były poza zasięgiem wzroku, bo miłość niedowidzi. Całkiem ślepa raczej nie jest, bo zalety dostrzega jak w kalejdoskopie, piękne i zwielokrotnione w lusterkach. Pewnie widziała w nim wtedy mądrego i zaradnego mężczyznę, wiernego przyjaciela, cudownego człowieka, którego misją jest ratowanie z opresji nieszczęśliwców potrzebujących jego siły fizycznej i intelektu. I ten heros zakochał się w akurat w niej. A potem ... coraz częściej przecierała oczy ze zdumienia, że to jej ukochane cudo cały swój czas najchętniej spędza na spaniu w fotelu przed telewizorem skręcony w chińskie dzień dobry.


No i takie jest to życie w wiecznej damsko-męskiej łamigłówce.






wtorek, 10 lutego 2015

Bezpłatnie mieszkanie

Wreszcie zniosłam to jajko, o którym gdakałam przez kilka postów.
Udało się i nawet obyło bez ofiar w ludziach i zwierzętach, chociaż co użyłam, to moje.

 
Pierwsza torba paryska swój wykwintny wygląd zawdzięcza krojowi ze skosu. Nie całości torby.
Uszy i górny margines jest wykrojony  zwyczajnie, ale już środeczek - skośnie.
Kwintesencja torby to napis Paris. Czułam, że wyszywanie i ja stanowczo musimy się rozstać, tylko że napis należało jakoś wykonać,  skoro już taki wzór znalazłam (w pintereście) i przemówił do mnie prostym językiem skojarzeń. Co może być bardziej paryskiego od Paryża? nic nie może; chyba, że coś by się znalazło, ale przeważnie "pierwsze jest najlepsze", a pierwszym pomysłem był napis. Byle bez wyszywania. 
Napis zrobiłam tak. Gdyby ktoś chciał skorzystać.
1. Napis Paris odbiłam na drukarce atramentowej na papierze śniadaniowym po stronie woskowanej.
2. Z papieru śniadaniowego napis przeniosłam na tkaninę próbując najpierw zrobić to na gorąco żelazkiem (metoda dodupna, nie polecam), a potem używając karty plastikowej PKO BP i  mocno przesuwając kartą na sztorc  po czystym papierze (na rewersie papieru był napis), pod którym leżała tkanina.
Drugą metodę z kartą bardzo polecam. PKO BP w tej metodzie nie odgrywa pierwszoplanowej roli,  kwota na rachunku osobistym nie ma w tym wypadku ciężaru sprawczego.
3. Gdy już napis był ładnie przeniesiony, rozłożyłam tkaninę na desce i odwróciłam się za siebie po lakier w sprayu, co zajęło dwie do pięciu sekund.
4. W tym czasie po białej tkaninie z ciemnym napisem przebiegł kot, a możliwe że  się przeczołgał, rozmazując pięknie przeniesiony napis i na dodatek pozostawiając brudne odciski łapek.
5. W tym momencie zmieniłam koncepcję  napisu: z czarnego na białym tle, na napis: szary na szarym tle.
6. Wyczyściłam ślady kociej współpracy, oraz ołówkiem poprawiłam nierówny koloryt, tzn. zrobiłam szare tło tam, gdzie za mało szarego. Polakierowałam z całego serca.
7. W komplecie do tych szarości postanowiłam zrobić podszewkę również szarą, wykrojoną z podkoszulki.

No i cała filozofia.  A efekt? jest, bo koleżance, gdy wczoraj zobaczyła swoją torbę, aż wypadły oczy z głowy, bo za szeroko je otworzyła. No, prawie by wypadły, przysięgam z ręką na sercu....
Teraz wieża Eiffla. 
Ten materiał to była moja galowa spódnica, głęboko czarna i gładka w dotyku. Prezentowała się naprawdę doskonale, ale w czasach, gdy chodziłam do średniej szkoły.

Wyszycie  tego motywu to była droga przez mękę.
Nie potrafiąc wyszywać wyszywałam,  nie policzę szpetnych słów pod jej adresem i tego, ile razy cholera mną rzucała aż dostawałam trzęsionki zakaźnej, bo drogą jakiejś dziwnej osmozy zły humor zaczynali mieć wszyscy w domu, więc dla świętego spokoju musiałam odkładać wyszywanie (co robiłam z rozkoszą) i zajmować się naprawianiem domowego miru. Psucie zajmowało chwilkę, a naprawa cały wieczór albo i dłużej.... no i tak czas sobie przelatywał jak gdyby nigdy nic.
Wiele razy posyłałam głębokie westchnienia do katyi i jej haftującej maszyny.  Porwałam się w przypływie szaleństwa (chyba było za dużo noworocznych toastów, powodujących szmer w głowie i nie pozwalających ocenić rzeczywistości) na wyszywanie, a że nie umiem ręcznie wyszywać,  to zaczęłam maszynowo. Moja maszyna nie należy do elity, raczej do nizin społeczeństwa maszynowego.  Lepiej, że o tym nie wie, bo i bez tego wystarczająco daje mi popalić. Tym razem też nie podźwignęła tematu, więc zrezygnowałam z jej usług i z igiełką zaczął się mój mozół !

 
A  kłody pod nogi  padały ze wszystkich możliwych kierunków.  Na dowód mam zdjęcie Tofika.
Pod postacią Belle Ami bryluje w centrum stolicy świata.
I ruszysz takiego? nie ruszysz!

Dalsze dowody? Mała Mi wyrywała szpilki z poduszeczki, a nawet wyciągała te już przyszpilone do roboty. I zamiast wczuwać się w szycie, to ciągle tylko licz szpilki, pilnuj szpilek! I jeszcze do tego Mi  wciąż fascynuję się nitkami; może jak podrośnie oddam ją do prząśniczki na naukę, niech  anioł dzieweczka przędzie jedwabne niteczki z jakimś pożytkiem. Bo tu przy torbach to skaranie miałam z anioł dzieweczką.
Jak już będzie umiała coś więcej niż tylko szpilkować i nitkować, to odpowiem na takie ogłoszenie:

 

i wsadzę Małą Mi do pociągu jako przesyłkę konduktorską i heja na Dembniki.  Panna nie tylko uszyje cośkolwiek, ale wyłapie szczury, myszy, skopie ogród i ogrzeje łóżko, a wtedy sam ordynat pojmie ją za żonę.
E, jeżeli taką karierę miałaby zrobić, to niech lepiej się trzyma z daleka od krawiecczyzny....

sobota, 7 lutego 2015

Z rączką zagiętą i kutasem

Wolny dzień wykorzystałam na rozpoczęcie procedury zaplatania koszyczków dla swojej kolegini, obiecanych  kiedyś dawno, ale z wynegocjowanym późniejszym terminem realizacji pod warunkiem zrobienia dodatkowego trzeciego koszyczka. Koleginia w tych koszyczkach będzie hodowała rzeżuchę i inne zioła wspomagające zdrowie na przedwiośniu. Moim zdaniem idealnie kalendarzowo się wstrzeliłam w przedwiośnie.... Chociaż aura od listopada niezmiennie jest przedwiosenna...



Szybciutko je skończę, bo na moje szczęście nie miała żadnych wyrafinowanych wymagań, proste okrągłe koszyki, w sam raz na grządki z zielskiem do uprawy na kuchennym parapecie.

Z innej beczki.
Przypomnijcie sobie szybko, gdzie piliście dzisiaj herbatkę, jeżeli we własnym domu, to trudno, ale może np. w Zjednoczeniu, to zupełnie zmienia postać rzeczy.


Byście musieli się kropnąć na Konarskiego po swoją ambrelkę i oddać niestety ten nowy jedwabny en tout cas, co to uległ podmiance.
Ja piłam herbatkę do śniadania we własnej kuchni koło okna ("koło historyków" w oprawie miękkiej stoi na półce, tego się nie wypieram), potem byłam w .... Zjednoczonych lasach państwowych - ale bez picia herbaty - na fajnej wycieczce (połączonej ze zgaduj-zgadulą : Co to za drzewo? utrudnienie stanowiło brak zielonej oprawy na drzewach), dopóki deszcz nie zaczął padać i trzeba było zmykać; nie mieliśmy parasola o rączce zagiętej i kutasie, ani nawet pospolitego kaptura na głowę.
To nie ja tym razem.


 Pochwaliłam (nie jestem pewna, czy naprawdę pochwaliłam) czystość Bobka, który higienę fizyczną stawia na pierwszym miejscu i patyczki kosmetyczne są teraz jego tarczą i orężem, a tu proszę, Szczurek idzie podobną drogą i poleguje wygodnie w misce marząc najwidoczniej o pachnącej kąpieli w różowej piance. (Ta różowa pianka nie jest od rzeczy, bo Szczurek nie jest stuprocentowym mężczyzną w swojej seksualności).


Miskę wzięłam w celu rozkręcenia w niej masy solnej, a Szczurek tylko czekał, żeby się tam rozłożyć i żeby o nim  można było powiedzieć w dosłownym znaczeniu : kot w postaci czystej, a po kąpieli to nawet jak przejrzysty kryształ.
Masy solnej nie zrobiłam, bo przecież nie mogłam kotu brutalnie przerywać marzeń o kryształowo czystym kocie. A urzeczywistnić tych marzeń to już absolutnie nie, bo przecież marzenia są cudowne, o ile pozostają w strefie marzeń. Tych konkretnych Szczurka o kąpieli. Tylko!

piątek, 6 lutego 2015

Telefon do mafii

Przestałam informować o wybrykach moich zwierząt, ale to nie znaczy, że wybryki cudownym zrządzeniem losu się skończyły.  Jest wręcz przeciwnie,  nasiliły się.   Najgrzeczniejszy z całej gromadki to Bobek, prawdziwy koci aniołek.  Ale nawet ten grzeczny chłopiec nad ranem zamiast spać poszedł szperać w koszyku z moimi kosmetykami.
 

 

 
Widząc mnie zeskoczył z półki bez cienia wstydu i pobiegł galopkiem do Aszy.  
Zapytany dlaczego dobierał się do patyczków kosmetycznych odpowiedział: mrrrrrhh, a jego mina mówiła, że nie wie, co to są patyczki.
Nie napisałam we wstępie, że od dwóch dni mam dom przybrany pierdylionem patyczków kosmetycznych. Skąd się wzięły patyczki w tej ilości... bo nie mam i nie miałam tylu patyczków, a w koszyku, gdzie niuchał przestępca, było ich zaledwie sto (sprawdziłam pudełko). Co nie przeszkodziło dziś wieczorem znów mieć niespodziankę: patyczki dookoła, gdzie wzrok sięga i nie sięga.
Bobek wyszedł ze swoim szaleństwem poza domowe zacisze !
Bo coś czuję, że w naszym osiedlowym Rossmanie będą mieli manko na produkcie patyczkowym.

 W książce "Kot w stanie czystym" są przedstawione różne kocie zabawy, które są nam pociechą, że nasze koty tego akurat nie zrobiły (bo nie miały okazji oczywiście).


"Mokry cement
Popularna i dość prosta kocia zabawa.
Archeolodzy odkryli, że jest stara jak... no, jak mokry cement.
Polega na znalezieniu mokrego cementu i przebiegnięciu przez niego.
Oczywiście są różne poziomy tej zabawy. Najwyżej punktuje się przebiegnięcie po cemencie, który - dość mokry, by pozostał na nim piękny szlaczek śladów łap - jest już nazbyt stężały, by murarz zdołał je wygładzić."




W przypadku, gdy już zawiodą wszelkie metody wychowawcze, jest jeszcze ostatnia możliwość, która, cóż, nie jest  łatwa...

"Wezwanie mafii...
Rozwiązanie to  najeżone jest zresztą trudnościami, ponieważ:
1. Numeru mafii nie ma w książce telefonicznej.
2. Jest kosztowne. Cztery małe cementowe buciki i tak kosztują drożej niż dwa duże . To trochę podobnie jak z bucikami dziecinnymi.
3. Prawie niemożliwe jest wepchnięcie końskiej głowy do kociego koszyka."

Może ktoś zna przypadkiem numer telefonu do mafii? ....

poniedziałek, 2 lutego 2015

Patriotyczny obowiązek

Wczoraj wieczorem tuż przy domu natknęłam się na  Pigmeja.

Stał przy pergoli i wymachiwał palemką. 
Zrobiłam mu zdjęcie, bo to przecież ciekawostka przyrodnicza spotkać Pigmeja na naszej długości i szerokości geograficznej!
Wiem, że  Pigmej z natury jest ciemnoskóry. No, ale takie właśnie czasem są skutki eksperymentów z kremami wybielającymi -  nie szafujmy nowinkami kosmetycznymi, jeżeli nie chcemy wyglądać jak ten Pigmej, albo może jeszcze gorzej...


"Złota młodzież PRL" Cezary Prasek




" W autobiograficznym opowiadaniu "Kombatanci" Himilsbach opisał nawet swoją alkoholową inicjację.  
Miała ona wydarzyć się 12.09.1939r., krótko przed wkroczeniem do Mińska Mazowieckiego wojsk niemieckich. Trzej polscy żołnierze raczeni przez matkę ośmioletniego Janka kolacją, poczęstowali chłopaka alkoholem.  
Na uwagę rodzicielki, że to jeszcze dziecko, mieli podobno odpowiedzieć :"Dziecko, ale Polak i pić musi."  
Od tamtej pory - jak pisze z przekąsem autor - picie stało się dla niego patriotycznym obowiązkiem."

 
 
Jan Himilsbach - jako kobieta próbująca równać się z mężczyzną pali papierosa, ale później prawdopodobnie  spełni swój niełatwy patriotyczny obowiązek

 

Niektóre kobiety mające wielką skłonność do poświęceń, poświęcają się dla naszej siostrzanej wspólnoty i  często udowadniają czynami tę równość.
Winnyśmy im wdzięczność, że nie idzie w zapomnienie praca naszych prababek-sufrażystek.