środa, 30 września 2015

Koszyk wyściełany płótnem

Mój laptop trzy razy z sukcesem był naprawiany,  teraz nic już nie można z nim zrobić (ewentualnie podkładkę pod kwietnik), bo z Internetem stracił każdą możliwą więź. Mam na szczęście odkopany przy okazji remontu oryginalny średniowieczny laptop. Ciężko idzie, ale zwycięża, jak Krzywousty na Pomorzu.  Taka twarda sztuka.
Więc cieszę się, że wcześniej się uporałam z wyplataniem, gdy nie miałam nerwa, że artykuł pierwszej potrzeby (ewentualnie pierwszych pięciu potrzeb) mi siadł.
Tamte imieninowe kosze już są u solenizantki.
Nie sfotografowałam ich, bo wszystko odbyło się w nienormalnym pośpiechu, ale mam obiecaną fotę umywalkowej szafki z koszykową zawartością! wydaje mi się, że faktycznie solenizantka jest zadowolona, bo prosi o następne kosze. Zrobiłam jeden według jej opisu i dostarczę, żeby go ustawiła w odpowiednim miejscu oraz skonfrontowała wyobraźnię z rzeczywistością. Bo takich koszy ma być kilka.
Pomalowanych na biało z podszewką.
W ostatnią szaloną noc weekendową zamiast napawać się dwulatkiem grzecznie śpiącym (z niegrzecznymi przerwami), to wyplatałam ten kosz.


Jednej nocy go wyplotłam, a dwie kolejne malowałam i obszywałam. Nie to, że całe noce, ale po godzince na pewno.


Koszyk miał być prostokątny, kąty mu wyplotłam tak proste, na jakie mnie było stać. Podobne kosze zrobię wkrótce do nowej szafy mojej siostry; może ona zechce inne wymiary, może inne kolory, może inną wyściółkę, albo bez wyściółki, ale poza tym identiko. A przebąkuje się, że już szafa majaczy na horyzoncie.


 
Do wyścielenia kosza w środku użyłam białego płótna drukowanego w szaro-czarny wzorek.


Dno kosza to porządnie sklejone dno tekturowego pudła.

A teraz pilna wiadomość z ostatniej chwili.
 
 
 
Poszukiwani listem gończym groźni zbrodniarze są już zapisani w Rejestrze Wykrytych Przestępstw Lodówkowych.
 
(Miałam coś wkleić na Dzień Chłopaka, ale nic nie miałam. Na zdjęciu sami chłopcy, to trochę pasuje).
 

niedziela, 27 września 2015

Opiekunka

Bywają okoliczności, w których intensywnie przypominam sobie, jakimi słowami A. Mickiewicz odpowiadał na pytanie czy lubi dzieci... mówił, że najbardziej lubi dzieci, gdy płaczą, bo wtedy niańka zabiera je do innego pokoju.  No więc na mocy zasady, że każdemu to, na czym mu najmniej zależy, zostałam w krótkim czasie ponownie doświadczona grymaśnym dzieckiem i  osobiście jako niańka zabierałam je nie tylko do drugiego pokoju, ale i do innych pomieszczeń. A jeżeli  nie przestawało marudzić (raz przestawało, raz nie), to wciągałam je do garażu i nawet straszyłam pobliskim odrapanym pustostanem, co mu się przez moment podobało (psia buda).

A zaczęło się  tak przyjemnie! 
W sobotę mieliśmy fajnych gości z dwojgiem dzieci (chłopiec i szczeniak). Chłopiec nie zmienił  się od ostatniego razu, natomiast szczeniak sporo urósł i nie przywieźli go w kontenerku, jak wtedy, lecz przyciągnęli na smyczce! Dziecko chwilami karnie siedziało w spacerówce, lecz w momentach, gdy było poza wózkiem, bardzo moim zdaniem nie zaszkodziłaby krótka smyczka dla smyczka.
(jeżeli: smyk - chłopiec, to smyczek - mały chłopiec,... dobrze dedukuję?)



W miłej zabawie, również z pomocą słonia, przeleciał dzień...

Szczeniak zasypia, ucho po ugryzieniu (mleczakami chłopca) zarosło futrem

... a potem korzystając z popołudniowej drzemki syna i szczeniaka, moja koleżanka z mężem wybiegli w pośpiechu na palcach, wsiedli w samochód i fiuuu, tyle ich widziałam.
Bo sama im wcześniej to zaproponowałam, zachwalając swoje umiejętności i że nadzwyczajnie dałam sobie radę trzy tygodnie temu jako opiekunka, więc grzech by mieli, gdyby znowu nie wykorzystali tego mojego kunsztu.
Pomyśleli, że absolutnie nie chcą mieć grzechu!
(Natomiast do mojej bazy grzechów doszedł spory pakunek, bo jeżeli chłopiec wyrośnie na potwora, to będzie moja wina... gdyż te wysławiane moje umiejętności polegają na rozpaskudzaniu gówniarza na wszystkie możliwe sposoby, a rozpaskudzany był przez dwa dni).

Będąc świeżo po tej lekcji wygłaszam opinię, że wiem jaki jest najtrudniejszy wiek dla chłopca: 2 lata, a mieć takiego w domu to koszmar!


Poniższy filmik przedstawia mnie jak uganiam się za dwulatkiem (który niestety nie miał smyczki. A, i ja nie miałam torebki na ramieniu, ale poza tym wszystko identyczne).


Jeszcze na obrazku brakuje szczeniaka, który między mną i chłopcem biegał slalomem i podgryzał nas po kostkach.
Ufff, doceniam teraz pracę opiekunek, prawdopodobnie łatwiej jest obsługiwać statek kosmiczny niż dwuletniego chłopca!

czwartek, 24 września 2015

Małżeństwo po włosku

Małżeństwa zagraniczne to ja znam na wyrywki.
Jedno jest mi bliskie z tej racji, że nasza rodaczka,  moja koleżanka jest od wielu lat małżonką Szweda, często (często jak cholera, bo nawet dwa razy na rok) spotykamy się i poznaję bezpośrednio od żony zawiłości tej mieszanki słowiańsko-skandynawskiej. Zwykle swoje rozważania snułyśmy w tajemniczym i niedostępnym dla Szweda języku,  polskim, lecz od pewnego czasu Szwed zaczął się posługiwać polskim i snucie (knucie) się skończyło. A tę koleżankę na swój użytek mianowałam ambasadorką pięknego polskiego języka, a jej "małżeństwo po szwedzku" ma coraz większy polski blichtr.


Małżeństwo po włosku też już znam, poznałam dzięki obnażającej ten temat książce:
"Małżeństwo po włosku".
Na jej stronach jest zabawnie i wzruszająco, bo rzecz cała polega na zderzeniu dwóch frontów atmosferycznych,  włoskiego i niemieckiego (a bywa bardzo niebezpiecznie przy takim zderzeniu),  żona jest pół-Włoszką, ale z silnymi gorącymi włoskimi genami, natomiast mąż całkowitym chłodnym Niemcem.  No i postać najważniejszego bohatera książki, teścia Antonio i jego własna historia życia.

Na zachętę krótki fragment. Właśnie włoska kuzynka wychodzi za mąż:


" Paola pokazuje nam ich album weselny.
 Chwileczkę, album weselny?
Ślub jest przecież dopiero pojutrze.
Tak, tak, wyjaśnia mi Paola, ale taki album robi się wcześniej.
Album znajduje się w skórzanym pudełku i waży około pięciu kilo.
Na poszczególnych stronach umieszczono tylko po jednym zdjęciu - to robi wrażenie.
Profesjonalny fotograf przedstawił w formie fotostory drogę zakochanych do siebie.
Większość stylizowana jest na historię z lat 50tych.
Album otwiera fotografia Paola pozującego w białym garniturze przed bugatti.
Zdjęcie, podobnie jak wiele innych, jest czarno-białe z efektem sepii.
Na następnej stronie Pamela przeciąga się z tęsknym wzrokiem na szezlongu.
Historia się rozwija.
Mniej więcej na trzydziestej stronie para spotyka się wreszcie przy drodze, na której Paolo ma awarię swojego bugatti, a Pamela życzliwie podaje mu  emaliowaną konewkę, z której ten nalewa wody do chłodnicy i na swoją koszulę.
Na następnym zdjęciu całują się.
Potem wszystko idzie bardzo szybko.
Na kolejnych dziesięciu stronach pokazane są przygotowania do ślubu, potem kilka lekko erotycznych fotografii Paola i Pameli w czasie nocy poślubnej.
Przy tych zdjęciach wymieniane są porozumiewawcze uśmieszki."

Na naszym podwórku jest tak samo, tylko odwrotnie, bo zdarza się, że fotograficzną sesję ślubną robi się długo po ślubie. Cierpliwie czeka się na dobrą pogodę, wyjeżdża w ślubnych strojach z fotografem w plener i wtedy powstaje album. Spotkałam się już z tym, że sesja kilka razy była odkładana z różnych powodów i doszła do skutku dopiero po kilku tygodniach (albo i dłużej),  ale wtedy to już naprawdę wszystko zagrało i album ślubny tego małżeństwa jest naprawdę cacany.


"Małżeństwo po włosku" Jan Weiler. Jeśli pilnie potrzebujecie szybkiej czytelniczej rozrywki, to "Małżeństwo.." będzie w sam raz.

wtorek, 22 września 2015

Żaba z piętą achillesa

Pierwszy dzień jesieni będę odjesieniać dzierżąc na klatce z piersiami wiosenną żabkę. Bo żabka rozkraczona jest w zieloności, a pliska bluzki jest można powiedzieć wycięta z majowego trawnika, i robi za świeżą zieleninkę.


Wykorzystałam fajną  aplikację żaby wyciągniętą z pinterestu.


Ta żabka z pinterestu wygląda na wysportowaną długonogą  lekkoatletkę, jak nic mistrzynię we wszelakich skokach.
Natomiast moja żabka może co najwyżej święcić triumfy w paraolimpiadach. Gdyż los (czyli ja i moje nożyczki) pozbawił ją jednej pięty. Za to druga pięta jest doskonała, więc nic nie jest przesądzone. Niech pilnie ćwiczy, to będzie miała okazję na wzór Achillesa też wsławić się piętą. (Podobno znajomi tak go zagadywali:
- Witaj Achillesie, jak żona? jak dzieci? jak pięta?)

Lewa żabia stópka nie ma pięty, jakaś masakra.

Niestety, nie zrobiłam na potrzebę postu tutorialu, bo ja sama szyłam według tamtego, a jest to bardzo udany tutorial, więc co tu poprawiać? A poza tym właśnie odezwało się moje lenistwo! wreszcie mogę nazwać po imieniu dolegliwość, która często mi dokucza.
Na pociechę dowiedziałam się, że nie zawiniłam osobiście, lecz miesiąc mojego urodzenia. 


To nie wszystko, bo wiadomo, że nieszczęścia chodzą parami, jako dodatek do dręczącego mnie lenistwa dzielę życie z artystą.
Jego artyzm spełnia się robiąc dookoła artystyczny bałagan, a ja wbrew swoim urodzeniowym predyspozycjom muszę to sprzątać.
 
Czy ktoś widzi jakąkolwiek sprawiedliwość?  ja nie widzę, nie ma sprawiedliwości!

sobota, 19 września 2015

Wybieramy idealnego mężczyznę

Drogie Panie!
Niepowtarzalna okazja, możemy sobie dopasować idealnego mężczyznę!
I to tanio jak barszcz, bo za 5 zeta.


Jak widać najdrożej kosztuje przystojność i bogactwo, bo w cenie 3,- od sztuki, a możesz zainwestować 3 zeta tylko w jedno z nich (taki regulamin), bo przystojność razem z bogactwem za drogo wypada (6 zeta), ale można mieć przystojnego i mądrego ( i w ten sposób łamiemy zasadę, że jak za przystojny, to na pewno debil).
Wybierajmy!

Wiem, że niektóre sprytne panie rzeźbią w tym modelu, który im przypadł w udziale, bez naruszania finansów (niedrogo, bo niedrogo, ale zawsze koszty). Czasami w naprawie męża pomoże mały szantażyk, na przykład taki:

Żona do męża :
- Zobaczysz, przyczepię kartkę nad naszym łóżkiem,
że jesteś idiota. Niech całe miasto się dowie.

Ale żeby nie było za różowo:
Idealny mężczyzna nie pije, nie pali, nie sprzecza się, nie robi zakładów, po prostu nie istnieje.

czwartek, 17 września 2015

Ktoś nowy




Ruszyliśmy w sobotę nad rzekę, Adaś z nami i psy z nami, kotów nikt nie zapraszał, więc  postanowiły zostać i pilnować domu.


Rozłożyliśmy się na brzegu, wędki do rzeki, spokój i przyjemna nuda...
(Adaś też miał wędkę, ale nic nie złowił. Nikt nic nie złowił, ...chociaż ...)


z oddali w koło Macieju ta piosenka:

Jak tylko słońce wstanie
I zmieni się pogoda
Zabiorę się na spacer
Pójdę przed sobą schować
Nie wiem gdzie
Prawdopodobnie tam, gdzie chcę...


Melodia i słowa tak wbiły mi się do głowy, że musiałam ją znaleźć na you tube i wreszcie się do syta nasłuchać.

(A po to ją tu wklejam, żeby Wam też, a nie tylko mnie ciągle dudniło w uszach

Wymyślę się od nowa,
Poskładam się inaczej,
Ubiorę w nowe słowa
Najlepiej jak potrafię
Kilka zmian
I będę tym kim będę chciał ...)

To taki był ten połów.

środa, 16 września 2015

Wyplatam

Moja koleżanka ma kuzynkę, której ja uplotę komplet koszy do szafki łazienkowej!
Przedwczoraj koleżanka z tą kuzynką spotkały się w Kauflandzie i kuzynka powiedziała, że musi jeszcze wziąć plastikowe pojemniki, które wykorzysta do uporządkowania pieprznika pod umywalką. Wtedy moja koleżanka zawołała, że nie pozwala jej kupować koszyków z chińskiej sztancy, bo właśnie wpadła na pomysł, jaki da jej prezent na imieniny;  będą to ręcznie plecione piękne koszyki z papierowej wikliny. (tak, piękne! i to ma być mój wyrób!)
Tego samego dnia wieczorem dostałam wymiary szafki wraz ze zdjęciem i dogadałyśmy wzór koszy.


 
Prostokątnych koszy będzie pięć, dna mają mieć tekturowe (jako że plecione dno jest mało stabilne), z przodu jakiś uchwyt, a co do malowania, to najpierw musi kuzynka zobaczyć, jak prezentuje się papierowa wiklina i wtedy powie, co dalej.
Natychmiast się złapałam za robotę i uplotłam taki koszyk na wzór.


Tak się prezentuje przód z uchwytem.

A to jest spód. Jeżeli będzie decyzja o malowaniu koszy, to będzie on zamalowany. A jeśli tylko polakierowany, to wtedy nakleję tam coś, żeby zakleić obrazek reklamowy.


Od środka tekturka jest biała. Ale od kuzynki-solenizantki zależy, co z tym zrobię:  malowanie, wyklejanie, czy jeszcze coś innego.
Kosz dostał pozytywną ocenę, więc zaczynam wyplatanie

poniedziałek, 14 września 2015

Polowanie

Pewien mężczyzna jest nauczycielem przedszkolnym, czy może raczej opiekunem w przedszkolu. Grupki koedukacyjnej kilkunastu dzieci.
I nie tylko specjalistą od dobrej zabawy, lecz też ich przyjacielem, co od początku jest widoczne. Życie osobiste Lucas (to ten mężczyzna) ma niezbyt udane, bo żona z nastoletnim synem opuściła go i wyjechała. Na szczęście ma serdecznych przyjaciół. A najserdeczniejszy to Teo, ojciec Klary,  uczęszczającej do przedszkola, gdzie Lucas jest nauczycielem.
To są najważniejsze osoby dramatu.

Klara chyba, a raczej na pewno, podkochuje się w Lucasie.
(Pamiętam siebie jako przedszkolaka i jest to możliwe, osobiście jako przedszkolaczek wiele razy byłam zakochana na śmierć).
Jako dowód uczucia Klara podrzuca  Lukasowi serduszko z koralików i liścik, chyba coś o całowaniu w nim było, tak się zorientowałam z późniejszej rozmowy; nie skumałam, bo pisała drukowanymi literami, lecz po szwedzku (lub duńsku) będąc małą Szwedką (lub Dunką).
On na osobności (moim zdaniem delikatnie, ale dla odrzuconej kobiety nigdy odrzucenie nie jest wystarczająco delikatne) oddał jej ten liścik ze słowami, że pomyliła adresata, na pewno liścik był przeznaczony dla któregoś z chłopców, i jeszcze coś o całowaniu, że całować w usta wolno tylko mamę i tatę. 
No i tak sobie nagrabił, że duma wzgardzonej kobiety ruszyła na wojnę na śmierć i życie (Lukasa), gdzie jeńców się nie bierze.
Klara jeszcze tego samego dnia w sprzyjających okolicznościach mówi kierowniczce przedszkola, że nie lubi Lukasa, bo pokazywał jej "siusiaka sterczącego".
Aha, zapomniałam napisać, że Klara ma starszego brata, widzimy, jak podczas zabawy brat z kolegą  podtykają Klarze do obejrzenia zdjęcie: "zobacz siusiaka sterczącego". Teraz ona sobie o tym przypomniała i wykorzystała. Świadomie, czy nieświadomie, tego nie wiem. Później co prawda się przestraszyła i odwołała tę sensację, ale...
Znowu o czymś zapomniałam: Klara ma skłonności do amnezji, więc stwierdzono, że to zdarzenie, tak jak wiele innych, uleciało Klarze z pamięci, i stąd zmiana wersji.
Kierowniczka nadaje bieg sprawie o molestowanie, równocześnie na zebraniu każe rodzicom obserwować przedszkolaków. (Co się okazuje? okazuje się, że dużo dzieci ma objawy molestowania!). A przeciwko Lukasowi zaczyna się ostra nagonka, wszyscy, również przyjaciele się od niego odwracają z nienawiścią większą od dawnej przyjaźni.  Wszystko zaczyna dziać się naraz, ostracyzm, wyrzucenie z pracy, aresztowanie, pobicia, napaści, a nawet zabicie psa, który zawinił tym, że był psem Lukasa.

...No nie, okrutnie bym chciała opowiedzieć ten film do końca, ale ktoś, kto może chciałby go zobaczyć,  będzie miał mi za złe, że rozpuściłam język.
Film jest rewelacyjny, siedziałam przyklejona do ekranu i w pewnym momencie zdziwiona, że to już końcowe litery.
Główny aktor mający fizis, która nic nie uzewnętrznia, jedynie chłód i zamknięcie (idealna twarz dla psychopatycznego mordercy), a pokazał nam uroczego nauczyciela, kochającego ojca, oddanego przyjaciela. Nie zauważyłam w nim niczego fałszywego. Żadnej złej cechy. Nie, jedną! był myśliwym! Ale oni wszyscy tam byli myśliwymi. Mam koleżankę, która jest żoną Szweda i ten Szwed od najmłodszych lat poluje, czyli naprawdę oni tam polują,  taki mają klimat.


Napisali, że prowokujący film, ale nie napisali, że też prowokująco jest obsadzony główny bohater. Bo całkowicie wbrew warunkom!


Tu kierowniczka przedszkola przepytuje Klarę z molestowania.


Tu matka współczuje Klarze molestowania.


Tu Lukas właśnie zostaje poinformowany przez kierowniczkę, że jego molestowanie wyszło na jaw.


Tu polski akcent! Dziewczyna, która podrywa Lukasa jest Polką pracującą w przedszkolu. A ten miły kadr to jeszcze sprzed molestowania.


Tu Lucas z synem. Chłopiec dowiedział się o molestowaniu (bo kierowniczka zadzwoniła do żony Lukasa), uciekł od matki i przyjechał wesprzeć ojca.

Tu Wigilia, dwa miesiące po molestowaniu. Rzecz się dzieje w kościele. Lucas uczestniczy w mszy, ale nerwy mu puszczają (mimo, że strzelił sobie przedtem lufę) i podchodzi do swojego najlepszego przyjaciela Teo, następuje krótka wymiana argumentów wraz z argumentem siły.

Naprawdę zadowolona jestem, że włączyłam wczoraj tv na "Kulturę" przed 21,oo i trafiłam na to "Polowanie".
Bo dawno nie oglądałam takiego dobrego kina!

sobota, 12 września 2015

Wesoło nie jest

Już emocje opadły i trochę uspokoiliśmy stargane nerwy (w ten sposób, że jedno piastowało dziecko i psa, ...dawno, ale wciąż jak żywe w pamięci, ...drugie z nas kurowało się u brata, gdzie  potrzebny był wkład siły fizycznej, co miało podziałać tak samo jak dziecko plus pies), no to czas na krótką informację, cóż że rozdrapującą krwawiące serca, że wnuczęta-kocięta rozpoczęły właśnie prywatne życie z dala od rodzinnego domu.
(Jedno blisko, bo na tej samej ulicy).
Niestety, trzeba było odebrać dzieci Małej Mi, bo znęcały się nad biednym matczyskiem i gryzły przy piciu mleczka swoimi ostrymi szpileczkami. W związku z tym bliska już byłam zamontowania ochraniaczy na kocią mleczarnię, ale to by przecież tylko było odwlekanie nieuniknionego. Mają więc kocięta już własne rodziny i odchodząc nawet nie obejrzały się za siebie.
Gruba jest u mojej szefowej, a właściwie u jej córki, która jako entuzjastka języka japońskiego nazwała kota "Kuro", wiedziałam nawet, co to znaczy po japońsku, jarzy mi się, że "czarny".
Pachar oficjalnie dowiedział się, że ma syna, udawał, że pierwsze słyszy, a przecież osobiście go o fakcie poinformowałam, gdy rano czmychał spod mojego domu. Może jak go ujrzał, to sam dostrzegł to ogromne rodzinne podobieństwo, bo podobno syna jedynie ignoruje, ale jednak nie wygania z domu, co każdy prognozował. Chłopak teraz musi zasłużyć sobie na miłość ojca, bo tylko miłość matczyna (i babcina) niczego się nie domaga.
Na imię dostał Igorek, ale nie wiem po kim (kombinujemy sobie, że ładnie pasuje do nazwiska sąsiadki, bo tak jak Pachar, tak Igor i nazwisko kończy się na "r").

Jeden mały kotek tylko już nam został, na otarcie łez.

No dobrze, łzy będą otarte, ale  co z obowiązkami domowymi wykonywanymi do tej pory przez ... Kuro i Igorka ?






Takie pożyteczne dzieciaki z nich były, ale adres zmieniły. I wesoło też już nie jest.

piątek, 11 września 2015

Jak uciec z auta, które wpadło do rzeki?

Uroda nie gwarantuje szczęścia w miłości.
To była bardzo urodziwa kobieta, tylko męża miała średnio przystojnego i na średnim stanowisku. Żona oprócz tego, że piękna, to zawsze musiała postawić na swoim. W ogóle skomplikowany charakter.
(A szczerze powiem, że zazdrość mnie zżera, bo osoba ta odkryła sekret wiecznej młodości, a skończywszy czterdziechę stwierdziła, że nie zamierza zestarzeć się z godnością,  tylko wręcz przeciwnie, bo młodnieje. Dziwne... No to już pozachwycałam się jej urodą,  starczy).
Ta sprawa zdarzyła się kilka lat temu i jest autentyczna. 
Samochód osobowy wjechał z nabrzeża do rzeki, a było to w środku miasta. Kierowca się uratował, pasażer utonął. Kierowcą był mąż tej piękności. Co robi zaraz po wysuszeniu? Bierze rozwód z piękną żoną i układa sobie nowe życie! Żona ma złamane serce (wielka uroda jak była, tak jest, i do  niczego się nie przyczyniła,  nie zagwarantowała szczęścia również).
Zastanawiałam się wtedy, po co ten samochód wpadł do rzeki, po co wielki reżyser organizował tę dziwną sytuację, i skutkiem niej rozejście się  średniego z piękną... Wydawało mi się to takie nieprawdopodobnie spektakularne i niepowtarzalne, że przecierałam oczy ze zdziwienia,  jak to możliwe, że ....pewien dziennikarz napisał z powodu wielu podobnych wpadnięć miniporadnik:....


"W okresie więc, gdy wyjątkowo wiele samochodów lądowało na dnie cieśniny, pewien życzliwy dziennikarz postanowił podzielić się z czytelnikami wiedzą na temat zasad ewakuacji.
Jedna z gazet opublikowała taki opatrzony ilustracjami miniporadnik
"Jak uciec z samochodu, który wpadł do morza?"

1. Nie panikować. Zamknąć wszystkie okna i spokojnie czekać, aż woda wypełni wnętrze wozu. Upewnić się,  że drzwi nie są zablokowane, i nie ruszać się z miejsca.

2. Jeśli samochód wciąż schodzi na dno, zaciągnąć ręczny hamulec.

3.W chwili, gdy woda wypełni niemal całe wnętrze, wciągnąć w płuca resztę powietrza zgromadzonego pod  sufitem, powoli otworzyć drzwi i spokojnie wypłynąć na zewnątrz. Jeśli akurat pasek od płaszcza nie zaczepi się wam o dźwignię hamulca i szczęśliwie uwolnić się z samochodu, przeżyjecie to, co  chciałbym dopisać jako punkt czwarty:

4. Jeśli umiecie pływać i dotrzecie w końcu na powierzchnię, zauważycie natychmiast, że mimo przytłaczającej melancholii wasze życie jest naprawdę piękne."

Czytam (całkiem dla mnie nowego) :
Orhan Pamuk
"Stambuł
Wspomnienia i miasto"








Tylko na chwilę przybywam ze Stambułu O.Pamuka.  (nie tylko, żeby wpisać cenne rady, jak się zachować, gdy wpadniemy autem do wody, lecz również żeby napisać o tym prawdziwym i owocnym w skutki wpadnięciu do rzeki, nie takim aż wyjątku, jak do tej pory uważałam).
Na razie nie czuję zmęczenia, fascynuje mnie piękno i brzydota tego miasta, wzdychanie nostalgiczne i liryczne do przeszłości, i rzucanie groźnych spojrzeń w teraźniejszość. A wszystko to w dobrze przyprawionym egzotycznym sosie...
Haydi bay bay!

poniedziałek, 7 września 2015

Dom

"- Czy wiatr może porwać dom? - zapytałam pewnego razu.
- Nie zmartwiłabym się - odparła babcia."

Za chwilę pociągnę ten temat, ale najpierw pochwalę się, jakie towarzystwo skołowałam sobie na sobotni wieczór.
Zaczęło się tak, że zsynchronizowały się dwie rzeczy: babci (czyli mnie) potrzebny był plaster na złamane serce po pożegnaniu z wnuczką i w tym samym czasie koleżanka potrzebowała opiekunki do dziecka na sobotnio niedzielną noc. Pomyślałam: klin wybija się klinem, a koleżanka to potwierdziła i dodatkowo oznajmiła, że pierwszy stopień cierpliwości (w czasie remontu) zaliczyłam na "bardzo dobrze - dostatecznie", i  mogę zacząć ćwiczenie cierpliwości w następnej dziedzinie. I tak wręczyła mi bez oporów swojego syna (lat 2) i, jako utrudnienie ćwiczenia za dodatkowe pół punktu, jego psa (4 m-ce).
Pół soboty, noc i pół niedzieli nadaje się dla zdolnego reżysera na arcyciekawy serial przygodowy z elementami wolnej amerykanki (każdy odcinek mógłby się zaczynać, jak dziecko i pies wyrywają sobie zabawki,  mały gnojek (pies) zabiera dziecku, ucieka i chowa je do swojego kontenerka, duży gnojek (chłopiec) w tym czasie  wyje i obmyśla okrutną zemstę. Jak pocisk wpada za psem do kontenerka i odgryza mu ucho. Dzielna opiekunka czuwa i psa reanimuje. Dziecku daje kota (żeby przestał odgryzać ucho). Kot protestuje i wyrywa się z dzikim wrzaskiem. Dziecko chce drugiego kota. Pies z dyndającym uchem przybiega po kota.... To zwiastun pierwszego odcinka).


Tyle było spokoju, gdy obaj mieli kilka drzemek, w nocy też.


 
Bardzo często natykam się na odnośniki do sytuacji lub do siebie samej w książkch, które akurat czytam.....(Jednak ostatnia lektura, którą tu wpisałam, "Rok w podróży", nie przyczyniła się do poczucia, że nagle byłam bogatą Amerykanką, chociaż fajnie by było się nią poczuć. Wiadomo, że niektóre treści są uniwersalne i odnoszą się do każdego, więc i do mnie również. Na przykład to, że w młodości łatwo jest spakować plecak i ruszyć w długą prostą. Potem życie nakłada obowiązki, paraliżuje ciała, krępuje dusze.  I chyba nie chodzi tylko o fizyczne przemieszczanie,  też o wkroczenie w inne życie).
Tak, dość często się czyta o sobie... i na przykład o swoim domu.


"Ten dom nigdy nie znosił dobrze niepogody.
Szybko dowiedziałam się, jak tu potrafi być zimno, i zrozumiałam, czemu w bieliźniarce znajduje się aż tyle butelek na gorącą wodę.
W czasie gwałtownych kwietniowych wichur wszystko wyglądało inaczej.
Brudna woda z podwórza często wlewała się do wnętrza.
Na tajemnicze szpary pod kuchennymi drzwiami nie mogły zaradzić żadne worki z piaskiem, rowy odpływowe ani cieśle.
Niczym za sprawą czarnej magii woda nadal przedostawała się do środka.
Jeśli prognoza pogody zapowiadała nocne opady, babcia przeklinając wtykała pod drzwi brezentową plandekę i stare koce, na wszelki wypadek."

Jeżeli chodzi o mój dom, to myślą narodzoną w złą godzinę o małym remonciku otworzyłam puszkę Pandory, bo co z tego, że jedna rzecz już zrobiona, gdy w jej miejsce wskakują konieczne do zrobienia dwie rzeczy (żeby tylko...)...  Czemu zawsze musi być na odwrót?  jeżeli wtedy nie poczułam się bogatą Amerykanką,  to dlaczego teraz poczułam się mieszkanką rozlatującego domu...

"Przez pewien czas, krótko po grypie, zastanawiałam się, czy jakieś stworzenie nie mieszka w bojlerze, i omijałam go ostrożnie, w razie gdyby wychynęła łapa albo macka i mnie chwyciła.
Kiedy w kuchni sięgałam do puszki z ciasteczkami, a bojler nagle wydawał z siebie głęboki charchotliwy odgłos, przerywałam jedzenie i przyglądałam mu się podejrzliwie ....
- Myślisz, że to duchy?
Siedząca w salonie babcia wymamrotała, że to pewnie sam Hywel, zbyt dumny ze swojej chybionej konstrukcji, aby tak zwyczajnie odejść.
Uwielbiała narzekać na rodzinę dziadka."

Zupełnie tak samo jak oni z bojlerem, to ja mam z lodówką!
Tylko że ja długo podejrzewałam któregoś z moich kotów, bo one są dobrze wytrenowane w jękach na wzór potępionej na wieki duszy, więc jestem do jęków przyzwyczajona.  A jednak to nie była sprawka kotów, lecz figlarnej lodóweczki.

A teraz o książce "Eve Green" Susan Fletcher.
Eve  ma 29 lat, jest żoną i wkrótce matką. W swojej opowieści przeplata różne wątki,  dzieciństwo,  życie na wsi z dziadkami, do których trafiła w wieku 8 lat po śmierci matki,  burzliwą młodość. Dowiadujemy się też o wielu tajemnicach i sekretach rodzinnych, wyjaśnionych do końca bądź nie całkowicie. 
Książka jest piękna. Cudownie autorka opisała walijską przyrodę, a już historia miłości głównej bohaterki to zwala z nóg jak ciężkie zaziębienie.

Okładka mało zachęcająca. Wiele razy nacięłam się, bo atrakcyjne obwoluty obiecywały niebanalne treści, a zdarza się też odwrotnie, tak jak tutaj.
(Czyli wiecznie żywa prawda, że nie ocenia się książeczki czekowej po okładce).

czwartek, 3 września 2015

Moje pięć minut sławy

Jestem teraz totalną mistrzynią ogrodnictwa!
Mam na to dwóch niezależnych świadków, którzy na dodatek wcale nie są ze mną spokrewnieni.

Najpierw przyznam się, że już kilkakrotnie złamałam tegoroczną zasadę zostawienia ogrodowi wolnej ręki, żeby się sam wykazał pomysłami, i dorzuciłam mu trochę swoich pomysłów (w ramach rękodzieła).
Gdy nagle...

Przechodził w pobliżu zięć sąsiadki, i jak szedł, tak przystanął wpatrzony w dzieło rąk moich.
Zapytałam zachęcająco: "i co? ładnie?", a on odrzekł: "nooo! aż dreszcz przechodzi po lędźwiach!!!"

(Trochę później dowiedziałam się, że ten mój komplementodawca przed południem pomieszał alkohol z antydepresantami i cały dzień dziwnie się zachowywał.
To sąsiadka tak usprawiedliwiła jego podziw dla mojej rabaty!...).

Była też druga osoba. Gdy jej wzrok padł na mój klomb, to pojawił się na jej twarzy taki wyraz, który wyraźnie mówił, że uroda tego klombu nieźle ją sieknęła.
Szkoda, że za małą chwilę powiedziała coś całkowicie bez sensu (bo nie miało to żadnego związku z moją rabatą), że pada z nóg i marzy o kawie, a w ogóle to bardzo przydałby się deszcz....

No więc dostałam swoje pięć minut sławy jako mistrzyni ogrodowa (które to pięć minut w moim przypadku trwały półtorej minuty).
Mimo wszystko  nie żałuję poświęconego czasu (dużą godzinę, nie byle co...) na  odchwaszczenie grządki, malowniczego udekorowania kamieniami i przystrzyżenia zieleni, a to wszystko centralnie wokół rozdartego pieńka.
Poza tym wysiłek fizyczny jest podobno idealnym odganiaczem złych myśli. Nie odgonił, może za małe wyzwanie stanowił taki klomb,  sytuacja, których dotyczyły złe myśli też się nie zmieniła, natomiast sytuacja na grządce jak najbardziej, no i przyjemnie było odnotować dwa uznania... (przyjmijmy, że uznania, ....a w ogóle to mam zamiar wyrzucić z pamięci prawdziwe powody i zapamiętać tylko tamten podziw... kurdemol, sama nie wiem, który był lepszy, jego czy jej).

wtorek, 1 września 2015

Rok w podróży

W dzieciństwie przeczytała dziennik Krzysztofa Kolumba i zatęskniła za szerokim światem.
Teraz będąc mocno dorosłą osobą zdecydowała, że nadszedł upragniony czas, żeby wraz z mężem rozpocząć podróż.
Ważnym rekwizytem w tej podróży jest  "biblioteka na kółkach", czyli książki związane tematycznie z każdym z odwiedzanych krajów.
No i tak podróżują, a Frances z każdego kraju wyciąga esencję, którą podaje nam do smakowania. Są tam kulinaria, krajobrazy, historia i dużo codziennego życia....
...jak również są ciekawostki ogrodnicze, bo to dla mnie są ciekawostki, bowiem ogrodniczką jestem od przypadku do przypadku.
 
"Grządki truskawek, agrestu i maliny wyglądają tajemniczo pod draperiami z siatki rozpiętej na palach, których wysokość pozwala na swobodne przechodzenie podczas zbierania owoców.
Wszystkie krzewy są podścielone słomą, żeby liście nie dotykały ziemi.
To w Anglii zrozumiałam, że  nazwa stawberry  - truskawki - pochodzi od tej metody.
W Bramasole zastosowaliśmy ją w tym roku i od razu mieliśmy dwa razy większe plony.
Poza tym przystrzygliśmy sadzonki w marcu i dzięki temu zaczęły na nowo owocować."
 
"Rok w podróży" Dzienniki pasjonatki  Frances Mayes
 
Czasami zdarza mi się (od przypadku do przypadku) przetwarzać plony.
Zerwałam aronię, zasypałam cukrem, postawiłam na ogień, często zakręciłam łyżką.
I po kilku godzinach stałam się szczęśliwą posiadaczką dużego cukierka aroniowego zamkniętego w słoiczku.


 Miał to być zwykły dżem, ale zrobił się cukierek, nie wiem jak go będę wydobywać, bo się przecież skawali. Na pewno się skawali, bo gorący był już skawalony. Mimo wszystko mam powód do radości, bo nie przypaliłam, .... książka "Rok w podróży" (którą akurat czytałam) nie jest kryminałem, który odbiera czytelnikowi zmysły, że tylko by pędził do finału, lecz jest nieśpieszną turystyczną opowieścią, ciekawą, ale bez spinki.

Ogrodniczką przypadkową, kuchareczką przypadkową, ale brygadzistką jestem pełnoetatową!
Remont ma się dobrze, rozkwita jak róża, (właśnie wszedł w fazę montowania kabiny prysznicowej) przesyła gorące pozdrowienia....

Jeszcze jakieś dziesięć miesięcy i wyklaruje się czarna komedia pt. Rok remontu. Dzienniki brygadzistki. (Rany, tylko szczęśliwemu przypadkowi zawdzięczam, że woda z mojej łazienki jednak nie zalała parkingu... )