sobota, 9 maja 2015

Temat

Do serii dziwnych historii, które przydarzyły się naprawdę i to nie komu innemu, ale mnie osobiście, dołączyło wczoraj wieczorem takie zdarzenie. (Relacja jakby na bieżąco)
Byłyśmy u mnie w domu same z koleżanką.
Omówiwszy obszernie sprawy zawodowe przeszłyśmy do spraw osobistych.
Przeszłyśmy również do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.
Za drzwiami stał mąż koleżanki, którego widziałam mniej więcej dwie godziny temu, gdy przekazywał swoją żonę w moje ręce.
Przekazywanie było mało dynamiczne, trwało kilka minut i polegało na wymianie powitań, wymianie pożegnań i upewnieniu się, że będzie oczekiwał powrotu żony przed zakończeniem dnia. Koleżanka uściśliła, że na pewno przed północą.
Tymczasem dochodziła dopiero 20,00.
No i teraz to dziwne.
Mąż oznajmił, że zgubił tutaj klucze od ich mieszkania, i przystąpił do profesjonalnych działań poszukiwawczych, a przybył z odpowiednim sprzętem - latarką (a z prądem to akurat nie było żadnych komplikacji! no i jeszcze było jasno, najwyżej lekka szarówka!)
Poszukiwania zakroił na szeroką skalę, bo nie ograniczył się do przedpokoju, tam gdzie dwie godziny temu przez chwilę stał.
Nie wiem czy latarkę wykorzystywał często w trakcie poszukiwań, bo poszłam do kuchni zrobić dla niego zestaw kolacyjny (my napoczęłyśmy nasze zestawy).
Intensywne szukanie kluczy w całym domu nie przyniosło spodziewanych efektów, i to mimo udziału latarki.
Ubocznym efektem końcowym było to, że koleżanka nie kontynuowała tak mile rozpoczętego wieczoru w moim towarzystwie (mile się rozkręcał, dopóki nie pojawił się jej mąż z latarką) i postanowiła wracać z mężem pod swój adres zamieszkania.
Czy to nie była dziwna historia?


Ale może zobaczmy lepiej, co jest za zielonymi drzwiami :
(Historii z latarką jeszcze nie rozszyfrowałam, bo zajęłam się bardziej ciekawymi historiami zajmującymi myśli.
Poza tym musi się przegryźć zanim odnajdę w niej odpowiedni smaczek)


"- Temat "Ryby", powtarzam, temat "Ryby", zapiszcie, temat "Ryby". Nie będę więcej powtarzać, powtarzam, nie będę więcej powtarzać. Ryby mają płetwy - tu nauczycielka chwytała się za piersi i mówiła - piersiowe - odwracała się i kładła rękę na karku - grzbietowe.
A wtedy ktoś z nas podnosił rękę:
- Przepraszam, jaki jest temat?
- Ryby! Ryby! - odpowiadała nauczycielka i łapała się za pośladek. - A to ogonowe, powtarzam, zapisujcie, bo nie będę powtarzać.
Nie interesowały mnie ryby.
Znajomość krwioobiegu lancetnika nigdy do dnia dzisiejszego mi się nie przydała.
Jak również układ wydalniczy pantofelka.
- Zapisaliście? - pytała pani B. nieopatrznie.
Wtedy Andrzej K. podnosił rękę i niewinnie pytał:
- Przepraszam, a jaki był temat lekcji, bo ja nie zdążyłem zapisać.
I nauczycielka powtarzała:
- Ryby! Ryby! Wy durnie, taki krótki temat, a wy nie zdążyliście! Nie będę powtarzać więcej!
Im bardziej była zdenerwowana, tym bardziej nam było wesoło.
Kiedy się już wyśmialiśmy i wydawało się, że najlepsze minęło, weszła wietnamska delegacja z dyrektorem na czele.
Wszyscy wstaliśmy grzecznie, w milczeniu, dyrektor wskazał nas i naszą nauczycielkę i zapytał:
- A jaki jest temat lekcji?
Wtedy nie wytrzymała również nauczycielka - położyła głowę na stole i tak już została razem z nami do końca lekcji, wytaczaliśmy się z pracowni osłabli ze śmiechu..."


Za zielonymi drzwiami się tyle dzieje, że cdn.


15 komentarzy:

  1. A tak a propos ryby, to może by tak na sobotni obiad przyrządzić? bo przecież za zielonymi drzwiami wszystko można, a teraz wszędzie zieloni i za drzwiami i przed drzwiami i wokoło. Pozdrawiam więc zielono :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ryba jest zawsze trafionym pomysłem. Zielone roladki ze szpinakiem to bardzo wykwintne danie, nie tylko zielonosobotnie:)) Ja najbardziej ze wszystkich lubię świeżą rybkę z patelni, mniam....z fryteczkami:))

      Usuń
  2. Mi to wygląda na szukanie skitranego gdzieś absztyfikanta;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja to myślisz, że co pomyślałam? A tamta głupia, że: haha, i że wszystko okej:))

      Usuń
  3. Dobrze Ci poszło z własną historią. Czy aby na pewno mąż zgubił klucze? Co takiego ważnego powiedziałaby Ci koleżanka, gdyby mąż nie przerwał Wam mile spędzanego, babskiego wieczoru, prawie cztery godziny przed czasem? A może chodziło mu tylko o zestaw kolacyjny (co było na kolację?;))), a latarka miała skutecznie uchronić go przed takim podejrzeniem? :)))
    Ryby bardzo lubię, zwłaszcza morskie, a pantofelki w sklepie obuwniczym :)
    Czy cdn? Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja historia, a jak w jakimś Ranczo, nie? Ona wczoraj przywiozła na przechowanie taki rowerek biegowy, co ma być dla synka na urodziny. On go postawił w przedpokoju i do widzenia. A potem, że klucze zgubił i będzie przeszukiwał dom z latarką!
      Koleżanka dzisiaj go usprawiedliwiała, że mu się pomyliły wizyty, ta krótka z którąś długą! yhy...:))
      Żarcie było bez przepychu, zwykłe zapiekanki serowe na bułce paryskiej, zero alkoholu, zero męskiego towarzystwa, nic nie zapowiadało, że się tak wizyta potoczy. Ale przebój wczorajszego wieczoru to ta latarka, wczoraj to się popłakałam ze śmiechu!

      Usuń
  4. Mąż może z gatunku, "sama lepiej z domu nie wychodź", bo jeszcze komuś w oko wpadniesz no to szukał, czy terytorium bezpieczne a że karmili przy okazji, no to jak nie skorzystać. Czytałam, bo lubię Grocholę, za jej optymizm, chociaż niektórzy mówią, że to disco - polo literatury, czyli nikt nie słucha (czyta), a wszyscy znają:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na sto procent! Powiedziałam jej dzisiaj: pozdrów swojego Otella! (bo jakoś klucze się podobno cudownie odnalazły, więc o co kaman?)
      Wiesz, że jak zaczęłam Zielone drzwi, to wtedy sobie przypomniałam, jak bardzo lubię K.Grocholę. Bo taka swojska, czytanie jak przebywanie z serdeczną przyjaciółką. Fajnie lubić głównego bohatera!

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja to myślę, że to była zaplanowana akcja! Biedny mąż myślał, że połowę miasta sprosicie, robiąc konkurencję dla pewnego ekhm filmu (Projekt X), więc przezornie te klucze pod szafkę wsadził ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nie tylko ja mam wrażenie, że to odpał na miarę chłopca z podstawówki, a nie normalnego starego byka.... Zaplanował, i przez 2 godziny czekał aż się impreza dobrze rozkręci, ale cwana gapa, co?

      Usuń
  7. Faceci... mąż mojej koleżanki też nam niedawno zepsuł babskie pogaduchy, i nawet fakt, że siedzi sobie w innym pokoju z dzieciakami, nie poprawił nic a nic.
    Mam wśród przyjaciół rodziny dwoje nauczycieli z mojego lo, i w sumie to już stare dobre czasy minęły wraz ze zmianą systemu edukacyjnego i odejściem części starej kadry. Ale ale, nie traćmy nadziei! Mianowicie wyobraź sobie nauczycielkę smarującą uwagę na pół strony w dzienniku, zaczynającą się od pochwalenia uczennicy, po czym nauczycielka stwierdza, że mimo tylu pozytywów coś jest nie tak, żeby na koniec zdiagnozować depresję. Owa nauczycielka zaprosiła również na lekcję pokazową starostę, jako że lo podlega pod starostwo. Za moich czasów... ech, najwyżej dyrektorka przychodziła na wizytację, i nikt jej nie zapraszał, sama szła. Albo przychodzi dziewczyna do pokoju nauczycielskiego na przerwie, staje na środku, podnosi bluzkę do góry, i mówi do wfistki: o takie mam siniaki po wfie! I nikt nie wie o co kaman :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam koleżankę, której córka chodzi do II klasy i to co ona nam opowiada (ta koleżanka, nie dziewczynka), to trudno uwierzyć. Pani powiedziała im, że nie lubi dzieci, ale pracuje jako nauczycielka, bo tak się właśnie złożyło. Ma dwie swoje pupilki, bliźniaczki, a są to córki jej kumpelki- nauczycielki. Do tych bliźniaczek mówi po imieniu, do innych dzieci po nazwisku! Nie wiem, ale teraz to chyba na radach pedagogicznych każą nauczycielom trzymać krótko dzieci, bo jak moja koleżanka poszła do dyrektorki ze skargą, to usłyszała, że tamta nauczycielka jest bardzo dobrym pedagogiem i ma wyniki. Obłęd jakiś!

      Usuń
    2. Hmm... a mnie się wydaje, że nauczyciele wprowadzają za mało dyscypliny na lekcjach. Traktowanie dzieci wybiórczo i niesprawiedliwie to zupełnie inna bajka, takie zachowania należy tępić, ale jak mi się nauczycielka od angielskiego skarży, że Majka u niej na lekcji je? W domu tłumaczę: nie jesz na lekcji, słuchasz nauczycieli, nie jesteś jedyna w klasie i nie możesz rozwalać lekcji swoim zachowaniem. Ale na lekcji to nauczyciel powinien trzymać dyscyplinę. U mnie na początku było ustalone, że na lekcjach nie jemy, a jak chcemy do toalety, to podnosimy rękę i pytamy, nie chodzimy po klasie itd. A moje tłumaczenia Majce są jak najbardziej uzasadnione. Nie tak dawno pani od informatyki z pełną powagą powiedziała, że Maja na jej lekcji włączyła porno. Najpierw wytrzeszczyłam gały, później zastanowiłam się, czy szkoła nie ma jakiejś blokady, po czym pani szybko dodała, że w youtube małe wpisało najpierw "goła pupa", a później "kupa w basenie". I dzieciaki miały ubaw :P Ja w domu też miałam, chociaż dziecku nie dałam poznać :D

      Usuń
    3. Metoda wychowawcza polegająca na skarżeniu, że dziecko je na lekcji albo włącza stronę "porno", (pani nie widziała strony porno) jakaś dziwna ta metoda. Dziecko może się czuć osaczone ze wszystkich (czyli dwóch) stron, dwie potężne siły przeciwko jednej istotce, nie wiem czy dobry jest taki system donosicielski. Mnie się nie podoba. Chyba szczególnie w młodszych klasach, kiedy dopiero człowieki poznają życie społeczne, powinny uczyć belferki z silną osobowością i charyzmą, żeby dzieciaki czuły ten autorytet.
      Nie wierzę, że nie ma takich nauczycieli, chociaż różne są zdania na ten temat:))

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny.