czwartek, 14 sierpnia 2014

Nad morze

Z okazji wolnego dnia zorganizowaliśmy szybki wypad do Kołobrzegu. To oburzające, że lato się kończy, a ja nie powąchałam morskiej bryzy mieszkając od morza godzinę szybkiej jazdy samochodem (a czasem jak się rozpędzę to mówię, że mieszkam nad morzem, co tam...). Kołobrzeg wyniknął stąd, że jeździmy na zmianę do Świnoujścia, Międzyzdrojów i Kołobrzegu. Wypadło  na Kołobrzeg.  Zapakowaliśmy do samochodu wszystkie rekwizyty na jednodniowy wyjazd, Kubusiowi (jedynemu psu odpowiedzialnemu i zdrowemu umysłowo, w przeciwieństwie do Aszy i Matysa, bo ci to dopiero mają zryte berety) powierzyliśmy opiekę nad ruchomościami i nieruchomościami, wtarabaniliśmy się do samochodu my oraz syn (chrzestny, ale zawsze) i ruszyliśmy w drogę.
Koszalin, Kołobrzeg, co za różnica. Trochę mi się znaki dojazdowe pomyliły przy pstrykaniu fotki. No, ale u celu było to, co trzeba, czyli.....
...morze.  Nie byliśmy do końca przekonani co do tej wyprawy, bo taki wiatr, nie wiadomo czy to będzie ładny dzień. Ale Posejdon chyba nie chciał straszyć swoją potęgą,  zobaczył nas pierwszy raz w tym roku i pomyślał zapewne, że ta nieśmiałość wynikła z lęku przed przepastnym ogromem jego królestwa i zatrzymał grzywacze, bałwany i przywitał nas ładnie pomarszczoną taflą i wodą cieplutką jak w podgrzewanym basenie.
Adaś bez nieśmiałości zarządził wielkie pływanie, bo miał dmuchane kółeczka na ramionach. Przytargał też własną jednostkę pływającą nadmuchaną celem opłynięcia większego kawałka morza. Matka (chrzestna, ale zawsze) ukradkiem spuszczała powietrze, żeby nieustraszony majtek trochę zmienił plany na mniej ambitne. Na przykład pląsanie przy brzegu, jak widać wyżej.
Pląsanie przy brzegu absolutnie nie spotkało się ze zrozumieniem, matka w zamian zaproponowała zakopanie syna żywcem w plażowym piasku, co ucieszyło syna, ale pobudziło do dzikich wyjców inne dzieciaczki, które też chciały skosztować takiego ekstremalnego doświadczenia. Ich rodzice nie byli skłonni do tych wybryków tłumacząc dzieciom, że są jeszcze za małe, a jak będą sześciolatkami, jak Adaś, to zupełnie co innego.
A tu uchwycony moment próby uprowadzenia syna przez  kwiatowego potwora. Bez znaczenia jest fakt, że syn sam wskoczył na jego rower. Uprowadzenie to uprowadzenie!
Kilkakrotnie uszedł z życiem, więc jak emocje opadły to powrotna droga minęła synowi na drzemce. Po rumieńcach widać, że lekko mu nie było przeżyć ten dzień.  Ale dał radę...
W domu żadne zwierzę nie zauważyło, że cały dzień nas nie było. Mina Bobka jest miną przedstawicielką  kotów i psów, którzy ledwo zauważyli, że wróciliśmy. Wszyscy byli  zaspani i  obrażeni. Ale jak dostały dobrą kolację na przeprosiny, to obraza poszła w niepamięć. Czyli nie są zawzięte w gniewie. Dodam tę zaletę na kupkę pozytywnych cech naszych pupili, przyda się bardzo, bo ostatnio w dużym tempie rosną Himalaje wad. Nawet nie będę o nich wspominać, niech już ten wieczór będzie do końca przyjemny. Po emocjach po wizycie u Posejdona, do jakichś tam psich i kocich wad nabiera się odpowiedniego dystansu:)))


7 komentarzy:

  1. Po emocjach, jakie wzbudziło we mnie zdjęcie z kwiatowym potworem [a jest naprawdę potworne], dwa ostatnie ukoiły moje nerwy. Czuję, że będę mogła spokojnie dzisiaj zasnąć :)) Ale jeszcze nie teraz, idę kończyć sukienkę na wesele maluchowi O_o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie szybka interwencja (jeszcze tylko z 15 zdjęć), to nie wiadomo jak by się przygoda z bestią skończyła. Pewnie tym uprowadzeniem...
      Wesele?! Sukienka?! Maluchowi?! Zaprezentuj jak tylko uszyjesz!!!!!

      Usuń
  2. A mnie Posejdon w tym roku chyba nad Bałtykiem nie przywita, jakoś mnie nie ciągnie, chociaż w zasadzie co roku jeździliśmy (jakieś 3 godzinki drogi:)) chociaż na jeden dzień. No ale z dzieci, które chcą jeszcze jeździć z mamusią i tatusiem, to mi tylko pies pozostał. Chyba się starzeję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też wcale nie ciągnęło, ale dziecko wymusiło, bo miało obiecane. Zresztą trzy godziny bardziej się nie chce jechać niż jedną. Myślisz, że to związane z wiekiem?
      A może inne zajęcia nie pozwalają, ja tak sobie tłumaczę. Faktycznie, coraz więcej rzeczy się nie chce takich, co się kiedyś robiło bez mrugnięcia okiem. Młodość nie wieczność:)

      Usuń
  3. Jak ja lubię morze, a bardzo dawno nie byłam nad morzem. Zazdroszczę Ci, że masz mimo wszystko tak blisko do morza. Fajne fotki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i w ostatniej chwili zdążyliśmy się załapać na ładną pogodę, bo już zaczyna się robić zimno. Tak blisko morza, to aż nie wypada nie pojechać, a Ty daleko, to jesteś usprawiedliwiona. Ale masz inne atrakcje, których my tu nie uświadczymy niestety ...:)))

      Usuń
  4. Masz rację :) ja mam blisko do gór i nad jeziorem Żywieckim bywam dość często. Taka moja namiastka morza -pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny.